Panna do towarzystwa/Część druga/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Woźnica powtórzył zapytanie.
Raul już miał odpowiedzieć:
— Na dworzec Północny...
Lecz rzuciwszy oczami na swoje ubranie, spostrzegł, że piętnaście dni przepędzonych w więzieniu, a szczególniej własne jego opuszczenie i niedbałość strasznie je zniszczyły.
Bieliznę miał na sobie grubą i pospolitą, kupioną w jakimś lichym sklepie przez zawiadowcę Conciergèrie.
Poczuwszy dreszcz wstydu, odrzekł woźnicy:
— Ulica Garancière.
— Na kurs, czy na godziny?
— Na godziny.
Woźnica zaciął konia.
W kwadrans potem stanął na miejscu.
Pan de Challins wysiadł z powozu i gwałtownie zadzwonił do bramy pałacu.
Bramę otworzył Berthaud, zadziwiony bardzo a nawet trochę zgorszony takiem pańskiem uderzeniem dzwonka.
Nie mógł jednakże powstrzymać okrzyku radości ujrzawszy Raula.
— Pan wicehrabia!... — zawołał.
I cofnął się zdumiony oczom swoim nie wierząc.
— Tak Berthaud, tak, to ja, wolny jak widzisz — rzekł młody człowiek. — Później wszystko ci wytłomaczę... gdzie jest Honoryusz?
— Leży w łóżku, panie wicehrabio.
— W łóżku, więc chory?
— Był chory, panie wicehrabio... oh! bardzo, bardzo chory... o mało co nam nie umarł...
— A teraz?
— Teraz jest lepiej... wiele lepiej... wyszedł już zupełnie z niebezpieczeństwa.
Raul szybko przeszedł dziedziniec, w stąpił na wschody peronu, i pobiegł do pokoju starego sługi.
Berthaud i Zuzanna ze łzami w oczach, postępowali za nim.
Honoryusz na łóżku utrzymywany w postawie siedzącej, za pomocą stosu poduszek, nie spał; zastanawiał się nad wypadkami zaszłemi w tak krótkim przeciągu czasu, a myśli te zachmurzały jego twarz pargaminową i okrytą zmarszczkami.
Na widok swego młodego pana wydał okrzyk radości i wyciągnął do niego ramiona.
Pan de Challins rzucił się w jego objęcia.
— Wolny? Wolny!! szeptał poczciwy człowiek ze łzami w oczach.
— Tak, wolny mój stary przyjacielu.
— Ach! dzięki niebu, nigdym na chwilę nie wątpił! Wiedziałem dobrze, że pan wicehrabia jest niewinny.
— Niewątpliwie jestem niewinny, ale trzeba będzie jeszcze dowieść, i dowiodę... Teraz mam tylko kilka minut czasu przed sobą... Muszę się oddalić w pilnym interesie największej wagi. Dziś wieczór lub jutro powrócę do Paryża, i opowiem ci wszystko co zechcesz wiedzieć... Byłeś chory mój biedny Honoryuszu?
— Tak panie wice-hrabio, wiadomość o pańskiem aresztowaniu strasznym była dla mnie ciosem... padłem jak uderzony piorunem... Ach! byłem bardzo źle, zdawało się że nigdy nie przyjdę do siebie... Nakoniec pomimo wszystkiego, wydobyłem się, i te raz jestem spokojny, a ponieważ ujrzałem pana wicehrabiego... szybko wyzdrowieję.
— Spodziewam się mój przyjacielu... Nawet jestem tego pewny... No, ale teraz opuszczę cię na chwilę, pójdę zmienić ubranie.
— Ale pan wice-hrabia niedługo powróci?
— Dziś wieczór, lub jutro, jak ci mówiłem... Ach! jeszcze słowo... Czy nie przyszły do mnie jakie listy?
Honoryusz nie wiedział.
Zwrócił się do Berthaud obecnego podczas rozmowy i wzrokiem go zapytał.
Odźwierny odpowiedział:
— Żadnego nie było listu panie wice-hrabio.
Raul uczuł że mu się serce ściska.
Miał nadzieję znaleść parę słów od Genowefy. Czyżby i ona o nim zwątpiła? Pogarda, czyżby tak prędko zajęła miejsce miłości?
Pan de Challins uścisnął rękę rekonwalescenta i udał się do apartamentu jaki zajmował w pałacu.
Klucz był w zamku.
Na drzwiach dawały się widzieć ślady pieczęci, resztki czerwonego laku.
— Przypuszczali że tu znajdą dowody zbrodni której nie spełniłem!.. rzekł do siebie wice-hrabia.
Wszedłszy do pokoju, zmienił ubranie, zabrał pieniądze znajdujące się w jednej z szuflad biurka, wyszedł z pałacu, wsiadł do powozu oczekującego przed bramą i rzekł woźnicy:
— Na dworzec Północny.
Kwadrans po pierwszej, stał już przy kasie kolei żelaznej.
Pociąg mogący zawieść go do celu podróży tylko co odszedł.
Trzeba było oczekiwać na następny przeszło godzinę.
Raul dotychczas nic nie miał w ustach. Poraz pierwszy spostrzegł się, że żołądek upominał się o swoje prawa, wszedł do restauracyi w pobliżu dworca, i kazał sobie podać śniadanie.
Wraz z wolnością, spokój i apetyt mu powróciły, a chociaż jedzenie było dosyć liche, jadł z prawdziwą przyjemnością, myśląc o tem wszystkiem co mu się zdarzyło.
Pilno mu było znaleść się w obecności doktora Gilberta tego nieznanego i tajemniczego swego protektora.
— Kto to jest ten doktór Gilbert?
Dwadzieścia razy zadawał sobie to pytanie, nie znajdując odpowiedzi.
Nakoniec o wpół do trzeciej wsiadł do wagonu.
Przybywszy do Survilliers zajął miejsce w powozie kursującym pomiędzy tą stacyą a Morfontaine.
W Morfontaine, pierwsza osoba, której się zapytał wskazała mu dom doktora, i szybkim krokiem udał się drogą ocienioną wielkiemi drzewami gęstego lasu.
Gilbert nie wątpił, że młody człowiek, odzyskawszy wolność przybędzie do Morfontaine tegoż samego zaraz dnia popołudniu.
Oczekiwał go więc i to z niecierpliwością.
Raul był blizkim jego krewnym, synem jego siostry, — Raul był niesprawiedliwie oskarżony, ponieważ on, Gilbert posiadał dowody jego niewinności. Było to dostateczne, żeby wzbudzić w nim dla niego sympatyą.
Niegdyś, brat Maksymiljana kiedy Raul był jeszcze dzieckiem, kochał bardzo swego siostrzeńca... Dziś przywiązanie to odrodziło się na nowo i zwiększyło się o tyle o ile wielkiem było niebezpieczeństwo zagrażające biednemu Raulowi.
Doktór Gilbert podejrzy wał drugiego swego siostrzeńca Filipa de Garennes, o zamiar zgubienia Raula i zagrabienia sukcesyi Genowefy, — pragnął gorąco rehabilitacyi niewinnego a ukarania winowajcy, lecz dotychczas były to tylko podejrzenia, należało mieć pewność, a pewności tej mógł nabyć jedynie z pomocą Raula.
Dzieląc więc myśli pomiędzy Genowefa a oczekiwaną wizytę, Gilbert przechadzał się po parku dotykającym do kwadratowego domu.
Agra i Nello, dwa jego charty towarzyszyły mu w radosnych podskokach.
Dzwonek u kraty dał się słyszeć.
Psy rzuciły się w kierunku słyszanego głosu wściekle szczekając.
Gilbert nadaremnie je przywoływał. Nie były mu posłuszne i jak gdyby nawet nie słyszały wcale jego rozkazu.
Nagle gwałtowne ich szczekania zmieniły naturę, stały się słodkie i pieszczotliwe.
— W ten sposób witają tylko dobrych znajomych, myślał doktór Gilbert, a zatem to nie Raul!
I skierował się w stronę kraty, podczas gdy Wilhelm zbliżał się również z drugiej strony.
Wicehrabia de Challins, stojący na środku drogi, głaskał przez kraty charty, które lizały go po rękach.
— Czy doktór Gilbert jest w domu? zapytał młody człowiek starego sługę zbliżającego się do kraty.
Wilhelm nie był uprzedzony, że pan jego oczekiwał wizyty.
Posłuszny zwykłemu rozkazowi, chciał już odpowiedzieć, że doktora nie ma w domu.
Tymczasem Gilbert ukazał się na zakręcie alei.
Nie widział od lat wielu swego siostrzeńca, poznał go jednak na pierwszy rzut oka, z uderzającego podobieństwa do vice-hrabiny de Challins jego matki a siostry doktora.
— Otwórz! zawołał na Wilhelma.
Ten ostatni natychmiast zakręcił klucz w zamku, krata obróciła się na zawiasach i Raul wszedł do parku.
Agra i Nello przyciskały się do jego nóg wesoło poszczekując i żebrząc pieszczoty.
— Moje psy witają pana jak jeszcze dotychczas nikogo nie witały, — rzekł Gilbert z uśmiechem, dobra to wróżba, gdyż instynkt zwierząt daleko mniej podlega omyłce, aniżeli inteligencya ludzi... Witam pana.
Raul z żywością zbliżył się, trzymając w ręku kapelusz...
— Pan doktór Gilbert, wyszeptał.
— Tak, mój młody przyjacielu, a ty jesteś wice-hrabią de Challins... powtarzam witaj, w moim domu.
— Dziękuję panu za to przyjęcie, lecz przedewszystkiem pozwól mi pan wyrazić sobie...
— Nie pozwalam niczego, stanowczo... przerwał Gilbert znowu się uśmiechając, czekałem na pana, zechciej iść za mną.
I skierował się ku domowi.
Raul szedł obok niego, a psy trzymały się jego nogi, jak gdyby odnalazły w nim starego przyjaciela.
Gilbert wprowadził Raula do Kwadratowego Domu wprost do gabinetu.
Młody człowiek rzucił ukradkowe dokoła spojrzenie.
Ogólny pozór pokoju wydał mu się ponury.
Oczy jego padły na jakiś przedmiot podłużnego kształtu, umieszczony na dwóch kozłach, okryty czarną krepą, na którym postawiony był krucyfiks hebanowy.
— Dziwnie to przypomina trumnę! — myślał uczuwszy nieprzyjemne wrażenie i dreszcz przechodzący po skórze.
— Zechciej zająć miejsce naprzeciwko mnie panie wice-hrabio, — rzekł Gilbert podając mu krzesło, i sam siadając, — pozwól zadać sobie kilka pytań.
— Odpowiem na wszystkie z jaknajwiększą przyjemnością, — odrzekł Raul, — lecz przedewszystkiem pozwól mi pan podziękować za pańską szlachetną interwencyą. Serce moje przepełnione wdzięcznością! Powiedziano mi wszystko! Panu to zawdzięczam moją wolność.
— Wyrażenie pańskiej wdzięczności bardzo mi jest przyjemne, — rzekł doktór lecz wcale na nie nie zasługuję... Uczyniłem jedynie to co każden uczciwy człowiek zrobiłby na mojem miejscu w podobnych okolicznościach. Pragnąłem niedopuścić jednej z tych opłakanych pomyłek sądowych, które są plamami czarnemi lub też krwawemi, w wielkiej księdze ludzkiej sprawiedliwości! Przekonany o pańskiej niewinności, obowiązkiem moim było działać i działałem... Nic na świecie nie ma naturalniejszego i mniej pochwały godnego... A zatem jeżeli łaska dosyć podziękowań, i odpowiadaj mi pan...
— Jestem gotów...
— Co panu powiedział sędzia śledczy?
— Że pan żądałeś wypuszczenia mnie na wolność tymczasowo, i że otrzymałeś pan to zezwolenie sądowników, dostarczając dowodów niemal zupełnych mojej niewinności...
— Rzeczywiście przekonałem sądowników, że pan nie otrułeś swego wuja hrabiego Maksymiljana de Vadans.
— Jakim sposobem pan zdołałeś zapanować nad niedorzecznym uporem, z którym walczyłem bezskutecznie nie mogąc go złamać?
— Pokazałem im ciało zabalsamowane przezemnie i nie noszące żadnych śladów trucizny. Pokazałem im przytem trzewia poddane analizie chemicznej; lekarz sądowy przyjął i podpisał protokół całej mojej operacyi.
Raul drżał słuchając doktora.
— Zabalsamowałeś pan ciało! — wyjąkał zaledwie dosłyszanym głosem, — analizowałeś trzewia. Lecz to ciało, miałeś go więc pan u siebie?
— Tak.
— Pańskie słowa stawiają mnie wobec zagadki... Wszak ja sam byłem obecny w Compiègne przy ekshumacyi nakazanej przez sprawiedliwość. Ciało mego wuja zniknęło, i na tem właśnie zniknięciu opierano moje oskarżenie.
— Oto jest rozwiązanie tej ponurej zagadki:
I doktór Gilbert opowiedział Paulowi de Challins, jakim sposobem Agra i Nello wiedzione instynktem, wykopały trumnę po nocnej burzy na polu Pontarmé.