[133]
SATYRA X.
Pan niewart sługi.
I wziął tylko pięćdziesiąt. Wieleż miał wziąć? Trzysta;
Tak to z dobrego pana zły sługa korzysta.
A za cóż te pięćdziesiąt? — Psa trącił. — Coż z tego?
— Ale psa faworyta jegomościnego.
— Prawda, wielki kryminał, ale i plag wiele.
— To łaska, że pięćdziesiąt. — I nieprzyjaciele
Taką łaskę wyświadczą. — On najlepszy z panów,
On sto plag nigdy nie dał. — Mów lepiej z tyranów,
Co dóm czynią katownią, a na płacz nieczuli,
Z wnętrzności się człowieczych ku sługom wyzuli.
Ten, co gdy był sam sługą, dobre miewał pany,
Porzuciwszy niedawno podłe pasamany,
Co się niegdyś pokornie nazywał Maciejem,
[134]
Dziś jest jaśnie wielmożnym mości dobrodziejem.
Z za karety, gdzie stawał, przesiadł się w karytę,
W mundur barwę zamienił, a nader obfite,
Mając zacności swojej proby oczywiste,
I herb znalazł, i przodków i panegirystę.
Niech ziołko w krzaczek idzie, choćby w dąb urosło,
Wolno igrać fortunie, jej to jest rzemiosło;
Cudotworna, na krzeszła przerabia warstaty.
— Maciej chłop. I cóż z tego? ale że bogaty,
Maciej szlachcic. — Niech będzie, ja nie chcę kaduka.
Ale Maciej łakomy i złych zysków szuka;
Nie pracą, lecz podejściem majętność pomnożył,
Ale nie kładł, gdzie trzeba; wziął gdzie nie położył:
Ale Maciej niewdzięczny tym, u których służył,
Ale Maciej bogactwa na złe tylko użył,
Ale Maciej nieludzki; to satyra karze.
Nie dba na to, kto w jakiej zostaje maszkarze,
Odrzuca czczą wielmożność: a gdy z chłostą czeka,
Nie szlachcica, nie chłopa ściga, lecz człowieka.
Śpi jegomość w południe, choć pracy nie użył,
Nie śpi Marcin, noc całą i oka nie zmrużył:
Wolno panom, i nadto zbytek im nie wadzi:
Choć mało, nie godzi się ubogiej czeladzi.
Obudził się jegomość: Marcin, co czuł pilnie,
Krząta się, chce, jak może, dogodzić usilnie,
Nadaremne starania! któż panom dogodzi?
Jak legł, tak wstał niekontent jegomość dobrodziéj:
Wszystko mu nie do gustu; noc na kartach strawił,
Wszystko źle, zgrał się, wczoraj klejnoty zastawił.
Przyszedł kupiec z rejestrem, termin przypomina,
Trzeba oddać, a nie masz; sto plag dla Marcina.
Płacze w kącie: więc krnąbrny: po plagach się schował,
Dali drugie w dwójnasób, za co nie dziękował?
Więc dziękuje, a płacze; opłonął pan przecie:
I Marcin, że po drugich nie przyszły i trzecie.
Katów waszych, nie panów zjadłości igrzyska!
Nędzni! bydlęta z pracy, a sługi z nazwiska,
I płakać wam nie wolno, mówić jeszcze gorzej!
Przyjdzie kara za słowem okrutna tym sporzej.
Paweł skąpy na czeladź, na zbytki utratny,
Za to, że od pół roku służący niepłatny,
Prosił go o posiłek, łaknący czas długi;
Dał plag dwieście za strawne, a sto za zasługi.
Hojny pan! stami karze, a płaci dziesiątkiem,
Nie źle zapomożony sługa takim wziątkiem,
Milczy, a widząc, że się nie doprosi snadnie,
Co widocznie nie zyskał, po cichu ukradnie.
Zasmakuje rzemiosło, ażci złodziej w domu,
Zaprawił się na małej kwocie pokryjomu:
Pójdzie dalej, z początku trwożny i przelękły,
Ośmieli się: już kłódki, już zawiasy pękły;
Skradł skarbiec, zniknął z oczu, a odmienny stanem,
Przez kradzież, jakto teraz, zostanie i panem.
— A któżto teraz okradł? — Nie odpowiem snadnie:
Raczej pytaj, mój bracie, kto teraz nie kradnie?
Stracił ten kunszt odrazę, przemyślnych oświéca,
Dla głupich, dla ubogich tylko szubienica;
Inaczej o tych rzeczach świat mądry rozumie,
Nie karzą, że ktoś okradł; lecz, że kraść nie umie.
Ale to nie o sługach. Zwyczajne u dworu
Są stopnie: jedne zysku, a drugie honoru.
Jaśnie wielmożny tyran, bożek okoliczny,
Dla większej wspaniałości, raczy mieć dwór liczny.
Stąd wyższe urzędniki, niższe posługacze;
Pan koniuszy, co bije; masztalerz, co płacze;
Pan podskarbi, co kradnie; piwniczny, co zmyka;
Sługa pieszy, dworzanin, co ma pacholika;
Pokojowiec prezprzez zaszczyt wspaniałemu sercu,
A dla tego, że szlachcic, bierze na kobiercu.
Pan architekt, co planty bez skutku wymyśla;
Pan doktor, co zabija; sekretarz, co zmyśla,
Pan rachmistrz, co łże w liczbie; gumienny, co w mierze;
Plenipotent, co w sądzie; komisarz, co bierze
Więcej jeszcze, jak daje; a złodziejów mniejszych,
Kradnąc, sam jest użyty do usług ważniejszych,
Łowczy, co je zwierzynę, a w polu nie bywa;
Stary szafarz, co zawsze panu potakiwa;
Pan kapitan, co Żydów drże, kiedy się proszą;
Żołnierze, co potrawy na stół w gale noszą;
Kapral, co więcej jeszcze kradnie, niż dragani;
I dobosz, co pod okna capstryk tarabani;
A kiedy do kościoła jedzie z gronem gości,
Bije w dziurawy bęben werbel jegomości.
Mają króle marszałków: co być królem może,
Jak ma być bez marszałka? gale i podróże,
Szlachci dumny urzędnik, namiestnik powagi,
Wice-tyran; bez niego i chłosty i plagi
Nie miałyby zaszczytu. On kary rozdawca,
On rozrządziciel męczeństw, on katowni sprawca.
A jak niegdyś przed rzymskim konsulem topory,
Niosły kar wykonacze, bezwzględne liktory;
Tak przed srogim marszałkiem sążniste pajuki,
Niosą skórom pamiętne, boćkowskie kańczuki.
Wchodzi; zewsząd jęczenia i płacze się wznoszą,
Oprawcy, gdy rozkazy srogie nędznym głoszą,
Dóm się wrzaskiem napełnia; płacz sług pana cieszy,
Wspaniały jękiem nędznych, płaczem służnej rzeszy,
Rzuca groźnem spójrzeniem nieszczęśliwe losy,
Karmią słuch Neronowy płaczliwe odgłosy.
A w powszechnym nieszczęsnej czeladzi ucisku,
Gdy przeklęctw, narzekania, dań odnosi w zysku,
Czuje, że pan, bo gnębi. Jestże usłużony?
Bynajmniej; szczęścia tego nie znały Nerony.
Służy wiernie, kto kocha; nie ma sług, kto dręczy;
Niewolnik, co pod jarzmem obelżywem jęczy,
Dźwiga ciężar w przeklęctwie na tego, co włożył;
Klnie los, co się tym zjadlej dla niego nasrożył,
Tym dotkliwszym, odjąwszy wolność, skarał stanem,
Gdy kazał służyć temu; co nie wart być panem.
|