Panna do towarzystwa/Część druga/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Gilbert zamknął trumnę, okrył ją krepą, postawił krucyfiks na swojem miejscu i wprowadził swych gości do laboratoryum dotykającego do gabinetu.
Lampy zostały zapalone i brat zmarłego hrabiego oddał do dyspozycyi swego kolegi, słoje zawierające szczątki organiczne, na których robił doświadczenia.
Doktór Ivos wziął się natychmiast do kontrpróby, używając wszelkich środków wskazanych przez naukę.
Kiedy ukończył, sędzia śledczy zapytał go:
— Cóż pan mówisz?
— Utrzymuję toż samo co mój kolega, że nie było otrucia, hrabia de Vadans umarł na anemię i wycieńczenie sił... zgasł jak lampa w której brak oliwy.
— Oto jest protokół, który spisałem — rzekł Gilbert, podając doktorowi Ivos kilka arkuszy papieru drobnym charakterem zapisanych.
— Przeczytaj pan proszę... i jeśli uznasz, daj swoją aprobatę...
— Zobowiążesz mnie pan czytając głośno — rzekł prokurator Rzeczypospolitej.
Lekarz sądowy odczytał głośno, i po skończeniu, zawołał:
— Protokół ten jest arcydziełem logiki i jasności, jestem gotów podpisać jego konkluzye...
— Podpisz więc pan — rzekł prokurator, poczem po podpisaniu dodał: — A zatem mamy przekonanie panowie, że hrabia Maksymilian de Vadans, nie umarł otruty, a skutkiem tego na panu de Challins, ciążą tylko dwa pozostałe zarzuty, ważne bez kwestyi, lecz nie tak straszne, to jest wykradzenie testamentu swego wuja i zamiany trumien.
Sędzia śledczy zabrał głos:
— Wątpliwość powstała w moim umyśle — rzekł — wszystko się wiązało w tem potrójnem oskarżeniu. Pierwsze upadło, i dwa drugie również nie wydają mi się zbyt poważnemi. Jakie jest zdanie pana szefa Bezpieczeństwa?
— W zupełności podzielam pańskie zdanie i doktora Gilberta — odrzekł. — Oczywistem jest, że jakaś nieznana ręka, ręka wroga, urządziła wszystko z tak piekielną zręcznością, aby pan de Challins wydawał się winnym zbrodni, których nie popełnił. Co to za ręka? Tego nie wiemy, lecz dowiedzieć się trzeba, dowiedzieć się za jaką bądź cenę! Ażeby dojść do tego odkrycia, doktór Gilbert żąda tymczasowego wypuszczenia na wolność wicehrabiego de Challins, ale niech wie i niech wiedzą wszyscy, że śledztwo się prowadzi, i że stawiony będzie przed sąd przysięgłych. Trzeba koniecznie żeby tak się stało, inaczej prawdziwi winowajcy mogliby się przestraszyć i zapomocą ucieczki wymknąć się z rąk naszych. Tych winnych doktór Gilbert obiecał nam wyjawić. — Słowa dotrzyma, tak sądzę, i jestem tego pewny, on sam więcej uczyni aniżeli wszyscy nasi agenci.
— Możecie panowie liczyć na mnie! — zawołał Gilbert — nie ustąpię przed zadaniem jakie mi powierzacie. — Koniecznem jest aby rehabilitacya była tak publiczną i rozgłośną jakiem było oskarżenie... W dzień Sądu, wobec trybunału, wobec tłumów, z pomocą Boską odkryję prawdę, zdemaskuję prawdziwego zbrodniarza, przysięgam na to!
— Więc dobrze panie — rzekł prokurator Rzeczpospolitej — stanie się zadość pańskiemu żądaniu, chybaby pan sędzia śledczy, decydujący w tej sprawie ostatecznie, sprzeciwił się.
— Nie sprzeciwiam się bynajmniej — odrzekł pan Galtier — podpiszę jutro rozkaz wypuszczenia na wolność za kaucyą (doktór Gilbert ofiarował swoją) i poproszę pana szefa Bezpieczeństwa o zorganizowanie tajemnej obserwacyi nad panem Raulem de Challins.
— Wydam stosowne rozporządzenia... — rzekł szef Bezpieczeństwa.
— Bardzo panom jestem obowiązany, za okazane zaufanie w to com utrzymywał — rzekł Gilbert wzruszony. — Powtarzam, że odpowiadam za mego siostrzeńca osobą i honorem, co zaś do córki mego brata wkrótce wiedzieć będę co się z nią stało...
Sprawa była skończona.
Doktór Gilbert zaprowadził swych gości do sali jadalnej, gdzie wieczerza, złożona z zimnych potraw, zastawioną była staraniem Zuzanny.
Po wieczerzy trwającej krótko lecz nie milczącej bynajmniej, przedstawiciele sprawiedliwości zajęli pokoje dla nich przygotowane, gdzie już za nimi nie pójdziemy.
O dziesiątej zrana powrócili do Paryża, Gilbert nie uważał za stosowne im towarzyszyć.
Zaraz po przybyciu do pałacu Sprawiedliwości, pan Galtier dał rozkaz przyprowadzenia natychmiast Raula de Challins.
Zanim wypuści go na tymczasową wolność, chciał zadać mu jeszcze kilka pytań i udzielić pewnych rad.
W pół godziny młody człowiek zawsze prowadzony przez dwóch strażników, wszedł do gabinetu, w którym oprócz sędziego śledczego, znajdował się szef Bezpieczeństwa i Jodelet agent policyjny, którego widzieliśmy przedtem sprawdzającym pogłoski ludowe w okolicy placu Saint-Sulpice.
Raul był bardzo blady.
Co prawda nie utracił jeszcze ostatniej cząstki odwagi po wczerajszem badaniu, lecz wszystko zdawało się tak składać na jego potępienie, że czuł słabnącą energię, a wraz z niepokojem przerażenie ogarniało jego duszę.
— Czyż pan jeszcze będziesz mnie badał, albo raczej brał na tortury? — zapytał sędziego powitawszy go. — Po cóż? Napotykasz pan nie umyślne milczenie, ale niepodobieństwo odpowiedzenia panu... — Powiedziałem wczoraj wszystko com wiedział... wszystko com mógł powiedzieć...
— Pomimoto chciałbym jeszcze pewnych zasięgnąć od pana wyjaśnień — odrzekł sędzia grzecznym tonem, wcale niepodobnym do wczorajszego.
Raul skłonił się.
Sędzia mówił dalej.
— Czy znasz pan doktora Gilberta?
Raul spojrzał z zadziwieniem.
— Nie — odpowiedział — nie znam go.
— Zbierz pan wspomnienia...
— Uczyniłbym to napróżno... Po raz pierwszy słyszę nazwisko doktora Gilberta...
— Czy jesteś pan tego pewny?
— Pewny najzupełniej.
— Doktór Gilbert opiekuje się jednak panem.
— Opiekuje się mną? — powtórzył młody człowiek z wzrastającem zadziwieniem.
— Tak jest... Zajmuje się panem bardzo troskliwie.... prosił nawet, a pan prokurator Rzeczypospolitej jak również i ja, przychyliliśmy się do prośby, wypuszczenia pana tymczasowo na wolność, za kaucyą...
— Wypuszczenia mnie na wolność za kaucyą! — zawołał Raul któremu serce zabiło z radości. — A więc... ciążące na mnie oskarżenie ustaje; uznaliście panowie moją niewinność, zrozumieliście, że jestem ofiarą niesłychanej potwarzy, podłych machinacyi jakiegoś nędznika, pragnącego mojej zguby.
— Nie tak prędko panie de Challins... — odrzekł sędzia. — Gdybyśmy mieli pewność twej niewinności, nie chodziłoby o prowizoryczne wypuszczenie na wolność, ale o uznanie niepoczytalności, a o niczem podobnem nie wspomniałem panu... Widzieliśmy doktora Gilberta... Wytłomaczył on nam, że istotnie mógłbyś pan być ofiarą jakiejś tajemnej machinacyi, wskutek tego uznaliśmy możliwem zgodzić się na jego żądanie, i za chwilę będziesz pan wolny.
— Wolny! wolny! — powtarzał młody człowiek w upojeniu. — Ale któż jest ten doktór Gilbert, który się mną interesuje? — dodał.
— Jestto człowiek niepowszedni... Uczony, mogący wiele dla pana uczynić, i którego rad słuchać pan powinieneś, ponieważ, zrozum mnie pan dobrze, wypuszczenie pana na wolność, nie znaczy bynajmniej aby sprawiedliwość porzuciła dochodzenie sprawy. — Śledztwo prowadzić się będzie w dalszym ciągu... i będziesz pan stawiony przed sąd przysięgłych.
— Przed sąd przysięgłych! — powtórzył Raul.
— Tak jest.
— Ale jeżeli zostanie dowiedzionem, że nie jestem winnym?
— W każdym wypadku i we własnym pańskim interesie potrzeba abyś był sądzonym, koniecznem jest aby niewinność wyszła na jaw publicznie i ażeby również publicznie prawdziwy złoczyńca został zdemaskowany... Zresztą udasz się pan do Morfontaine, do doktora Gilberta; który da panu instrukcye... Liczy on na pana, powiem więcej: aby pana usprawiedliwić, potrzebuje on pana.
— Pojadę panie... pojadę z głębi duszy podziękować temu nieznajomemu protektorowi, i oddać się na jego rozkazy... Jeżeli ma jakie wskazówki, któreby mogły doprowadzić do wykrycia prawdy, pomagać mu będę całemi siłami, całem sercem aby dać panom dowód, że jestem niewinny.
— Dowodu tego potrzebujemy koniecznie, do chwili w której nam go dostarczysz, należysz pan do sprawiedliwości. — Wolność pańska będzie raczej pozorną aniżeli rzeczywistą... Będziesz pan strzeżony, uprzedzam pana, i za pierwszym podejrzanym krokiem, za pierwszem usiłowaniem ucieczki, będziesz pan na nowo uwięziony.
— Sumienie nic mnie nie wyrzuca, pocóżbym miał uciekać? — zapytał Raul.
Nie odpowiadając na to pytanie, pan Galtier mówił dalej.
— Jak tylko obierzesz sobie pan mieszkanie, zawiadomisz mnie pan natychmiast, i nie będziesz opuszczał Paryża bez mego upoważnienia, w przeciwnym razie będziesz aresztowany. — Mogę pana potrzebować w każdej chwili.
— Uprzedzę pana, i nie będę się wydalał.
— Liczę na to. A teraz jesteś pan wolny. Pan szef Bezpieczeństwa uda się z panem do kancelaryi sądowej i dopilnuje aby wszelkie przez prawo wymagane formalności zostały dopełnione. Zaraz po wyjściu jedź pan do Morfontaine dla zobaczenia się z doktorem Gilbertem.
— Jestto mojem najgorętszem życzeniem.
— Idź więc pan, panie wicehrabio, mam nadzieję jak się znowu zobaczymy, będę mógł panu uścisnąć rękę.
— A ja z mej strony dziękuję panu za tę nadzieję.
Sędzia śledczy dał znak.
Dwaj strażnicy oddalili się.
Raul ukłonił się sędziemu i wyszedł z gabinetu z szefem Bezpieczeństwa.
Jak tylko opuścili gabinet, pan Galtier rzekł do agenta:
— Przypatrzyłeś się dobrze temu młodemu człowiekowi?
— Twarz jego jest tu wyryta — odpowiedział Jodelet dotykając się czoła. — Za lat dziesięć tak dobrze jak dziś poznam go wszędzie.
— Urządź się w ten sposób aby nadzór był rozciągnięty nad jego osobą... Zaczynam wierzyć w jego niewinność, pomimo to jednak chodzi mi bardzo abym był zawiadomionym o wszystkiem co on robić będzie. — Jeżeli cośkolwiek dozwalało by ci przypuszczać, że zabiera się opuścić Francyą, przeszkodzisz temu i natychmiast dasz mi znać...
— Dobrze panie... Czy mam jechać za nim do Morfontaine?
— Tak jest, ale urządź się tak aby nie domyślał się twojej obecności...
— Rozumiem, ucharakteryzuję się... Pan sędzia nie ma nic więcej do rozkazania, żadnych innych instrukcyi...
— Nie, to już wszystko.
Szef Bezpieczeństwa przedstawił w kancelaryi rozkaz pana Galtier, i dopełnił formalności wypuszczenia Raula.
Młodemu człowiekowi, gdy się znalazł na quai de l’Horloge przed ciężkiem sklepieniem bramy Conciergèrie, której drzwi z trzaskiem się za nim zamknęły, dozwoliwszy mu wyjść, zdawało się że oszaleje, taka upajająca radość serce jego ogarnęła.
— Wolny! — mówił do siebie ocierając czoło potem okryte. — Jestem wolny!! Wolny, właśnie wtedy kiedy ogarniać mnie poczęło straszne zniechęcenie, doprowadzające do rozpaczy! Wolny, dzięki tajemniczemu opiekunowi zajmującem u się mną, w chwili kiedy sądziłem się opuszczonym od wszystkich, zapomnianym, pogardzonym, zgubionym! Wśród tego strasznego milczenia, głos się odzywa, przemawia do mych sędziów, umie przekonać ich, i otwiera drzwi mego więzienia! Któż jest ten człowiek tyle inteligentny, że zrozumiał, że Raul de Challins nie mógł dopuścić się tak wstrętnej zbrodni, i tyle zręczny aby przekonanie to swoje przelać w sędziów oszukanych fałszywemi pozorami? Kto jest ten tajemniczy dobroczyńca, który powracając mi wolność, wraca mi życie, honor i miłość? Oh! tak udam się do niego aby go błogosławić, słuchać go, być mu posłusznym, i obaj śledzić będziemy nędzników, którzy mnie spotwarzyli! Trzeba koniecznie, ażeby śledztwo prowadziło się dalej i żeby proces rozstrzygnął się przed sądem przysięgłych, powiedział sędzia! Ma słuszność. Skandal oskarżenia zbyt był wielki. Wiadomość o zbrodni rozeszła się po całym świecie. Rehabilitacya musi mieć ten sam rozgłos!
Mówiąc to Raul szedł prędko, gestykulował sam o tem nie wiedząc, ci co go spotykali brali go za waryata.
Przeszedł most i znalazł się przy stacyi fiakrów w pobliżu placu Chatelet. Tu wsiadł do fiakra.
— Gdzie pan każe się zawieść? — zapytał woźnica.
Raul w tej chwili myślał o Genowefie, o swojej ukochanej Genowefie, która być może tak jak i inni wierzyła, że jest winnym. Jakaż będzie jej radość kiedy ujrzy go zjawiającym się nagle.
Otworzył usta, aby zawołać na woźnicę:
— Ulica Saint-Dominique...
Słowa te jednak zamarły mu na ustach.
— Nie — rzekł — naprzód doktór Gilbert. Wdzięczność przedowszystkiem, przed miłością nawet!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.