Panna do towarzystwa/Część druga/XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Raul szedł wzdłuż muru, mając nadzieję znaleść miejsce w którem mógłby przebyć mur, i jakoż znalazł je wkrótce.
Przewoźnicy obowiązani utrzymywać drogę do holowania statków, złożyli przy murze kilka taczek kamieni tworzących stos wysoki blisko na metr.
Pan de Chaliins wszedł na te kamienie, wyciągnął ręce ku wierzchołkowi muru i zdołał uchwycić jego szczyt.
Rzucił na około siebie badawcze spojrzenie, starając się przejrzeć ciemności.
Brzegi rzeki i droga do holowania były puste zupełnie.
Wtedy narażając się na pokaleczenie palców i połamanie paznogci, zaczepił się o wierzch muru i siłą pięści podniósł się.
Był on nerwowym, zręcznym, i pełnym siły.
Od pierwszego skoku znalazł się siedzącym konno na murze i skoczył śmiało do parku.
Upadł w gęstwinę, gdzie nogi jego wyżłobiły ślad głęboki w rozmiękłym od deszczu gruncie, przedarł się przez krzaki, później przez drugą gęstwinę, pozostawiając wszędzie za sobą ślady swego przejścia.
Nakoniec doszedł do salonu zieloności i zbliżył się do drzwi, przy których Genowefa miała się z nim połączyć.
Od tych drzwiczek prosta aleja prowadziła do willi.
Młody człowiek przyszedł o kwadrans za wcześnie.
Nie miał odwagi czekać nieruchomy w miejscu schadzki.
Serce mu biło gwałtownie, drżał z gorączki myśląc, że tak mała tylko odległość oddziela go od pawilonu, w którym znajduje się jego ukochana.
Starając się stłumić odgłos kroków, poszedł wzdłuż alei, badając wzrokiem ciemności, i patrząc czy Genowefa nie idzie na jego spotkanie.
Słabe światełko, lampki nocnej, dawało się spostrzegać, przez na wpół otwarte żaluzye.
Raul w miarę jak się zmniejszała odległość, coraz bardziej zwalniał kroku.
W chwili przybycia do złamanej kolumny służącej za podstawę wazonowi, w który poprzedniego dnia rzucił bilet, zatrzymał się.
Lekki szelest, nieznaczny prawie, uderzył jego słuch.
Zwrócił oczy na drzwi pawilonu.
Drzwi te otworzyły się i ukazała się w nich Genowefa.
Pan de Challins rzucił się na jej spotkanie.
Genowefa ujrzawszy niespodzianie wicehrabiego, o którym myślała, że znajduje się na drugim końcu parku, wydala przytłumiony okrzyk, wyciągnęła ręce i zemdlała.
Raul zaledwie miał czas pochwycić ją w objęcia, aby niedopuścić, żeby nie upadła na wznak, podniósł, wziął na ręce, wszedł do pawilonu i położył ją na sofie, którą blade światło gwiazd pozwoliło mu dojrzeć.
Nakoniec zamknął drzwi i powrócił do młodej dziewczyny, która zaczęła odzyskiwać przytomność.
— Genowefo, droga Genowefo, mówił półgłosem przyciskając do serca jej ręce, jesteśmy znowu z łączeni... Otwórz oczy... Słuchaj mnie... Przemów do mnie!..
Z kolei Genowefa otoczyła rękami, ramiona pana de Challins i przyłożywszy usta do ucha młodego człowieka, szeptała mu na wpół zamarłym głosem.
— Raulu mój najdroższy... Ah! teraz mogę umrzeć...
Wicehrabia zadrżał pod wpływem palącego oddechu młodego dziewczęcia.
Słuchając słów przez nią wymówionych, serce mu się ścisnęło.
— Umrzeć! powtórzył, dla czegóż mówisz o śmierci, kiedy się kochamy?
— Źle czynię... Powinnam tylko myśleć o szczęściu, którego teraz doświadczam! Kochasz mnie, wszak prawda Raulu? Kochać mnie będziesz zawsze?
— Zawsze! Z całej mojej duszy! Kochać cię będę całe moje życie! A ty, czy także kochać m nie będziesz?
— Czy kochać cię będę? czy kocham cię? rzekła Genowefa, biorąc Paula za ręce i przyciskając je do swego serca. Czujesz jak mi serce bije. Bije dla ciebie... Dla ciebie tylko jedynego! Radość dusi mnie... Nigdy nie czułam się tak szczęśliwą...
— A jednakże cierpisz?
— Oh nie, nie w tej chwili! Być zdala od ciebie, to było mojem cierpieniem.
— A jednakże, droga Genowefo, samaś tego żądała...
— Ja? zawołała młoda dziewczyna.
— Tak jest. — Czyliż nie błagałem cię, abyś pozostała w Paryżu.
— Prawda, ale nie mogłam przyjąć tego sposobu pozostania w Paryżu, jaki mnie proponowałeś. Dobrze uczyniłam wyjeżdżając — cóż znaczy chwilowe rozłączenie? Oto jesteś przy mnie, widzę cię, kochasz mnie. — Będziemy mogli znowu się zobaczyć w ten sam sposób, — wszak powrócisz, nieprawdaż?
— Oh! tak — powrócę!
— Może to nie dobrze — rzekła młoda dziewczyna, opierając głowę na ramieniu pana de Challins.
— I cóż w tem mogłoby być złego?
— Jeżeliby nas zeszli razem... samych.. w nocy... byłabym zgubiona...
— Nie mogłabyś nią być, ponieważ będziesz moją żoną, uwielbianą żoną.
— Twoją żoną! Ach! chcę żyć... chcę wyzdrowieć, i wyzdrowieję bardzo prędko, jeżeli będziesz często przychodził. — Mówmy o tobie Raulu... To oskarżenie.. ten sąd...
— Wszystko dobrze idzie... moja najdroższa... Niedługo będę panem samego siebie, będziemy się mogli kochać w oczach całego świata, a świat cały przyklaśnie naszej miłości.
Raul w krótkich słowach opowiedział kroki poczynione przez doktora Gilberta, Filipa i przez niego samego, i tak zakończył:
— Widzisz więc moja ukochana, należy mieć ufność i odwagę... odwagę na teraz, ufność na przyszłość. — Kiedy będziemy wolni oboje, prędko ozdrowiejesz. — Doktór Gilbert jest uczonym lekarzem, i mam do niego takie zaufanie, że pragnąłbym przyprowadzić go tu, aby cię leczył.
— Jak możesz o tem myśleć! rzekła Genowefa z żywością.
— Dla czegóż bym nie miał myśleć o tem?
— Byłoby to wyjawić, to co pragniemy nateraz utrzymać w tajemnicy... A zresztą po co? Od chwili kiedy głos twój słyszę, kiedy trzymam twe ręce w moich, czuję się lepiej, przybywa mi życia.
Raul objął ramionami młodą dziewczynę i przycisnął ją do swego serca.
Trzecia godzina wybiła na zegarze, w pokoju na pierwszem piętrze.
Genowefa zadrżała.
— Już trzecia! szepnęła z niespokojnością.
— Dzień się zbliża... Raulu, trzeba nam się rozstać.
— Tak najdroższa, ale powrócę.
— Wkrótce, nieprawdaż?
— Tak jest wkrótce...
— Kiedy?
— Pojutrze, o tej samej co dziś godzinie.
— Bądź ostrożny.
— Nie obawiaj się niczego.
Dwoje zakochanych z trudnością zdołało rozerwać złączone ręce i wypowiedzieć stanowcze pożegnanie, lecz rozsądek nakazywać rozłączyć się.
Raul po raz ostatni złożył pocałunek na czole swej ukochanej, śpiesznie wyszedł.
Młoda dziewczyna śledziła go tęsknym wzrokiem, aż do chwili, kiedy osoba jego zniknęła w cieniu wielkich drzew, poczem zamknęła drzwi pawilonu, wróciła do swego pokoju, rozebrała się, położyła do łóżka i zasnęła z nadzieją w sercu.
Przyjechawszy z Paryża do Bry-sur-Marne, panu de Challins nie przyszło na myśl, zapytać się, czy podczas nocy chodzą pociągi. Przybywszy na dworzec do Nogent, znalazł drzwi zamknięte.
Jeden z urzędników idący na służbę objaśnił go, że najbliższy pociąg odchodzi o szóstej rano.
Trzebaby zatem było czekać jeszcze dwie godziny, co najmniej, przechadzając się w okolicach dworca.
Raul powiedział sobie, że lepiej uczyni idąc pieszo do Paryża, i odważnie puścił się w drogę.
Po trzech godzinach marszu, wszedł na ulicę Saint-Dominique, położył się znużony długą drogą.
O wschodzie słońca, chmury zegnane przez uragan szalejący nocy poprzedniej, zniknęły.
Słońce jaśniało na czystem niebie, a ukośne jego promienie wysuszały cieniste aleje parku Bry-sur-Marne.
Pani de Garennes zwykle wcześnie wstawała.
Zanim udała się do pokoju swej panny do towarzystwa, przyszło jej na myśl przejść się po parku, aby odetchnąć świeżem rannem powietrzem.
Baronowa szła zwolna, myśląc o Genowefie z oczami ku ziemi zwróconemi. Idąc kolistą aleją, do której podczas nocy widzieliśmy wchodzącego Raula, po przebyciu muru, wzrok jej machinalnie padł na brzeg trawnika okalającego klomby.
Nagle zatrzymała się.
Spostrzegła na ziemi zmiękczonej głębokie ślady nóg.
Bardzo zadziwiona, cokolwiek nawet przestraszona. chciała zbadać gdzie te ślady zaczynały się, i szukała ich oczami w gęstwinie krzaków, wśród liści oberwanych i połamanych gałęzi.
Obszedłszy w około klomby, baronowa odnalazła ślady na piasku sąsiedniej alei i w krzakach rosnących wzdłuż muru parku, i nie straciła ich z oczu, aż przy miejscu w któreni odłamki gruzu i wapna wskazujące świeże wdzieranie się po murze, okrywały ziemię.
Obok tych odłamków, ślady nóg głębsze były od innych.
— Ktoś wchodził tu tej nocy... rzekła do siebie pani de Garennes. Przebył mur tu... Któż to taki? Złodzieje być może...
Uzbroiwszy oczy lornetką, pochyliła się, aby bliżej i uważniej przypatrzeć się śladom.
— Noga bardzo mała, elegancka i dobrze obuta, ślady te pozostawiła, mówiła dalej. — Człowiek, który wszedł tu, wdrapując się przez mur, miał na nogach buty od dobrego szewca... Co to może znaczyć?
W nadziei znalezienia rozwiązania tej zagadki, baronowa poszła aż do małej furtki, otworzyła ją i iść zaczęła po brzegu Marny wzdłuż muru parku.
Na trawie zgniecionej spostrzegła ślady błota.
Szła za temi śladami aż do stosu kamieni, które dozwoliły Raulowi wspiąć się na mur.
Po za tem trawa nie była już zgniecioną, ani też obłoconą.
— Tu więc przebył mur! pomyślała pani de Garennes... Ależ to dziwne!
Weszła do parku z zamiarem pokazania ogrodnikowi swego odkrycia.
Około trawnika spotkała swoją pannę służącą, niosącą dzbanek zapełniony mlekiem po brzegi.
— To mleko dla panny Genowefy? zapytała jej.
— Tak, pani baronowo.
— To dobrze, sama jej zaniosę.
Pani de Garennes wzięła dzbanek, udała się do głównego korpusu willi na pierwsze piętro, przebyła oszklony korytarz prowadzący do pawilonu, i weszła do pokoju młodej dziewczyny.
Genowefa tak jak poprzedzającego dnia, na odgłos otwierających się drzwi, obudziła się i podniosła się na poduszkach.
Od pierwszego rzutu oka, baronowa zauważyła spokój na uśmiechniętej twarzy swojej panny do towarzystwa, która zdawało się odzyskała cokolwiek sił.
— Jak się zdaje, dobrze spałaś, moje drogie dziecię, rzekła pieszczotliwym głosem i tonem hypokryckiej pieczołowitości.
— Tak pani, i dziś rano czuję się bardzo silną.
— Bogu niech będą dzięki! Ale nie należy zbytecznie ufać tej dzielności! Odpocznij jeszcze... Dam ci filiżankę mleka.
Baronowa przelała w karafkę mleko z naczynia, które przyniosła.
Napełniła filiżankę, umieściła ją na nocnym stoliku, i zeszła na dół.
Żaluzye były zamknięte.
Otworzyła je.
Słońce nagle oświeciło promieniami mały pokoik, w którym Raul z Genowefą niedawno jedno obok drugiego, przeżyli kilka godzin szczęścia. Baronowa de Garennes spojrzała na około siebie i nie mogła powstrzymać gestu zdumienia.
Na woskowanej posadzce ujrzała mnóstwo śladów tego białawego błota, przyczepiającego się do podeszew na brzegach Marny, kiedy grunt jest rozmokły wskutek deszczu lub wylewów..
Ślady błota szły od drzwi, aż do kanapy.