Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Zbliżająca się śmierć zwiększyła jeszcze wyrzuty jakie hrabia sobie czynił. Dniem i nocą myślał o Genowefie, sierocie, opuszczonej. Któż wie, czy to dziecko o którem słyszeć nie chciał od dnia jego urodzenia, od lat osiemnastu, żyje jeszcze? Maksymilian chociaż pod tym względem pragnął by mieć pewność, lecz trzebaby pytać, a duma jego zawsze przeciwko temu się oburzała.
— Jednakże — mówił sobie — jeżeli Genowefa żyje, obowiązkiem jest moim zapewnić jej przyszłość... Jej ojciec był bogaty... Dam jej majątek...
Pewnego dnia pod naciskiem tej myśli, pan de Vadans podobny do szkieletu i zaledwie mogący oddychać, korzystając z chwili w której był sam, wstał z łóżka, okrył się szlafrokiem i zawlókł się do biurka stojącego przy oknie, upadł na krzesło, wziął arkusz papieru, pióro i drżącą ręką nakreślił kilka wyrazów, grubym, nieforemnym charakterem i podpisał. Potem wyjął ze skrytej szuflady, arkusz stemplowego papieru zapisanego, złożył we czworo, wraz z papierem tylko co podpisanym, i wsunął w grubą kopertę. Kopertę zapieczętował lakiem, na którym wycisnął herb pierścieniem, który nosił na palcu.
Na kopercie grubem pismem, napisał cztery następujące wyrazy: „To jest mój testament14, poczem wysuszył mokry atrament, przyciskając arkuszem bibuły leżącym na biurku, i arkusz ten bibuły pozostawił. Na biurku znajdował się pulpit hebanowy z inkrustacyami z miedzi. Maksymilian otworzył ten pulpit, włożył kopertę i zamknął.
Wysilenie to, wyczerpało niemal do szczętu siły umierającego. Z wielkim trudem zawlókł się napowrót do łóżka, którego już nie miał więcej opuścić. Rozpoczęło się konanie, konanie powolne, bez cierpień. Konanie trwało pięć dni.
Hrabia wiedział, że umiera, i śmierć przywoływał.
Raul nie opuszczał go ani na jedną chwilę.
Piątego dnia, w chwili kiedy świt rozpraszał ciemności nocne, pan de Vadans, którego głos słabnął coraz bardziej, zażądał pomocy religijnej.
Kamerdyner Honoryusz pobiegł do kościoła Saint-Sulpice i przyprowadził księdza, który przyjął ostatnią spowiedź starca i dał mu rozgrzeszenie.
Po odejściu księdza, Maksymilian dał znak Raulowi ażeby się nad nim pochylił.
— Doznałem ulgi!... nie czuję już tego ciężaru który mnie przygniatał — rzekł uśmiechając się poraz pierwszy od lat osiemnastu... Mogę odejść... żegnam cię moje dziecię... Chcę być pochowanym w Compiegne, w grobie mojej famili.
Były to ostatnie słowa hr. de Vadans.
Oczy mu się zamknęły, jak gdyby zasypiał.
Westchnienie wydobyło się z piersi... Dusza opuściła ciało.
Kiedy Raul spostrzegł, że to zaśnięcie było snem wiecznym, pobożnie pocałował czoło już lodowate starca, którego koniec jakkolwiek przewidziany, sprawiał mu boleść głęboką.
Potem zapytał Honoryusza, jakie kroki należy poczynić, aby otrzymać pozwolenie przewiezienia zwłok do Compiègne.
— Administracya przedsiębierstwa pogrzebowego — odrzekł — wskaże panu wicehrabiemu drogę...
— Udam się tam natychmiast.
— Czy pozwoli mi pan powiedzieć słów parę?
— Mów, o co chodzi?
— Znałem dobrze charakter mego biednego pana i myślę, że nie przyszło mu na myśl napisać testamentu... Nie miał dzieci, zatem pan i pańska ciotka pani de Garennes, według wszelkiego prawdopodobieństwa, będą dziedziczyć...
— To mnie mało obchodzi... — odrzekł Raul. — Mój osobisty majątek wystarcza mi aż nadto.
— Jeżeli pozwoliłem sobie wspomnieć o spadku, to jedynie dla tego, ażeby panu przypomnieć, że opanowany boleścią, mógłby pan zapomnieć uprzedzić panią baronowę i jej syna...
— Nie zapomniałem o tem Honoryuszu... Zawsze ubolewałem nad niepojętą antypatyą wuja do mego kuzyna, którego... szanuję... Idę natychmiast uprzedzić moją ciotkę i Filipa, przyjdą tu zastąpić mnie przez kilka godzin, bo już nie czuję sił, i potrzebuję koniecznie trochę spoczynku... Nim oni tu przyjdą, i podczas kiedy ja będę w merowstwie i w administracyi pogrzebowej, nie odchodź z tego pokoju. Zmarły nie powinien zostawać sam...
Raul poszedł przywdziać żałobne suknie, zaopatrzył się w konieczne papiery do zadeklarowania aktu zejścia i wyszedł z pałacu.
Fiakr wzięty na placu Saint-Sulpice zawiózł go naprzód do pani de Grammes. Baronowa jak wiemy mieszkała przy ulicy de Madame. Filip był u matki.
Wiedząc, że hrabia jest umierającym, oboje rozmawiali o nadziei spadku, i zapytywali się wzajemnie, czy nadzieje te nie zakończą się okrótnym zawodem.
Matka zarówno jak syn niczego przed sobą nie ukrywali, rozumieli się przewybornie, gdyż jedno warte było drugiego.
Dzwonek dał się słyszeć.
W parę sekund pokojówka oznajmiła wizytę pana de Challins.
Filip i baronowa spojrzeli się po sobie.
— Prosić... — rzekła pani de Garennes.
Raul wszedł.
— Przynosisz nam złą nowinę? — zawołał Filip.
— Tak mój kuzynie — odrzekł młody człowiek — Drogi nasz wuj, żyć przestał.
Baronowa zasłoniła suche oczy chustką.
— Biedny mój brat — wyszeptała głosem, który usiłowała uczynić drżącym. — Okazywał się niesprawiedliwym, okrótnym względem mnie i mego syna, a pomimo to kochałam go... Śmierć jego głęboko mnie zasmuca...
— Niecałe dwie godziny upłynęły, jak zgasł... — odrzekł Raul — przyszedłem umyślnie, żeby was uprzedzić, sam zaś idę wyjednać upoważnienie do przewiezienia zwłok do Compiègne, tak a bowiem była je go ostatnia wola...
— A czy zrobił testament? — zapytał Filip.
— Nie sądzę... ustnie dał mi poznać swoje życzenie.
— Czy opieczętowanie zostało zrobione w pałacu?
— A pocóż?... Słyszałem nieraz wuja jak mówił, że brat jego Gilbert umarł przed wielu laty w Ameryce, a więc dwóch tylko jest spadkobierców, moja ciotka i ja, majątek musi być przecież podzielony między nas...
— Słusznie — rzekła baronowa — opieczętowanie jest zbyteczne. Czy potrzebujesz nas Raulu?
— Tak jest moja ciotko. Przyszedłem was prosić, ciebie i Filipa, ażebyście mnie zastąpili przy zwłokach naszego krewnego, podczas mojej nieobecności.
— Jesteśmy gotowi — rzekł Filip z żywością — matka i ja udamy się natychmiast do pałacu. Zresztą potrzebujesz zapewne spoczynku, wydajesz się całkiem wyczerpany ze zmęczenia.
— Pięć nocy nie kładłem się spać...
— Zastąpimy cię tej dzisiejszej nocy — rzekła baronowa — idźże za swemi interesami.. Za dwadzieścia minut będziemy na ulicy Garancière.
Raul uścisnął rękę ciotki i kuzyna, wsiadł do fiakra oczekującego go na dole.
Matka z synem pozostali sami.
— Jeżeli szczęśliwa nasza gwiazda sprawi, że nie ma testamentu — rzekła baronowa — weźmiemy połowę spadku.
— Cały majątek powinniśmy wziąść — rzekł Filip.
— Cały majątek? — powtórzyła pani de Garennes.
— Tak, cały.
— Ależ to niepodobna.
— Kto wie.
Baronowa spojrzała na syna z ciekawością i niepokojem.
— Jakąż ty masz myśl? — zapytała.
— Powiem ci później, matko.
— Dla czegóż nie teraz?
— Dla tego, że naprzód chcę wiedzieć, czy plan mój jest możliwy do wykonania, a to zależy od wielu rzeczy... Tymczasem pałac jest dla nas otwarty... Spieszmy korzystać z tego.
— Włożę tylko żałobne ubranie i zaraz powrócę.
Pani de Garennes wyszła z salonu.
Filip przechadzał się wzdłuż i wszerz ze wzruszeniem, widocznie zaprzątnięty jakąś myślą, niedającą mu pokoju.
— Jeśli Raul myli się — mówił do siebie — jeżeli testament znajduje się w rękach notaryusza, wszystko przepadło... Jeżeli przeciwnie wuj zaniedbał napisania ostatniej swej woli, moja matka sama będzie dziedziczyć... to już moja rzecz.
Baronowa ukazała się, ubrana całkiem czarno.
— Otóż jestem... — rzekła.
— Idźmy.
Oboje skierowali się ku ulicy Garancière i przez całą drogę nie zamienili ani słowa.
Oboje pogrążeni byli w myślach.
Berthaud stangret odźwierny zmarłego hrabiego otworzył im bramę.
— Co za nieszczęście pani baronowo, co za nieszczęście! — rzekł stary sługa łkając.
— Tylko co powiedziano nam tę smutną nowinę — odpowiedziała pani de Garennes — i przychodzimy.
Honoryusz usłyszawszy dzwonek, otworzył drzwi przedsionka.
Zobaczywszy baronowę z synem pospieszył na ich spotkanie, i kłaniając się nizko, zapytał:
— Pan de Challins uprzedził panią baronowę?
— Tak, Honoryuszu, i przychodzę z synem pomodlić się przy zwłokach mego biednego brata... zaprowadź nas do jego pokoju... proszę cię.
— Pani baronowa znajdzie tam Zuzannę.
Zastąpimy ją.
Wszyscy troje skierowali się ku pokojowi hrabiego de Vadans.
Zuzanna uporządkowała wszystko.
Świece paliły się przy zwłokach.
Krucyfiks spoczywał na piersiach zmarłego i poczciwa kobieta klęczała przy łóżku i modliła się.
Wstała posłyszawszy kroki wchodzących.
Filip i pani de Garennes zbliżyli się do łoża śmiertelnego i przyglądali się bladej i wychudłej twarzy Maksymiliana. Trup, którego sztywne kształty rysowały się pod kołdrą, podobny był do szkieletu.
Pani de Garennes wydała jęk sztucznie modulowany, z akompaniamentem tych słów:
— Oh! mój biedny bracie... nie mogłam cię zobaczyć za życia! nie mogłam uścisnąć cię poraz ostatni!...
I zakrywając twarz rękami zdawała się płakać.
— Możesz odejść Zuzanno — rzekł Filip do starej służącej bardzo cichym głosem — wszyscy tu zapewne potrzebujecie spoczynku. Matka moja i ja będziemy czuwać przy zwłokach.
Zuzanna przeżegnała się, przyklękła przed łóżkiem i odeszła.
Baronowa uklękła przy krześle i zdawała się zabierać do modlitwy. Filip ze zmarszczonemi brwiami, spuszczoną głową, umiał minę dziwnie zamyśloną.
Nagle zwrócił się do Honoryusza i zapytał:
— Który lekarz bywał u wuja?
— Żaden panie Filipie — odpowiedział kamerdyner.
— Jakto żaden? Więc mój wuj był opuszczony?
— Pan Raul nieraz chciał sprowadzić doktora, ale mój pan nie chciał nawet o tem słuchać.
— Nie trzeba było zwracać na to uwagi i sprowadzić doktora pomimo jego woli.
— Ah, panie Filipie, kiedy pan hrabia, czegoś nie chciał uczynić, niepodobna było nie być mu po słusznym.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.