Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

— Ależ do licha! mam na to lekarstwo! — rzekł nagle Julian po chwili milczenia.
— Miejsce? — zapytała z żywością Genowefa.
— Tak, a nawet dobre miejsce...
— Kiedyż mogłabym je zająć?
— Choćby od dnia dzisiejszego.
— Byłoby to zbyt wiele szczęścia.
— I robić będziesz to tylko co musisz umieć wybornie... — odrzekł Vendame. — Właśnie poszukują panny do towarzystwa, lektorki...
— U kogo?
— U własnej matki barona, którego jestem człowiekiem zaufania...
— I nazywa się? — zapytała Genowefa.
— Baronowa de Garennes. Jej syn jedyny, pan Filip de Garennes, jest moim pryncypałem.
— Baronowa de Garennes!... — powtórzyło dziewczę z mimowolnym dreszczem. — Czyż ona nie jest krewną hrabiego de Vadans?
— Jego rodzona siostra... Jakimże u licha sposobem wiesz o tem?
Genowefa odpowiadając zarumieniła się:
— Słyszałam o niej u margrabiny de Brénnes... więc to ona właśnie potrzebuje panny do towarzystwa?
— Ona sama, siostrzyczko...
— Ale, czy jej się podobam?
— Jak mi się zdaje, mogę cię zapewnić że tak... Baronowa mnie zna i wie, że jej syn bardzo mnie szanuje... Rekomendacya moja będzie miała u niej wagę... Zresztą dowiemy się natychmiast czego się mamy trzymać... Chodzi o te żeby żadna inna nie uprzedziła cię.
— Cóż robić?
— Udamy się do baronowej.
— Gdzie ona mieszka?
— Na ulicy Madame.
— Zaprowadzisz mnie?
— Naturalnie...
— Ale moje rzeczy?
— Gdzież one są?
— Na dziedzińcu około loży odźwiernego.
— No to odźwierny będzie ich pilnował. Siadajmy w fiakra i jedźmy do pani de Garennes... Jeżeli cię przyjmie powrócimy zabrać rzeczy.
— Jedźmy!
Spotkali pusty fiakr. Julian i Genowefa zabrali w nim miejsca.
Biedne dziecko gwałtowne czyniło wysilenia aby mieć minę spokojną a nawet wesołą, nie bez wielkiego jednak udawało się jej trudu, straszny niepokój bowiem uciskał jej piersi.
Wiadomość podana przez „Figaro“ spadła na nią jak piorun. — Raul pod ciężarem tak przerażającego oskarżenia! Raul w więzieniu!
Niewątpiła ani na chwilę o jego niewinności, cóż kiedy sprawiedliwość miała go za winnego, ponieważ go uwięziono.
Biedne dziewczę pragnęłoby wypytywać Juliana. Lecz nie śmiała; ukrywając swój niepokój chowała w głębi serca całą swoją boleść.
Fiakr stanął przy trotuarze na ulicy Madame, przy drzwiach domu noszącego numer 60.
— To tu — rzekł Vendame — idź prędko.
— Czy ty ze mną nie pójdziesz?
— Niepotrzeba...
— A jeżeli pani de Garennes nie zechce umie przyjąć?
— Każesz jej powiedzieć, że przychodzisz w mojem imieniu i że jesteś moją siostrą. Przyjmie cię natychmiast.
— Obawiam się czy jej się podobam...
— A ja zaręczam za powodzenie... Spiesz że się mały tchórzu... Idź na trzecie piętro, drzwi na prawo.
Genowefa wysiadła z fiakra przestąpiła próg domu i weszła na schody.
Doświadczała strasznego wzruszenia...
Jej spotkanie z Julianem, spotkanie które przypisywała jedynie przypadkowi, wprowadzić ją miało do domu rodziny Raula.
Czyż to nie było dziwne? jak gdyby jakieś przeznaczenie tajemnicze.
Na piętrze wskazanem przez Juliana, Genowefa zatrzymała się i zadzwoniła.
Służący otworzył drzwi.
— Pani baronowa de Garennes?-zapytała drżącym głosem.
— Tak, tutaj, proszę panienki.
— Czy mogłabym z nią się widzieć?
— Nie wiem czy pani baronowa może przyjąć... niech mi pani da kartę...
— Nie mam jej.
— A więc powiedz mi pani swoje nazwisko.
— Pani baronowa nigdy nic o mnie nie słyszała. Przychodzę ponieważ mnie do niej przysłano, zapewniając, że ona potrzebuje panny do towarzystwa, pragnę więc ofiarować jej moje usługi.
— Wejdź pani i zechciej zaczekać... uprzedzę panią baronowę.
Genowefa weszła do przedpokoju, usiadła na ławce.
Pani de Garennes jak wiemy uprzedzoną była przez syna.
Nie mogła inaczej postąpić jak przyjąć Genowefę, chociaż zdumioną była szybkością z jaką interes ten był poprowadzony.
Służący dostał rozkaz przyprowadzenia jej do salonu, poszedł po nią i wprowadził ją.
Baronowa czuła się bardzo poruszoną, i przyznać należy, że wzruszenie to nigdy ważniejszych nie miało powodów.
Przybycie do niej Genowefy, córki jej brata, dziecka, którego samo istnienie pozbawić mogło ją i Filipa, tak gorąco upragnionego spadku, dla otrzymania którego Filip nie cofnął się przed zbrodnią, było rzeczywiście wypadkiem niemałej wagi.
Genowefa pomimo swej naturalnej nieśmiałości i pomimo zakłopotania, ukłoniła się baronowej z wielkim wdziękiem.
— Jest ładna, dystyngowana i twarz wyraża inteligencyę... — myślała pani de Garennes — poczem rzekła głośno, z uśmiechem pełnym życzliwości: Chciałaś ze mną widzieć się moja panienko?
— Tak jest pani...
— I cóż za powód sprowadza do mnie panienkę? Ale przedewszystkiem proszę usiąść.
— Przychodzę do pani baronowej aby spełniać przy niej obowiązki panny do towarzystwa... Byłabym szczęśliwą, gdyby mnie pani przyjąć zechciała.
— Któż ciebie moje dziecię do mnie przysyła?
— Mój brat, Julian Vendame.
— Julian Vendame, czy nic kamerdyner mego syna?
— On sam pani.
— Przypominam sobie istotnie, że wspominałam Filipowi o zamiarze przyjęcia lektorki... Czy byłaś już gdzie panną do towarzystwa, moje dziecię? — dodała baronowa, chcąc okazać, że nie wie z góry o niczem.
— Tak jest pani.
— U kogo?
— U pani margrabiny de Brénnes.
— I długo tam byłaś moje dziecię?
— Dwa lata.
— I porzuciłaś to miejsce?
— Tak pani.
— Z jakiego powodu?
Pytanie to wywołało rumieniec na lica Genowefy. Jednakże ażeby nie dać powodu do niewłaściwych podejrzeń należało odpowiedzieć. Genowefa więc wyszeptała:
— Powstała sprzeczka pomiędzy panną de Brénnes a mną, i jak się zdaje przeszłam pewne granice... Panna de Brénnes dała mi to uczuć w wyrazach tak ostrych, że godność moja nie pozwoliła mi dłużej pozostać w domu pani margrabiny.
— I kiedyż ta sprzeczka miała miejsce?
— Dziś rano.
— A zatem od dziś zrana dopiero jesteś wolną?
— Tak pani.
— I twój brat, korzystając z okoliczności przysłał cię do mnie?
— Tak pani.
Pani de Garennes nie chciała przyjąć nowej panny do towarzystwa, zanim nie okaże niby chęci dowiedzenia się o jej przeszłości.
— Otrzymałaś jak widzę wyborną edukacyę — mówiła.
— Byłam wychowana w dobrym pensyonacie w Beauvais.
— Czy jesteś muzykalna?
— Gram na fortepianie i śpiewam trochę.
— Umiesz haftować zapewne?
— Tak pani, umiem haftować, krajać i szyć suknie.
— Czy rodzice twoi żyją?
— Tak pani, żyją... lecz są chorzy oboje od dawna.
— A gdzie mieszkają?
— W Nanteuil-le-Haudoin.
— Jestto wioska w której się urodziłaś?
— Tak pani.
Uśmiech ukryty ukazał się na ustach baronowej.
— Filip nie mylił się — myślała. — To dziecko całkiem nie domyśla się tajemnicy swego urodzenia i pokrewieństwo z Vendamami bierze na seryo... Wszystko zatem dobrze idzie.
Genowefa oczekując na decyzyę, z niepokojem spoglądała na panią de Garennes i studyowała jej fizyonomię.
— Upraszam panią — rzekła prawie błagającym głosem — jeżeli pani miała już kogo na myśli za nim ja tu przyszłam, daj mi pani pierwszeństwo... Całe moje życie będę pani wdzięczną.
— Podobasz mi się bardzo, moje kochane dziecię — odrzekła baronowa — i pragnę całem sercem zatrzymać cię przy sobie, ale majątek mój jest nie wielki, i nie mogłabym porozumieć się z tobą, jeżeli wymagania twoje nie będą skromne...
— One są bardzo skromne...
— Wiele brałaś u margrabiny de Brennes?
— Sto pięćdziesiąt franków na miesiąc, jeżeli pani baronowa uważa, że to zbyt wiele...
— Nie, nie — przerwała pani de Garennes — będziesz brała u mnie toż samo.
— Więc pani zgadza się wziąść mnie? — zawołała Genowefa.
— Tak moje dziecię.
— Ah! pani, dziękuję z całej duszy nietylko w mojem imieniu ale i w imieniu moich biednych starych rodziców; co by się z nimi stało gdybym miejsca nie dostała? Wszystko co zarabiam idzie na to ażeby im trochę życie polepszyć.
Pani de Garennes uśmiechnęła się:
— Uczucia te zaszczyt ci przynoszą — rzekła — jesteś dobrą i dzielną dziewczyną.
— Spełniam tylko mój obowiązek...
— Być może, ale takich co dobrze postępują niestety nie często zdarza się spotykać... Kiedy będziesz mogła objąć u mnie obowiązki?
— Kiedy tylko pani sobie życzy; jestem wolna...
— A więc zaraz od dziś...
— Dobrze pani, od dziś.
— Masz rzeczy?
— Jeden tylko kuferek, pani.
— Idź po ten kuferek i sprowadź go tu, a umieszczę cię w pokoju dla ciebie przeznaczonym.
— Ah! pani, jakie jesteś dobrą.
— Idź moje dziecię, idź i powracaj prędko, będę cię oczekiwać...
Genowefa skłoniła się i wyszła pomimo zmartwienia, prawie uradowana.
Julian oczekiwał chodząc wzdłuż i wszerz po trotuarze.
— No i cóż? — zapytał widząc ją wychodzącą z domu.
— Bracie, Opatrzność postawiła cię na mojej drodze!! — odpowiedziała.
— Jesteś przyjęta?
— Tak.
— Byłem tego z góry pewny...
— Chodźmy prędko po mój kufer i powracajmy... Pani Garennes czeka na mnie... Powiedziała, że jej się bardzo podobałam...
— Brawo! siostrzyczko! To mnie nie dziwi... Woźnica! na ulicę Saint-Dominique, prędko!!
W godzinę później Genowefa była zainstalowaną u baronowej, na łasce swych nieubłaganych wrogów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.