[108]
KOLĘDA 114.
Wstawszy pasterz bardzo rano,
wyszedł z budy, wlazł na siano,
boć go czczyca zejmowała,
jaka przedtym nie bywała.
Czeka długo, czeka mało,
co sie w polu będzie działo:
Strach go zewsząd obejmuje,
bo śpiewanie z nieba czuje.
Porwawszy się poszedł w pole,
szukając tam w onym dole,
zkąd sie światło podawało,
jakie przedtem nie bywało.
A tak sobie przechadzając,
z podziwieniem rozmyślając,
pojrzy wzgórę, aż Anieli
pod niebiosy są weseli.
Pokój w ziemi ogłaszają,
chwalę Bogu powtarzają:
że zbawienie oglądało
pożądane, wszelkie ciało.
Poszedł prędko z tej doliny
i od bydła do drużyny,
chcąc oznajmić, co sie stało,
po północy nim świtało.
Lecz ich słyszy z Aniołami
krzycząc w polu pod niebami:
bieży do nich już weselszy,
Azaście tu najmilejsi
Braciszkowie moi mili,
nie miałem ci takiej chwili,
jaka sie tej nocy stała,
z czego ziemia radość brała.
Panna Syna cudownego
porodziła niebieskiego.
Róża piękna i lilija
Zbawiciela nam powiła.
Dziś pasterze wykrzykają,
piękne głosy nam wydają,
grają w dudki i multanki,
drudzy czynią wywijanki.
Na kolanach osieł z wołem
klęczy przed nim, a my kołem
[109]
i z muzyką i z pieśniami,
z Aniołami, z pastuszkami
Uderzamy czołem śmiele,
w człowieczem go widząc ciele,
żeby przyjął nas do siebie,
a po śmierci stawił w niebie.