Panna do towarzystwa/Część druga/XVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Doktór Gilbert, chcąc o ile możności szybko prowadzić śledztwo rozpoczęte, nie tracił ani chwili.
Od samego zaraz rana, wydawszy rozkazy Wilhelmowi i dawszy mu adres tymczasowego swego mieszkania w Paryżu, opuścił Morfontaine.
Wysiadłszy z wagonu, udał się do pałacu Sprawiedliwości, i kazał się zameldować panu Galtier sędziemu śledczemu.
Sędzia przyjął go natychmiast i zapytał:
— Czy masz pan coś nowego do doniesienia?
— Nic panie — odpowiedział doktór Gilbert, chyba to tylko, że widziałem pana de Challins i dałem mu instrukcyę.
— Wiem o tem.
— Widziałeś go pan?
— Nie, ale powiedział to prokuratorowi Rzeczypospolitej przynosząc mu adres mego nowego mieszkania, jak to było ułożone.
— Pozwolisz pan zapytać o ten adres?
— Bardzo dobrze.
Sędzia śledczy wskazał doktorowi ulicę Saint-Dominique i numer domu, poczem dodał:
— Teraz bądź pan łaskaw wytłómaczyć mi powód swojej wizyty?
— Powód ten jest bardzo prosty. — Wszak trumna wyjęta z familijnego grobu hrabiów de Vadans w Compiègne znajduje się tu, jako corpus delicti?
— Tak jest została złożona w jednem z anneksów kancelaryi sądowej.
— Upraszam o upoważnienie obejrzenia jej.
— Czy myślisz pan znaleść jakąś wskazówkę, której my odkryć nie zdołaliśmy.
Gilbert uśmiechnął się.
— Panie sędzio śledczy, odrzekł, raczyłeś pan pan pozwolić abym zastąpił policyą w tej sprawie, i być, że tak powiem, pańskim detektywem. Zapatruję się bardzo poważnie na nowe moje obowiązki... Chcę sobie zdać sprawę z najdrobniejszej rzeczy, zbadać osobiście najmniejsze szczegóły, choćby niewiedzieć jak nieznaczącemi się wydawały... Dla tego i jedynie dla tego, upraszam o pozwolenie zobaczenia trumny.
— Nic łatwiejszego, napiszę panu słów parę do kancelaryi sądowej...
Pan Galtier zabrał się do pisania.
W tej chwili szef bezpieczeństwa wszedł do gabinetu sędziego śledczego; oznajmiono mu o żądaniu doktora Gilberta, oświadczył, że chętnie towarzyszyć mu będzie do kancelaryi, gdzie się też i udali natychmiast.
Szefa bezpieczeństwa i doktora Gilberta, wprowadzono do sali w której znajdowało się mnóstwo przedmiotów najrozmaitszej natury, starannie ponumerowanych, służących za corpus delicti.
W jednym kącie sali na dwóch kozłach spoczywała trumna, którą widzieliśmy wydobytą z grobu familii de Vadans w Compiègne.
— Oto jest przedmiot który pan chcesz obejrzeć... rzekł urzędnik do doktora Gilberta, spojrzawszy naprzód na pozwolenie podpisane przez sędziego śledczego.
Brat zmarłego hrabiego Maksymiliana podniósł wieko trumny i zaczął starannie przyglądać się dolnej części trumny.
Szef bezpieczeństwa przypatrywał się ciekawie, a jednocześnie zadziwienie malowało się na jego twarzy.
Po chwili zaczął mówić:
— Pozwól mi pan zapytać się, czego tak szukasz?
Gilbert wskazał palcem na jeden punkt wieka rzekł:
— Oto czego szukam.
— Cóż to takiego?
— Zobacz pan.
Szef bezpieczeństwa pochylił się spojrzał na punkt wskazany przez Gilberta.
— Ah! wszak to numer!
— Tak... 987 — numer zakładów przedsiębierstwa pogrzebowego.
— Pojmujesz pan panie szefie bezpieczeństwa?
— Pojmuję doskonale! odrzekł szef bezpieczeństwa z uśmiechem, jesteś pan bardzo sprytny doktorze! Jest to rzecz któraby mi nigdy na myśl nie przyszła.
— Zbyt ważne mam powody, aby myśleć o tem wszystkiem... Chodzi mi o oczyszczenie niewinnego z ohydnego oskarżenia, jakie na nim ciąży. Umysł mój pracuje bez ustanku. Dniem i nocą szukam ciągle...
Gilbert zanotował w pugilaresie numer 987, potem dodał:
— Teraz zabieram się do dalszego śledztwa.
— Czy mogę być panu w czem użytecznym?
— Nie w tej chwili. — Wiesz pan że pragnę działać sam.
— Działaj więc pan sam, lecz pamiętaj, że jestem zawsze na jego usługi.
— Dziękuję.
Obadwaj opuścili kancelaryą sądową.
Szef bezpieczeństwa powrócił do swego gabinetu w prefekturze, doktór zaś wsiadł do oczekującego nań fiakra. Kazał się zawieść na ulicę Chemin-Vert do warsztatów przedsiębierstwa pogrzebowego.
Olbrzymie te zakłady zatrudniały średnio stu pięćdziesięciu robotników dziennie.
Doktór Gilbert skierował się do pawilonu, na drzwiach którego wielkiemi literam i wymalowany był napis: „Biura“.
Kilkunastu urzędników schylonych nad pulpitami pisało, za kratkami, z małemi okienkami.
Doktór wszedł. — Jeden z urzędników, będący pomocnikiem dyrektora warsztatów, zapytał go czego sobie życzy.
— Potrzebuję pewnego wyjaśnienia, które zapewne będziesz pan w możności dać mi, odrzekł doktór Gilbert.
— Z największą chęcią, o cóż chodzi?
— Chodzi o rzecz bardzo ważną i tajemniczą. Wyjaśnienie, które mi pan dać zechcesz, mam nadzieję pozwoli ją cokolwiek rozświecić.
— I cóż to za sprawa? zapytał pomocnik dyrektora mocno zaintrygowany.
Doktór wyjął notatkę.
— Czy możesz mi pan powiedzieć, komu wydałeś pan przed kilku dniami, trumnę dębową wybitą wewnątrz ołowiem, noszącą numer 987?
— Będzie to bardzo łatwo, panie, gdyż znajdziemy to w naszych rejestrach.
Poczem pomocnik dyrektora zwrócił się do jednego ze swych kolegów.
— Panie Fryderyku, podaj mi proszę rejestr robót stolarskich zbytkowych.
Urzędnik zapytany zdjął rejestr z półki i podał pomocnikowi dyrektora.
Ten otworzył i szukał numeru wskazanego przez doktora Gilberta.
— Oto jest panie, rzekł, numer 987 pod datą 27 lipca.
— Właśnie pod tą datą kupno trumny musiało być uczynione...
— Jak się nazywa osoba która nabyła?
— Fontanelle.
Gilbert nazwisko to zapisał, potem zapytał:
— A czy mogę wiedzieć adres tej osoby?
— Nie ma go.
— Jak to nie ma?
— Adres był niepotrzebny, człowiek ten wziął sam trumnę.
— A zatem niema żadnej innej wskazówki?
— Jest jeszcze jedna...
— Jakaż?
— Trumna wydaną została, mówi uwaga pomieszczona przy obstalunku, w celu inhumacyi w Saint-Port.
Doktór Gilbert zapisał w swej notatce i zapytał znowu.
— Czy mógłbyś mi pan dać jakie szczegóły o tym Fontanelle? — Widziałeś go pan?
— Widziałem go z pewnością, ponieważ musiał zgłosić się do mnie, aby mu wydano trumnę, ale nie pamiętam...
— Nawet starając się przypomnieć?
— Nawet. Osobistość ta nie zostawiła żadnego wspomnienia w moim umyśle.
— Dziękuję panu... — Więc to wszystko czego mogę się dowiedzieć, nieprawdaż?
— Tak, na nieszczęście... chybaby...
— Chybaby Co? zapytał z żywością doktór Gilbert.
— Chyba posługacz magazynu, który wydaje towar klientom, przypomni sobie cokolwiek więcej, co zresztą jest możliwem.
— Bardzo nawet możliwem... Bądź pan zatem łaskaw upoważnić mnie do zapytania posługacza...
— Razem go wybadamy.
Pomocnik dyrektora wyszedł ze swej zakratowanej przegrody, dodając.
— Służę panu.
Doktór Gilbert udał się za swym przewodnikiem do wielkich magazynów, w których znajdowały się stosy trumien wszelkich rozmiarów.
Człowiek jakiś zamiatał magazyn.
— Pommier — zawołał na niego urzędnik, zbliż się tu, mam się ciebie o coś zapytać.
Posługacz zbliżył się do swego zwierzchnika, trzymając czapkę w ręku.
— Czy przypominasz sobie, mówił, żeś wydał 27 lipca trumnę dębową obitą wewnątrz ołowiem, przeznaczoną do Saint-Port?
— O! przypominam sobie wybornie, tak jakby to dziś było.
— Człowiek, który odbierał trumnę, co to był za jeden?
— Jakiś jegomość wcale rigolo, nawet wypiliśmy sobie razem po kieliszku.
— Co rozumiesz przez to słowo rigolo? Zdaje się, że okoliczność kupna trumny, nie nadawała się tak bardzo do wesołości?
— Zaraz panu to wytłómaczę. — Jegomość ów, jak mi mówił, stracił krewnego, który zostawił mu ładny kawał grosza, i przez wdzięczność chciał nieboszczykowi zafundować coś dobrego, z najzdrowszego dębu, pierwszego gatunku, nie chodziło mu wcale o wydatek.
Doktór Gilbert zabrał głos:
— A ten spadkobierca był mieszczaninem czy też wieśniakiem?
— Prędzej wieśniakiem, aniżeli kim innym.
— Czy możesz mi powiedzieć jak wyglądał?
— Pamiętam, że miał twarz płaską i czerwone włosy... Ale to tak czerwone jak marchew.
— Młody?
— Tak, najwyżej dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć lat, albo coś koło tego.
— Nizki, wysoki, chudy czy tłusty?
— Ani chudy ani tłusty... Chłopak dobrze zbudowany,.. prędzej wysoki aniżeli nizki, ale nie zanadto wysoki.
— A jak był ubrany?
— Jak zamożny wieśniak.
— Był sam?
— Tak panie.
— W jakiż sposób zabrał trumnę?
— W szarabanie, który stał przed drzwiami magazynu. Chłopak ten pomógł mi władować trumnę i położyć ją pod snopami słomy. — W głębi wozu były już narzędzia do kopania, zupełnie nowe...
— I ten człowiek miał jechać aż do Saint-Port na swoim wozie.
— Ba! tak mówił...
— To właśnie osobistość, której poszukuję... myślał doktór Gilbert.
Wsunął sztukę pięciofrankową w rękę posługacza magazynu, podziękował urzędnikowi za jego grzeczność i wsiadł do oczekującego fiakra.
— Gdzie jedziemy? zapytał woźnica.
— Na dworzec Lyoński.
W drodze Gilbert mówił sobie.
— Widocznie człowiek ten spełnił zamianę trumien, lecz muszę wszystko wyjaśnić, i żadnej niepozostawić sobie w umyśle wątpliwości.
Dwie godziny później, doktór wysiadł w Saint-Port.
Celem jego było udając się do tej wioski położonej o dwanaście kilometrów od stacyi Cesson, uapewnić się, czy w czasie między 27 a 28 lipca pochowano tam kogo, i czy znanym jest człowiek nazwiskiem Fontanelle.
W pięć minut dowiedział się, że nie pochowano nikogo w Saint-Port, i że nie było tam wcale człowieka nazwiskiem Fontanelle.
— A więc — mówił do sobie doktór Gilbert, wracając piechotą do Cesson, trudności wychodzą na jaw, przewidywałem je... Jakim sposobem odkryć tę osobistość o czerwonych włosach? Aby dojść do tego, postaram się uczynić nawet niepodobieństwa.
Powrócił do Paryża z głową zajętą, budując plany, układając kombinacye.
Uczuwał potrzebę, jak najprędzej porozumieć się z Raulem de Challins, dowiedzieć się, czy widział swoją ciotkę baronowę de Garennes, swego kuzyna Filipa, i jaki był rezultat tego widzenia:
Wskutek tych myśli, kazał się zawieść na ulicę Saint-Dominique do mieszkania którego adres dał mu sędzia śledczy.
Raula nie znalazł w domu, odźwierny nie wiedział, o której godzinie powróci.
Doktór zażądał koperty, wyjął z portfelu kartę wizytową i nakreślił na niej słowa następujące:
„Potrzebuję rozmówić się z panem. — Przyjdź jutro rano do hotelu du Louvre“.
Włożył kartę w kopertę, i napisał aa niej nazwisko wicehrabiego de Challins, zostawił ją odźwiernemu, z poleceniem wręczenia swemu lokatorowi.
Poczem udał się do hotelu du Louvre.