Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Filip zadrżał widocznie słuchając kamerdynera i dziwny jakiś ogień błysnął mu w oczach.
Po chwili namysłu, mówił dalej:
— A więc mój wuj, nie brał żadnych lekarstw?
— Właściwych lekarstw nie brał, tylko jakąś uspakajającą miksturę, którą sam sobie przepisywał.
— A gdzie przyprawiano tę miksturę?
— W aptece pałacowej.
— Nigdy nie słyszałem o tej aptece.
— Jest ona tu jednak zawsze, od czasu kiedy p. doktór Gilbert, zmarły w Ameryce osiemnaście lat temu, mieszkał tu z bratem.
— Czy ty podawałeś tę miksturę mojemu wujowi?
— W pierwszych chwilach, ja podawałem, ale choroba uczyniła mego biednego pana tak nerwowym, tak mizantropijnym, że wkrótce nie chciał nic przyjmować z moich rąk.
— I któż wtedy mu podawał?
— Pan Raul... Mój pan nikogo nie znosił prócz niego... Ah! pan Raul, ile on miał cierpliwości, i poświęcenia! Dniem i nocą siedział przy wuju, nie opuszczał go ani na chwilę... Pielęgnował go tak jak gdyby był jego synem a nie siostrzeńcem, i dla tego to, jak mówiłem pan hrabia jego jednego tylko znosił.
— Czy sądzisz, że mój wuj zrobił testament? — zapytał Filip.
— Nie sądzę... pocóż by miał robić testament? Czyż pan hrabia nie miał naturalnych spadkobierców, którzyby się podzielili tem co po nim zostanie?
— Właśnie dla tego ażeby ten podział nie był równy, mógł uczynić testament — odrzekł Filip.
— Wszak wiesz o tem, że mój wuj mało miał bardzo sympatyi do mojej matki i do mnie, gdy tymczasem kochał bardzo mego kuzyna Raula... Trudno przypuszczać, ażeby nie pragnął odznaczyć i to w wielkich rozmiarach, swego ulubionego siostrzeńca...
— A na cóżby? Pan Raul i tak jest dość bogaty...
— Eh! mój kochany Honoryuszu, wszak wiesz... woda zawsze płynie do rzeki!... Z resztą jeśli nawet taki jest, to sprawiedliwie, nie myślałbym się skarżyć... Poddając się wszystkim wymaganiom, wszystkim kaprysom, chorego, zgryźliwego i samowolnego starca, mój kuzynek zasłużył n a większą część sukcesyi.
— To prawda panie Filipie, pomimo to jednak przekonany jestem, że biedny mój pan żadnego nie napisał testamentu.
Badanie to kamerdynera wuja, młody baron na tem zakończył.
— Idź spocząć, mój przyjacielu — rzekł Filip — bardzo zapewne tego potrzebujesz.
Honoryusz ukłonił się nizko i wyszedł.
Filip odprowadził go do drzwi, które za nim zamknął, pilnie przez chwilę słuchając oddalających się kroków starego kamerdynera.
Powrócił do matki.
— Słyszałaś matko? — zapytał.
— Wszystko. Uważałam dobrze i zrozumiałam zaraz, że nie bez celu wypytywałeś go.
— Honoryusz wydaje się być przekonanym, że nie ma testamentu.
— Podzielam to przekonanie.
— Żadnego doktora nie było u wuja... Mikstury, które mu Raul podawał, były tu na miejscu przygotowywane, z preparatów wziętych z apteki pałacowej... Nareszcie, kuzynek mój sam jeden był przy śmierci hrabiego, zawiadomił nas dopiero kiedy już umarł!!
Pani de Garennes poczuła lekki dreszcz prze chodzący ją od głowy do stóp.
— I cóż za wnioski wyprowadzasz — zapytała — z tego wszystkiego?
— Nic zupełnie, dotychczas... szukam...
— Czego?
— Sposobu, ażeby cały majątek nam się dostał. Podwójnie byłbym szczęśliwy: raz mając miliony, drugi raz mając je wbrew woli człowieka który nas nienawidził, którego ja pamięć przeklinam...
Mówiąc te słowa Filip uniesiony gniewem, podniósł głos...
— Milcz, milcz! zawołała przestraszona baronowa. — Nierozsądny! gdyby cię kto usłyszał.
— To prawda — szepnął kuzyn Raula.
I zamyślony usiadł koło biurka, w którem przed dwoma dniami hrabia de Vadans złożył swój testament. Na biurku leżało jeszcze pióro, którem hrabia pisał, lak którym kopertę zapieczętował i arkusz bibuły, którym suszył napis na kopercie.
Imaginacya Filipa budowała ponury dramat. Rozwiązanie tego dramatu, jeśli potrafi go doprowadzić do upragnionego rezultatu, wprowadzi matkę a tem samem i jego, w posiadanie całego majątku hrabiego de Vadans.
Jaka mogła być cyfra tego majątku, zwiększonego dochodami, których hrabia ałą tylko cząstkę wydawał od lat tylu, żyjąc w zupełnem odosobnieniu? Nie wiedział, ale przypuszczał, że musiała być olbrzymią.
Miliony tańczyły mu przed oczami.
Przyszła mu do głowy myśl ażeby co do tego wybadać Honoryusza, lecz przez rozsądek wstrzymać się postanowił.
Spojrzenia jego błądziły po pokoju nie zatrzymując się na żądnym przedmiocie, jak zwykle u człowieka owładniętego jedną myślą i pracującego umysłem. Machinalnie wzrok jego padł na leżące na biurku arkusze bibuły służące do suszenia atramento, na których dawały się widzieć ślady pisma, podobne do dziwacznych hieroglifów, pokrzyżowane w rozmaitych kierunkach i zupełnie nieczytelne. Nagle zadrżał.
Kilka liter grubszych, a zatem wyraźniejszych od innych, uderzyło go w oczy.
Cztery słowa zwróciły jego uwagę. Słowa te były w ten sposób rozstawione:

tnematset jóm tsej oT

Filip zadrżał.
— Mój wuj widocznie użył tej bibuły aby wysuszyć pismo... szepnął, frazes jest wywrócony, ale czytając od prawej ręki do lewej, znaczy; To jest mój testament. Wątpić nie podobna... Testament napisany! — dodał podnosząc cokolwiek głos.
Baronowa zadrżała, szybko wstała z krzesła na którem siedziała przy łożu śmiertelnem i zbliżyła się do syna.
— Co ty mówisz? — zawołała z przerażeniem.
— Mówię ci moja matko — rzekł — że wuj przed śmiercią napisał swoją ostatnią wolę.
— Jesteś tego pewny?
— Mam dowód.
— Gdzież ten dowód?
— Patrz...
Filip wskazał baronowej arkusz bibuły, wytłomaczył znaczenie tych czterech słów, równie strasznych dla niego jak Mane, Tecel, Phares ukazujące się podczas uczty Baltazara, i zakonkludował:
— A więc jest testamet, a testament ten zawiera bądź pewna moja matko, wydziedziczenie nas na korzyść kuzynka, będącego ogólnym spadkobiercą. Wszystko przepadło!
I Filip z gestem wściekłości odrzucił arkusz bibuły, który zsunął się po pulpicie i upadł za biurko.
Pani de Garennes szybkie rzuciła do koła pokoju spojrzenie.
— Ależ — rzekła półgłosem — wszak Raul i Honoriusz obaj utrzymują, że nie ma testamentu...
— Cóż to znaczy?
— Przynajmniej to, że obaj nie podejrzywają istnienia tego aktu...
— Czyż to przeszkadza mu istnieć?...
— Nie zapewne, ale możliwem jest, a nawet prawdopodobnem, że testament, w ostatniej napisany chwili, znajduje się tu, w jednej z tych szuflad. Oddawna już hrabia nie opuszczał pokoju. Honoryusz zatem musiałby mieć sobie powierzone odniesienie testamentu do notaryusza, a kiedyś go zapytywał o to, byłby ci powiedział.. żadnej przecież me miał przyczyny ukrywać tego przed tobą...
— To prawda — zawołał Filip, którego oczy się zaświeciły.
— A jeżeli znajdziemy — mówiła dalej baronowa — ten testament, będziemy mogli go... usunąć...
— I to prawda! — powtórzył młody człowiek z radosnym dreszczem. — Pilnuj tych drzwi moja matko.
I wskazał na drzwi, któremi wyszedł stary sługa. Pani de Garennes podbiegła ku drzwiom.
— Szukaj bez obawy — rzekła — nikt nas podejść nie może.
Filip szybko obejrzał meble stojące w pokoju. Wszystkie klucze znajdowały się w zamkach. Pierwsze przejrzał biurko, na którem wsparty był przed chwilą. Koleino przepatrzył cztery szuflady lecz nic nie znalazł. Wtedy otworzył pulpit hebanowy i wydał okrzyk tryumfu.
— Nie trzeba było długo szukać — rzekł biorąc kopertę. — Oto testament...
Baronowa zbliżyła się.
— Czy rzeczywiście? — zapytała.
— Zobacz... Napisane własną jego ręką.. Zobaczymy zaraz, czy wuj traktował nas jak obcych, jak wrogów.
Zabierał się do rozerwania koperty, pani de Garennes schwyciła go za rękę.
— Nierozsądny — rzekła — wstrzymaj się.
— Dla czego?
— Jeżeli duplikat tego testamentu złożony jest u notaryusza, lub jeżeli Raul pomimo tego co mówił, wiedział o jego istnieniu, moglibyśmy być oskarżeni o zniszczenie go.
— To słusznie.. a jednakże chciałbym wiedzieć...
— Zaczekaj aż Raul zawiadomi notaryusza o śmierci mego brata... Wtedy nie będziem się mieli czego obawiać, i będziesz mógł postąpić jak ci się podoba...
— Tymczasem ja to zatrzymuję... — rzekł Filip wsuwając kopertę do kieszeni.
Odgłos kroków dał się słyszeć w sąsiednim pokoju. Baronowa spiesznie zajęła miejsce przy łóżku i przybrała postawę płaczącą. Filip stanął przy niej z wyrazem twarzy poważnym i smutnym.
Drzwi otworzyły się i Raul Challins wszedł do pokoju.
— Kochany Filipie — rzekł — skończyłem już wszystkie interesa, akt zejścia już spisany. Jutro mieć będę upoważnienie przewiezienia do Compiègne zwłok naszego biednego wuja. Jutro o czwartej popołudniu furgon pogrzebowy przybędzie do pałacu, zabrać trumnę...
— O czwartej popołudniu? — powtórzył Filip z zadziwieniem.
— Tak.
— Ależ nie możecie jednym tchem jechać aż do Compiègne.
— Zatrzymamy się w Pontarmé i tam odpoczniemy przez kilka godzin nocnych. Woźnica będzie miał co do tego instrukcyę...
— A tak, to rozumiem...
— Myślałem o wszystkich szczegółach, doktór dziś jeszcze przybędzie sprawdzić śmierć. Administracya jutro przyszłe swoich ludzi wraz z trumną, do której zostanie przybitą tablica nosząca imiona i nazwisko hrabiego de Vadans, datę urodzenia i datę śmierci. Pozostaje mi tylko jedna rzecz do zrobienia i to natychmiast.
— Cóż takiego?
— Jechać do Compiègne.
— W jakim celu?
— W celu uprzedzenia o przybyciu zwłok, urządzenia nabożeństwa i pogrzebu... Administracja ułatwi wszelkie trudności, jeżeli się jakie znajdą...
— Ależ zabijesz się z utrudzenia mój biedny Raulu!... Ty, który i tak potrzebujesz spoczynku...
— Później odpocznę... Teraz proszę ciotkę i ciebie, żebyście mnie tu zastąpili.
— Nie wyjdziemy z pałacu... będziemy czuwać w tym pokoju...
— A więc odjeżdżam...
— Czy nie sądzisz kochany Raulu, że zanim wyjedziesz należało by uczynić jeden krok konieczny, chyba, że uważasz za stosowne ażebym ja to spełnił.
— O czemże to mówisz?
— O uprzedzeniu notaryusza mego wuja.
— Myślałem już o tem.
— Ah! — rzekł Filip, którego wzrok wyrażał niepokój. — Widziałeś więc notaryusza?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.