Panna do towarzystwa/Część druga/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

Monologując w ten sposób głośno niemal, sam o tem nie wiedząc, doktór Gilbert przez ulicę Seine doszedł do quais i wszedł do Pałacu Sprawiedliwości, tam zapytawszy się o drogę udał się na długi korytarz, na którego jednej stronie znajdują się drzwi prowadzące do gabinetów sędziów śledczych, i zwracając się do woźnego, zapytał go:
— Gabinet pana Galtier, jeżeli łaska?
Zamiast odpowiedzi, woźny zapytał:
— Masz pan wezwanie?
— Nie, przychodzę w pewnym interesie.
— Wątpię ażeby pan Galtier mógł pana przyjąć, bardzo jest w tej chwili zajęty, oto są świadkowie którzy jeszcze nie byli przesłuchani i oczekują kolei.
Jednocześnie woźny wskazał trzy osoby, siedzące na jednej z ławek umieszczonych w galeryi przy ścianie naprzeciwko drzwi gabinetów sędziów śledczych.
Gilbert machinalnie zwrócił swój wzrok w ich stronę.
Była to kobieta i dwóch mężczyzn.
Doktór poznał Berthaud który otwierał mu drzwi pałacu na ulicy Garancière.
Dwóch innych osób nie znał, była to stara Zuzanna i Filip de Garennes.
Ten ostatni z ciekawością przyglądał się temu wysokiemu starcowi, z brodą i włosami białemi, którego twarz nosiła na sobie rzadki wyraz dystynkcyi a wysoka postać dziwną miała godność.
Gilbert mówił dalej:
— Kiedy więc, jak się panu zdaje, pan sędzia śledczy będzie wolny?
— Nie wcześniej jak o szóstej.
— Dobrze, powrócę więc o szóstej.
— Jeżeli panu chodzi o to aby go widzieć, bądź pan tu o wpół do szóstej... zaniosę mu pańską kartę...
— Gdzie się znajduje gabinet prokuratora Rzeczypospolitej?
— Na dole, każdy panu wskaże.
— Dziękuję.
Gilbert znalazł bez trudu wskazane miejsce, zapytał odźwiernego bardzo imponującej miny, który również jak to uczynił woźny poprzednio, zapytał go:
— Czy ma pan wezwanie?
— Nie mam, ale powód, który mnie tu sprowadza jest wielkiej wagi, koniecznem jest, ażeby pan prokurator, zechciał mnie przyjąć i wysłuchać, jak może być najprędzej.
— To będzie trudno mój panie... Jednakże daj mi pan swoją kartę, wręczę ją panu prokuratorowi Rzeczypospolitej.
— On mnie nie zna i nie mam żadnej karty przy sobie... Zechciej pan tylko mu powiedzieć, że przychodzę w sprawie odnoszącej się do śmierci hrabiego Maksymiliana de Vadans, że nazywam się doktór Gilbert i że przynoszę mu wiadomości bardzo ważne i nieoczekiwane...
W tej chwili, odgłos dzwonka rozległ się z gabinetu i odźwierny pospieszył udać się tam.
Doktór pozostał na środku przedpokoju, w którym prócz niego z dziesięć osób siedziało na ławkach wokoło ściany ustawionych.
Oczekiwanie jego nie trwało długo.
Odźwierny powrócił i rzekł mu:
— Racz pan iść za mną.
Wprowadził go do gabinetu z wielkiem zgorszeniem osób, które przed nim przyszły, a niektóre z nich oczekiwały już przeszło od dwóch godzin.
Prokurator Rzeczypospolitej, ujrzawszy wchodzącego doktora Gilberta powstał z miejsca.
Gilbert skłonił się.
— Więc to pan nazywasz się doktór Gilbert? — zapytał prokurator.
— Tak panie.
— I to pan przesłałeś mi dwanaście czy piętnaście dni temu list, zawierający akt urodzenia córki hrabiego Maksymiliana de Vadans, wychowywanej w tajemnicy zdala od swego ojca, a której dziedzictwa tylko co nie zagrabiono?
— Tak panie, to ja.
— W tym liście nie twierdziłeś pan jednakże aby dziecko to żyło jeszcze?
— I nie mogę utrzymywać tego dziś nawet jeszcze... Jedyna osoba mogąca dostarczyć mi pewne wiadomości co do istnienia córki hrabiego Maksymiliana de Vadans, znajduje się obecnie w Ameryce, w domu zdrowia bardzo chora i jak na teraz w niemożności odpowiedzenia na pytania, tak mnie donosi ten telegram z Nowego Yorku odebrany przezemnie wczoraj wieczorem, i który mam honor panu zakomunikować.
Prokurator Rzeczypospolitej odczytał krótką depeszę, poczem podniósł oczy na starca, którego powierzchowność pomimo pewnej oryginalności, wzbudzała szacunek.
Nie ulegało wątpliwości, że to nie był zwyczajny człowiek.
— A więc panie — mówił dalej prokurator Rzeczypospolitej — nie masz pan nic nowego do doniesienia mi, w przedmiocie tego dziecka, o które nam chodzi?
— Nie panie, ale przychodzę pomówić z panem o rzeczy niesłychanie ważnej...
— Odnoszącej się do sprawy hrabiego de Vadans?
— Tak jest.
— Znałeś pan hrabiego?
Gilbert zadrżał.
— Znałem go panie — odpowiedział wzruszonym głosem — znałem go bardzo dobrze...
— I przynosisz pan wyjaśnienia dotyczące się jego śmierci?
— Przychodzę przeszkodzić spełnieniu pomyłki sądowej, która mogłaby być nie do naprawienia.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
— Żądam od pana w imieniu sprawiedliwości, nie tej, którą pan reprezentujesz, lecz sprawiedliwości bozkiej, — uwolnienia z więzienia wicehrabiego Raula de Challins.
Prokurator Rzeczypospolitej spojrzał na doktora Gilberta z widocznym niepokojem.
— Mam przed sobą waryata — myślał.
Gilbert odgadł myśl tę na jago twarzy, dał głową znak przeczenia i odrzekł z melancholicznym uśmiechem:
— Mylisz się pan. Jestem całkiem w zdrowym stanie umysłu i wkrótce będziesz pan miał tego dowód.
— A więc wytłomaćz mi swoje słowa... Czyż nie wiesz pan jakie zarzuty ciążą na panu de Challins?
— Wiem wszystko... wiem, że oskarżają go o otrucie wuja...
— I o wykradzenie trupa, ażeby ukryć materyalny dowód zbrodni... — dodał prokurator Rzeczypospolitej — i sama ta właśnie ostrożność, zwróciła się przeciwko niemu, każden umysł logiczny musi uznać go winnym.
— Ale jeżeliby ciało znalazło się? Jeżeli zostało dowiedzione, że nie zawiera ono ani jednego atomu trucizny? — odrzekł Gilbert.
Prokurator wzruszył ramionami.
— Przypuszczasz pan rzecz niepodobną — rzekł.
— Nie przypuszczam, lecz twierdzę i twierdzenie moje mogę poprzeć dowodami.
— Jakim sposobem?
— Ciało ś. p. Maksymiliana de Vadans, znajduje się w Morfontaine, w moim domu.
Prokurator Rzeczypospolitej zdumiony podskoczył na krześle.
— W pańskim domu! — zawołał — zwłoki hrabiego de Vadans, znajdują się w pańskim domu?
— Tak jest panie, i z dyssekcyi której poddałem je, wypływa dla mnie najzupełniejsza pewność, że hrabia umarł śmiercią naturalną. — A zatem Raul de Challins żadnego nie miał powodu w ukrywaniu trupa, a zatem jest niewinny przemiany trumien, zarówno jak i otrucia... Wspominałeś pan o logice panie prokuratorze, oto ona właśnie i tym razem nie do zwalczenia.
Prokurator odzyskał zimną krew, i zapytał surowym głosem:
— Jakim sposobem się to stało, że trup hrabiego de Vadans znajduje się w pańskim domu? Oczekuję co do tego wyjaśnienia.
— Będziesz je pan miał zaraz.
Gilbert rozpoczął opowiadanie swej rannej przechadzki w okolicy Pontarmé, w towarzystwie dwóch swych chartów i rezultat tej przechadzki.
Prokurator Rzeczypospolitej słuchał go z natężoną uwagą i z zainteresowaniem się łatwem do zrozumienia.
— I nie znalazłeś pan żadnego śladu trucizny? — rzekł po ukończeniu opowiadania.
— Żadnego.
— A nie mogłeś pan dopuścić się jakiej pomyłki?
— Pomyłki tego rodzaju, nie panie... jestem siebie pewny... Rozkaż pan lekarzowi sądowemu aby ze mną pojechał a sprawdzi z łatwością to co utrzymuję...
— Jakimże u licha sposobem wytłomaczysz pan dopełnioną zamianę?
— Najprostszym sposobem w świecie. Chciano, rzucając podejrzenie otrucia, wywołać ekshumacyę zwłok, postawić sprawiedliwość wobec pustej trumny, a tym sposobem skompromitować Raula de Challins i złamać go pod ciężarem fałszywych pozorów. — Plan był zręcznie obmyślany, a najlepszy dowód że się udał, ponieważ nieszczęśliwy młodzieniec jest uwięziony.
— Któż więc miał tak wielki interes rzucić podejrzenie na pana de Challins?
— Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć.
— Dla czego?
— Dla tego, że nie mam dotychczas w ręku dowodów potrzebnych do wskazania nędznika, który dopuścił się tego niegodnego czynu...
— Lecz pan go podejrzywasz?
— Podejrzywam, to prawda...
— Daj mi więc poznać go...
— Nie! — odpowiedział Gilbert z mocą. — Aż do chwili kiedy podejrzenia moje nie zamienią się w pewność, nie dowiesz się pan.
— Jeżeli jednak nakazałbym panu mówić?
— Przekroczył byś pan swoje prawa i nic ze mnie nie wydobył... zanim czas nadejdzie... Mogę tylko powiedzieć panu, że sprawca, ktokolwiek bądź on jest, tej potwarczej denuncyacyi, i usunięcia trupa, przedewszystkiem usunął testament hrabiego de Vadans.
— Zkąd pan masz dowód, że hrabia de Vadans napisał testament?
— Oto jest...
Doktór Gilbert wydobył z kieszeni kopertę, z tej koperty wyjął arkusz bibuły, rozłożył go i podał prokuratorowi wskazując palcem na ślady atramentu, dodając:
— Co pan tu widzisz?
Prokurator Rzeczypospolitej wziął lornetkę i po starannem przyjrzeniu się, odrzekł.
Litery pomięszane nie należące do alfabetu francuzkiego i które dla mnie nie przedstawiają żadnego znaczenia...
— Zechciej pan przeczytać zaczynając od lewej ręki...
Prokurator wydał okrzyk.
Cztery słowa: To jest mój testament, ukazały mu się jasno i całkiem czytelnie.
Spojrzał na doktora Gilberta ze zdumieniem, wzrokiem pytającym: Gilbert rzekł:
— Rozumiesz pan nieprawdaż? Ten frazes napisany został na kopercie, i aby ją wysuszyć użyto tego arkusza bibuły...
— Jakim sposobem bibuła ta znajduje się w pańskiem ręku, zapytał prokurator coraz bardziej zdziwiony.
— Znalazłem ją w pokoju w którym umarł hrabia de Vadans.
— Któż panu pozwolił wejść do tego pokoju?
Gilbert skrzyżował ręce na piersiach...
— Nazywam się Gilbert Henryk-Ludwik hrabia de Vadans — odrzekł — Maksymilian był moim bratem... Żyliśmy zdala od siebie od osiemnastu lat, i nie widziałem go odtąd żyjącego...
Prokurator Rzeczypospolitej patrzał na mówiącego ze wzruszeniem nie do wypowiedzenia.
Drżący głos, głębokie zmarszczki, białe włosy tego człowieka starego przedwcześnie, jasno wskazywały głębokie zmartwienia, i rany dotychczas nie zabliźnione.
Gilbert mówił dalej:
— Uważano mnie za umarłego przez ciąg osiemnastu lat. Brat mój podzielał również to ogólne przekonanie... Trzeba koniecznie żeby przekonanie to trwało, tym tylko sposobem stanie się dla mnie możliwem, wyjawienie panu prawdziwego winowajcy.
— A więc to nie Raul de Challins wykradł testament, którego ślady odkryłeś pan?
— Z pewnością nie! Dlaczegóż miałby go wykradać? Tak jak wszyscy nie wiedział aby jego wuj miał córkę; był jednym z naturalnych spadkobierców, i mógł przypuszczać, że hrabia który go bardzo kochał, wyróżni go w swojej ostatniej woli.
— Nakoniec testament zniknął. — Któż z usunięcia go korzyść odnosił?
— O tem właśnie dowiedzieć się należy i dowiem się niezawodnie... Zamiast policyi ja poszukiwania rozpocznę i przysięgam, że odkryję winowajcę a wtedy powiem panu: Oto on jest, a oto są dowody jego zbrodni! Ale aby dojść do tego celu potrzebnem jest koniecznie uwolnienie pana de Challins...
— To czego pan żądasz jest niemożliwe.
— Zaręczam za mego siostrzeńca... Ofiaruję złożyć gdzie należy, choćby największą sumę... milion nawet...
— Sprawiedliwość nie przyjmuje kaucyi kiedy idzie o zarzut morderstwa. Nie podobna położyć dość złota na szalę, na której z drugiej strony ciąży krew lub trucizna. — Znasz pan prawdziwego zbrodniarza a przynajmniej podejrzywasz go... Wymień... a pan de Challins natychmiast będzie wolny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.