<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Kowerska
Tytuł Pani Anielska
Podtytuł Legenda
Wydawca Wydawnictwo imienia M. Brzezińskiego
Data wyd. 1917
Druk Klamkowski i Rajski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Zawezwawszy Panią Niebieską na pomoc, siostra Rozalia miała siłę powstać z klęczek i przejść na drugą stronę gromadki dzieci, na której czele tu przyszła. Ale co się działo w duszy biedaczki! Szumiała w niej burza rozpaczy, niepewności, szaleństwa prawie. Chciałaby była uciekać od zbrodniarza na koniec świata, to znowu pragnęła go ratować, doprowadzić do pokuty i skruchy i oddać Panu Jezusowi duszę, z której zmaza zmytą została przez żal... Pan Jezus, dobry pasterz, utracił tę duszę... Należało Mu ją zwrócić...
Nie była w stanie zrozumieć ani jednego słowa z kazania ojca Bernardyna. Słyszała głośny płacz dzieci, ale się on obił tylko o jej uszy. Nie zdawała sobie sprawy z niczego, co nie było jej męką wewnętrzną.
Ksiądz Bonawentura mówił dzieciom o umarłych rodzicach, o zdwojonej miłości Pana Jezusa i Matki Boskiej dla sierot, a dziewczynki zanosiły się od płaczu. Przy każdem kazaniu „księdza Bonusia“ dla maluczkich musiał być głośny płacz. Bez tego kaznodzieja uważał kazanie za nieudane.
Nareszcie ucichł grzmiący głos mówcy, gromadka dzieci poruszyła się, a na jej czele siostra Rozalia powróciła do klasztoru.
Jakże ona pragnęła ukojenia! Myślała, że je znajdzie u stóp Pocieszycielki strapionych, tęskniła do Jej białych nóżek... Tymczasem trzeba było dać dzieciom podwieczorek, potem zająć je robótkami, wreszcie ułożyć je do odpoczynku, a ta burza wewnętrzna darła duszę siostry Rozalii na strzępy, miotała nią, jak morze miota szczątkiem rozbitego okrętu.
Wreszcie nadeszła upragniona noc. Siostrze Rozalii zdawało się, że gdy się znajdzie u stóp Pani Anielskiej, uciszy się w niej wszystko, dusza spocznie jak ptak, który schował głowę pod skrzydło... Ale choć błagała ze wszystkich sił, choć się użalała swego bólu, jednak na prawdziwą modlitwę zdobyć się nie mogła, ani na zdanie się na wolę Opatrzności. Była w niej walka, miotał nią wicher rozpaczy; na rezygnacyę nie było jej stać.
— Daj mi Matko, zapomnienie — błagała — bo mi ta pamięć przeszłości toczy serce jak robak żarłoczny! Myślałam, że Ty mnie ukoisz, Matko, tymczasem Twoje stopy są zimne pod mojemi spalonemi gorączką ustami i nie chcesz wyciągnąć do mnie rąk, nie chcesz mię wziąć pod swój płaszcz. Przemawiałaś do mnie; tak, tak, przecie słyszałam!.. Przemów i teraz! Powiedz, co mam uczynić!
Usta Pani Anielskiej nie drgnęły. Stała na ołtarzu biała, cicha, jakby obojętna na ziemską rozterkę, w której się męczyło serce siostry Rozalii.
— Matko, on mówi, że ratunek może mu przyjść tylko ze mną... Że ja jedna jego duszę... Matko, jam przysięgała jako żona... Za którą przysięgą mam iść?..
Pani Anielska nie poruszyła się, tylko siostrze się wydało, jakiś smutek, powaga i surowość zachmurzyła Jej dziewicze czoło.
— Matko, on tak błaga!!.. Duszę jedną ocalić i oddać ją niebu... „I zbawion będzie mąż niewierny żony wiernej“. Co mam czynić, o Pani? Skiń ręką, jeżeli chcesz, bym została przy Tobie. Każ mi służyć sobie!
Pani Anielska milczała biała i zimna na ołtarzu. Z Jej twarzy nie wyczytała wyroku ta konająca z bólu i rozpaczy u Jej stóp kobieta.
— Matko, Matko! — jęczała, uderzając czołem o zimną posadzkę, łamiąc ręce, łkając tak beznadziejnie, że dziw, iż to łkanie jej piersi nie rozsadziło.
Dusza w męce trzepotała się, jak ptak dręczony. Stopy Bożej Rodzicielki były zimne, usta Jej kamienne, czoło surowe, a do duszy siostry Rozalii przenikało coraz głębiej spojrzenie oczu Zbrożka, wołających o ratunek. W jej uszach brzmiał głos dobrze znany, jak dzwon poważny a dźwięczny. Broniła się od tej złudy, od coraz mocniej ogarniającej ją pokusy. Czy to szatan, czy to szatan ją kusił?
Przysięgała, że go nie opuści aż do śmierci, a opuściła go!.. wierna żona nie powinna...

Z ust siostry Rozalii wyrwał się nagle ostry krzyk, zerwała się z kamiennej posadzki jak szalona, pobiegła do bocznych drzwi, otworzyła wewnętrzne rygle i rzuciła się przed siebie bezprzytomna, w ciemność nocną. Wpadła w otwarte ramiona, które ją ogarnęły i zabrały jak swoją własność.



Nie było już siostry Rozalii. Na pierwszym popasie zdjęła okrywający ją od stóp do głów, a przyniesiony przez męża płaszcz; habit i welon zamieniła na świeckie ubranie i stała się znowu panią Zofią Zbrożkową, która chciała uciec od światowych kajdan, a którą świat odbierał od cichego ustronia...
Dla niej wszakże świat nie istniał wcale. Ona pragnęła tylko wyrwać jedną duszę z otchłani. Gotowa była okupić to najsroższemi mękami, oddać życie własne, oddać spokój i szczęśliwość, byle spełnić obowiązek wiernej żony. Gotowa była własne ciało dać do podeptania, byle stopy nieszczęśliwego przestały zanurzać się w błocie występku.
Biedna kobieta nie wiedziała, że są dusze, których już ze szponów szatana żadne poświęcenia, żadne ofiary nie zdołają wyrwać, — dusze, które się lubują we własnej nędzy, dla których kałuża występku wydaje się rajem, które nie pragną zbawienia, bo używanie ziemskie jest dla nich wszystkiem.
Zbrożek udawał pokutnika dopóty, póki nie doprowadził żony do przygotowanego schronienia, gdzie miał oddanych sobie ludzi i gdzie mógł nie obawiać się już jej ucieczki. Znalazła się nieboga w jaskini zbójców. Zbrożek, zobaczywszy jej przerażenie, śmiał się dyabelskim śmiechem.
— Boisz się? — wołał — potom cię tu przyprowadził, żebyś się bała! A nie uciekniesz, bo jak widzisz, będzie tu dobra straż wkoło ciebie. Dałaś się złapać na moją pokutną komedyę, ale teraz się dowiedz, że ja niczego nie żałuję. Zabiłem Janka, boś go zanadto kochała, a ty nie masz prawa kochać nikogo obok mnie! Słyszysz? musisz kochać mnie jednego! Uciekłaś ode mnie, uciekłaś do Boga, więc się będę mścił nad tobą i nad twoim Bogiem! Aa... wolałaś kamienną Madonnę ode mnie? Zdawało ci się, że cię kocha i że ty ją kochasz!.. Już ani Madonny, ani klasztoru swego nie zobaczysz nigdy! Będziesz miała mnie jednego! Ha, ha, ha! Ty myślałaś, że duszę moją weźmiesz pod twoje anielskie skrzydła. Ale ja ci te skrzydła oberwę i będziesz łachmanem w moim ręku! Co dla mnie dusza! Dla mnie tylko jeść, pić, używać, a deptać po wszystkiem, co mi na przeszkodzie stanie! A widzisz, żem ja potężny! Potrafiłem skruszyć kajdany i kraty więzienne, potrafiłem ciebie wyrwać z klasztoru i sprawić, żeś złamała przysięgę — czysta siostro Rozalio! I ty razem ze mną pójdziesz do piekła, bo tego Bóg nie daruje, żeś go oszukała.
Biedna kobieta oddawała swoją nędzę Panu Jezusowi, żeby ją przyjął jako okup za duszę męża. Cierpiała w milczeniu, wznosiła ku dręczycielowi swemu oczy bolesne, modliła się bezustanku; ale przyszła chwila, w której straciła odwagę. Poznała, że była bezsilną wobec szatana, że już nic nie potrafi odebrać mu duszy męża, i prosiła już tylko Pana Boga o śmierć. Ale o śmierć nie uprosisz, gdy ci nie jest przeznaczona. Kobieta żyła w męce, konała ciągle w duszy, a umrzeć nie mogła. Musiała patrzeć na rozpustę i pijaństwo męża i jego towarzyszy, musiała słuchać najstraszniejszych bluźnierstw, widzieć przynoszone nocą łupy, a czasem domyślać się morderstwa z okrwawionych ubrań i maczug; musiała patrzeć na wstrętne rozpustnice, towarzyszki herszta i jego kolegów, a gdy wódka szał swój Zbrożkowi wsączyła, wtedy często plecy biednej kobiety spływały krwią niemiłosiernych razów. Choć się modliła o cnotę przebaczenia i kochania nieprzyjaciół, nie mogła serca swego oczyścić od nienawiści. Nienawidziła teraz męża. Śmierć nie przychodziła, żadne wysiłki biednej kobiety nie zdołały uratować duszy Zbrożka... poczęła tęsknić szalenie do ciszy i szczęśliwości życia klasztornego, do swojej Madonny, do swojej celi, do dzieci, które ją kochały. Ona, nędzna, uciekła od tego wszystkiego, ale tam było jej życie! Tam mogła służyć Panu Jezusowi i ludziom dobrze czynić: „Dopuśćcie do mnie maluczkich, bo ich jest królestwo niebieskie“. Pan Jezus kochał dzieci, więc kochać je nie było grzechem.... A Pani świata która tam ręce z ołtarza łaskawie wyciągała...




— Co to się stało?
Siostra Kunegunda biegła do furty przerażona, bo nikt nigdy jeszcze tak za dzwonek nie szarpał. Musiało się stać jakieś nieszczęście!
— Co się tam dzieje?
Odpowiedział jej dobrze znany głos księdza Onufrego, kapelana i spowiednika zakonu:
— Szedłem na jutrznię i w ciemności potknąłem się o jakieś ciało. Jedna z sióstr, bo w habicie i welonie... ale bez życia. Nie wiem, która, poznać w ciemności nie mogę... Ciało wychudzone, lekkie jak ciało dziecka...
— Siostra Rozalia, nasza święta! — krzyknęła siostra Kunegunda. — Zanadto pracowała, zanadto umartwiała ciało, nie sypiała prawie wcale. Ja jeszcze wczoraj mówiłam, że się zabije tem życiem... Ale skądże na dworze za furtą?... za furtą?...
Pobiegła w głąb domu, wołając na siostry. Zebrało się ich kilka strwożonych i wylękłych. Zemdloną siostrę Rozalię poniosły do jej celi, gdzie łóżko nietknięte świadczyło, że tej nocy nikt na niem nie spoczywał.
— Co to się stało? — Co to się stać mogło? — szeptały siostry. — Jakim sposobem siostra Rozalia znalazła się za furtą?
Rozbierały spiesznie wychudzone ciało, w którem serce biło jeszcze. Położyły chorą na łóżku, okryły ciepło, wlały jej w usta starego wina. Ona odzyskała przytomność, lecz jej wstyd zamykał oczy, nie miała ani odwagi, ani siły, by je otworzyć. Chciałaby była schować się pod ziemię. Powracała tu jak pokutnica, chciała uczynić głośną spowiedź swych win, ale chciała upokorzyć się jutro. Dziś musiała dać wypoczynek swemu nędznemu ciału, które było zupełnie bezsilne i bezwładne po takiej dalekiej, strasznej drodze, którą odbyła w ciągłej obawie pogoni, upadająca ze zmęczenia, niesiona nerwami i gorączką, dopóki widok klasztoru, uspakajając ją nagle, nie podciął jej nóg i nie rzucił jej na ziemię, jak zmrożonego kwiatu. Ach, żeby tak można było zamknąć oczy na zawsze! Ale przynajmniej teraz ukryć pod zamkniętemi powiekami ten straszny, straszny wstyd...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Kowerska.