Pensjonarki/Wypracowanie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waleria Marrené-Morżkowska
Tytuł Pensjonarki
Wydawca Księgarnia Sennewalda
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron





WYPRACOWANIE.













Zaraz po dzwonku otwarły się drzwi piątej klasy na pensyi pani S. i wszedł nauczyciel polskiego, pan Horyński. Klasa była liczna, jednak pomiędzy trzydziestoma blizko uczennicami, które ją składały, ani jedna twarzyczka nie zachowała obojętnego wyrazu. Wszystkie uśmiechały się, wszystkie oczy zabłysły i można było pomyśleć, że siwa głowa pana Horyńskiego dobrotliwa i mądra zarazem była promieniem słońca wśród dnia pochmurnego. Szedł powoli ku katedrze, a idąc obrzucał wzrokiem wszystkie ławki, jedną za drugą, i spoglądał na dziewczątka z takiem uczuciem, jakby to były jego własne dzieci.
Uczył ich już lat kilka. Wzrastały, rozwijały się pod jego kierunkiem, znał doskonale usposobienie, zdolności, charakter każdej z nich. Wiedział, że Lutka Bolińska chociaż rumieniła się po uszy i jąkała kiedy ją było wyrwać, umie lekcje doskonale, tylko trzeba ją ośmielić. Nie tak jak Reginka Wister, która nieustannie wysuwa się naprzód, o niczem nie wątpi, unosi się tylko na ławce by zwrócić na siebie uwagę, szepcząc z błagalnem spojrzeniem: „Ja powiem, ja, ja” a gdy ją zapytać, najczęściej odpowiada ni w pięć ni w dziewięć. Wiedział, że Józia Palczyńska jest niepoprawną gadułą, mówi nieoględnie co tylko jej ślina przyniesie na język, i często tym sposobem sobie i drugim przykrość uczyni, że Bronia Szarska miała równie dobre serce jak głowę, myślała zawsze o drugich, nigdy o sobie.
Pan Horyński miał doskonałe oczy, słuch równie doskonały, dostrzegł zaraz, gdy która panienka przy wydawaniu odczytywała książkę lub kajet, rozłożony przez usłużną koleżankę w odpowiedniem miejscu; pochwycił zaraz szept podpowiadania i wiedział z góry która go najwięcej potrzebuje i która najlepiej tę czynność wykonywa.
Zdarzyło się raz, że Zosia Lutkowska bez omyłki wyrecytowała lekcję, którą kładła jej w ucho siedząca za nią Bronia Szarska. Pan Horyński słuchał z uśmiechem, ale potem powiedział z najzimniejszą krwią:
— Dobrze, bardzo dobrze, panno Szarska, należałaby ci się piątka, gdyby do ciebie zwrócone było pytanie, ale panna Lutkowska zasłużyła na jedynkę, widocznie nic a nic nie umie, skoro pozwoliła się w odpowiedzi wyręczyć.
Cóż było robić z takim nauczycielem, którego niepodobna było wywieść w pole. Bronia Szarska i Zosia Lutkowska stanęły całe w ogniu. Zosi nawet łzy puściły się z oczu, nie śmiała przecież prosić, by tej jedynki nie stawiał, bo wiedziała z góry, że próśb podobnych pan Horyński nie lubił, a jak raz co postanowił, to niezawodnie wykonał.
Dostać jedynkę w piątej klasie to zawsze wstyd okropny, ale dostać jedynkę od pana Horyńskiego, było to już rzeczą najokropniejszą, jaką wyobrazić sobie mogła. Cała nadzieja Zosi była w tem, że ta jedynka była tylko groźbą a nie postanowieniem. Uczyła się też tak pilnie, tak gorliwie, zachowywała tak przykładnie, że nadzieja ją nie zawiodła; na cenzurze jedynki nie było.
Bo też pan Horyński był bardzo dobry, bardzo wyrozumiały, a przytem miał dziwny dar przenikania myśli. Zaraz zmiarkował, jeśli która z uczennic nie zrozumiała tego co wykładał. Czasem to różnie się zdarza. Są rzeczy trudne istotnie, a znów niekiedy ni stąd ni z owąd jaka pusta myśl przeleci przez głową zajmie na chwilę, to potem już strasznie trudno się połapać. Pan Horyński nie wchodził w przyczynę, widział, że go która z uczennic nie dobrze pojęła, więc w czasie przerwy pomiędzy jednym przedmiotem a drugim brał ją na stronę, wyrozumiał powód trudności i tak wszystko jasno, cierpliwie wytłómaczył, że mogła być już potem korepetytorką całej klasy, w tym przedmiocie.
Chodziło mu przedewszystkiem o to, żeby dziewczęta korzystały i one też zawsze najpilniej przygotowywały się do jego lekcji. Doszło do tego, że uważały za największy wstyd nie umieć tego, co pan Horyński wykładał i nieraz, mówiąc o jakiej niezdolnej uczennicy, dodawały jako wyraz wysokiej pogardy: „Nawet od pana Horyńskiego dostała dwójkę lub trójkę,” bo i ten dostateczny stopień, nie wystarczał gorliwości wobec ukochanego nauczyciela.
Klasy na pensjach zwykle uważane są ryczałtem za zdolne lub niezdolne. Sąd ten nie zawsze jest słuszny, bo między kilku dziesiątkami uczennic, znajdują się zawsze różnie uzdolnione. Jednak o dobrej lub złej sławie klasy stanowi nie sama większość, ale to, czy zdolne i pilne uczennice potrafiły wyrobić sobie wpływ na koleżanki. Zdarza się, że jedna panienka stanowi o całej klasie, która pragnie się na niej wzorować, a ona prowadzi je na dobrą lub też i złą drogę i może wyrobić jej dobrą markę. Na pensjach też nikt nie wymaga nadzwyczajności, ot, byle była dobra wola i praca, można sobie zasłużyć na nazwę wzorowej uczennicy, mieć pochwały a nawet nagrody, bo przełożone w ogóle wolą nagradzać niż okazywać surowość i żeby je zadowolnić, trzeba się tylko szczerze o to starać.
Piąta klasa u pani S. w obecnym składzie uchodziła za bardzo zdolną, była z tego dumną i starała się utrzymać dobre mniemanie, jakie o niej miano. Koleżanki gorliwie dopomagały jedna drugiej, bojąc się, by im która wstydu nie przyniosła, a już co do pana Horyńskiego, dały sobie uroczyste słowo, że wszystkie bez wyjątku muszą mieć piątki przez rok cały.
Postanowiły to nietylko ze względu na siebie ale więcej jeszcze dla ukochanego nauczyciela, który byłby uszczęśliwiony z takiego rezultatu.
Minął już listopad a dotąd wszystkie dotrzymywały słowa. Pani S. pyszniła się piątą klasą, stawiała ją na wzór wszystkim innym. Tak zwane małe patrzyły z największym respektem na grupę starszych koleżanek, a zdolne i ambitne marzyły, że może też i one kiedyś taką wyjątkową klasę utworzą.
Nie dziw więc, że pan Horyński z serdecznem uczuciem patrzał na swoje wzorowe uczennice. Siadł wreszcie na katedrze, położył przed sobą stos kajetów, podniósł oczy na słuchaczki i wyrzekł.
— Dziś pomówimy o wypracowaniach. Zadałem wam jako temat „Prawdomówność.”
Przelotny rumieniec zabarwił kilka twarzyczek, a wszystkie serduszka uderzyły silnie pod granatowymi mundurkami.
— Wypracowania, ciągnął dalej nauczyciel, są w ogóle dobre, ale naprzód muszę pomówić o tem, które napisała panna Grzelska.
Wymieniona podniosła nagle głowę i cała zarumieniona spojrzała na pana Horynskiego. Siwe jej, łagodne zwykle oczy, zaokrągliły się jakby przestrachem. Janina Grzelska była blondynka o poczciwym wyrazie i nieregularnej twarzyczce. Zresztą była to jedna z uczennic przeciętnych, która nie odznaczała się ani wielką pilnością, ani bystrym umysłem, szła jednak z klasą jako tako popychana i ciągniona przez nią.
Nauczyciel patrzył na nią z uśmiechem.
— Dobrze, panno Grzelska, wyrzekł z zadowoleniem widocznem. No, dla czegoż spoglądasz na mnie bojaźliwie, napisałaś bardzo dobrze, bo nietylko rozwinęłaś myśl moją, ale przytoczyłaś z wielką trafnością odpowiednie rozumowaniom przysłowia, o których ja nie mówiłem. Dowodzi to, że twoja główka umie pracować samodzielnie.
Były to pochwały niezwykle. Słysząc je, policzki Janiny zapałały, ale oczy zachowały wyraz dziwnego przerażenia.
W ławkach odzywały się ciche szmery. Uczennice spoglądały jedna na drugą z pewnem ździwieniem, jakby trudno im było uwierzyć, że to Janka Grzelska otrzymała nad wszystkiemi pierwszeństwo, a nie Bronia Szarska, najzdolniejsza z całej klasy, lub Hania Czerska, Lutka Solska albo wreszcie każda inna... Ale Janka. Zkądże ona? Ktoby się tego spodziewał.
— Tak jest, mówił dalej pan Horyński, nie spuszczając oka z Janiny, zrozumiałaś dokładnie na czem właściwie polega prawdomówność i jakie są jej granice, bo przecież nie jesteśmy wcale obowiązani, a nawet nie powinniśmy mówić wszystkim o tem, co wiemy. Nie sprzeciwia się też wcale prawdomówności i znane przysłowie. „Choćby cię pieczono i smażono w smole, nie powiadaj, co się dzieje w szkole”, przytoczone właściwie! Mówienie bez potrzeby tego, co interesuje tylko niektórych, zowie się plotkarstwem i jest równie szkodliwem a może nieraz szkodliwszem w skutkach niż zatajenie prawdy. Są także wypadki, w których sama delikatność nie pozwala powiedzieć tego, co może być przykre bliźniemu. Z tego powodu Janinka zacytowała francuzkie przysłowie: „Nie należy wspominać o postronku w domu wisielca”. Rozumiecie to niezawodnie wszystkie i nigdy nie chciałybyście coś podobnego uczynić.
— Prawda, prawda, zawołała Zosia Palczyńska najżywsza z całej klasy. Był raz u nas Kazio, mój kuzynek, przyjaciela jego musiano wywieźć do Tworek, a ja o tem zapomniałam i zaczęłam opowiadać, że mnie na ulicy przestraszył jakiś obłąkany... Nie mogłam się potem uspokoić. Mama mnie złajała, ale mnie gorzej jeszcze niż połajanie bolało, żem Kaziowi przykrość sprawiła, przypominając rzecz tak smutną. On się zasępił i już cały wieczór był nie swój. Pomyślałam sobie wówczas, jak to źle gadać bez zastanowienia i postanowiłam...
Tu Józia urwała nagle z widocznem zakłopotaniem.
— No cóż postanowiłaś?
Postanowiła, dokończyła za nią Julcia Lewiczówna, trzy razy język w buzi obrócić zanim co wypowie, czy nie tak Józiu?
— Postanowiłam zastanawiać się dobrze nad tem, co mam powiedzieć, dokończyła Józia z godnością.
— Otóż to, wyrzekł pan Horyński. Zastanowienie poucza nas, co gdzie i kiedy, można. Tak właśnie panna Grzelska zakończyła swoje wypracowanie.
Uśmiechnął się znów do niej przyjaźnie, ale ona tego nie widziała. Głowę miała spuszczoną tak, iż widać było tylko uszy i kark czerwone, jakby krew trysnąć z nich miała. Zdziwiło to pana Horyńskiego. Janina znana była ze swej nieśmiałości, przecież nie była nią do tego stopnia, by pochwała oblewała ją ogniem, budziła strach, przygnębiała. Dziewczyna wyglądała w tej chwili, jakby nikomu w oczy spojrzeć nie śmiała jakby czuła się strasznie nieszczęśliwa. Zauważyły to nietylko koleżanki ale i panna Helena, która doskonale znała wszystkie uczennice piątej klasy, bo miała je od lat kilku pod swoją opieką.
Pan Horyński mówił dalej o innych wypracowaniach, z kolei wymienił Lutkę Solską, Hanię Czerską, zawsze wesołą Julcię Lewiczównę, które po Jance najlepiej napisały; robił różne uwagi, jedne ustępy chwalił, z innych mniej był zadowolony. Każdej z uczennic powiedział choć słów kilka, wreszcie zwrócił się do Bronki Szarskiej, która zawsze przodowała klasie.
— Pannie Szarskiej widocznie się pisać nie chciało. Wypracowanie jest wprawdzie porządne, bez błędu, ale banalne, ot tak aby zbyć. Jak na jedną z pierwszych uczennic to nieładnie, bo przecież daleko lepiej napisać potrafi...
— A widząc, że słowa jego zasmuciły Bronkę, dodał z dobrocią.
— Powiedz, moje dziecko, może ci coś dolegało, może cię głowa bolała? Prawda.
Bronka przez chwilę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, aż wreszcie bąknęła ledwie słyszalnym głosem.
— Nie.
Bronka była faworytką nauczyciela.
— Może byłaś zajęta czem innem, pytał dalej.
Bronka powstała.
— To moja wina, wyrzekła głosem, który drżał lekko. Zbrakło mi czasu, bo... bo pan odgadł, z początku zajęłam się czem innem.
Rzuciła mu tak błagalne spojrzenie, że więcej nie badał.
— Spodziewam się, wyrzekł tylko, że poprawisz się innym razem.
— Będę się starać, zawołała z zapałem.
Po lekcjach dnia tego pensjonarki uspokoić się nie mogły. Wszystkie winszowały Jance Grzelskiej, ale ona bardzo niechętnie przyjmowała powinszowania, rumieniła się, odpowiadała półsłówkami, a wreszcie powiedziała niecierpliwie:
— Dajcie mi pokój. Jest też o czem mówić. Ot trafiło się raz ślepej kurze ziarnko.
Bronka uściskała ją z całego serca, ale o wypracowaniu nie mówiła wcale, widocznie jednak cieszyła się powodzeniem Janiny, bo były to wielkie przyjaciółki.
Panna Helena milczała, ale uważała jeszcze pilniej na zachowanie się obydwóch. Zachowanie to było dziwne. Za każdą wzmianką o wypracowaniu dla pana Horyńskiego, Janka oblewała się rumieńcem, a jej pogodna zwykle twarz teraz zasępiała się często; Bronka o tej lekcji pamiętnej nie wspominała. Doznała wówczas wielkiego upokorzenia, bo musiała przed całą klasą przyznać się do zaniedbania. Widocznie jednak miała dobre serce, i nie okazywała Jance żadnej zazdrości.
Zazdrościły jej za to inne koleżanki, szczególniej Ludka Solska. Żeby to prześcignął ją kto inny, Bronia Szarska, Hania Czerska, Julcia Lewiczówna, ale taka Janka Grzelska, którą wszystkie w klasie miały za nic, o którą się tak kłopotały, żeby im wstydu nie przyniosła.
— To rzecz niesłychana, mówiła do swej przyjaciołki Józi Palczyńskiej. Zkąd jej się to wzięło, chyba jej kto napisał.
— Niepodobna, pisałyśmy w klasie, a nikt nie wiedział, jaki temat będzie zadany.
— Kiedy mi się to nie może w głowie pomieścić.
— Wielka rzecz, odparła filozoficznie Ludka Solska, albo to jedna rzecz w głowie się nie mieści, a przecież istnieje.
— Ty, to zawsze wszystkim wierzysz.
— Jakże nie mam wierzyć, wierzy przecież i pan Horyński, i przełożona, i panna Helena.
— Otóż nie, panna Helena nie powiedziała Jance ani jednego słówka pochwały.
— To i cóż? nie chciała wbijać jej w dumę, a może jej nie lubi: Najprędzej zła była, że Bronka Szarska nie odniosła pierwszeństwa.
— Nie, nie, gdyby nawet Janki nie lubiła, nie okazałaby jej tego. Już ja ci mówię, w tem coś jest.
— Ale co? spytała się śmiejąc Józia.
— Trzeba dojść.
— Paradna jesteś. Powiedzieć to łatwo, ale jak wykonać?
— Trzeba dojść, powtórzyła zamyślona Ludka.
— Chyba jej napisała Bronka, wybuchnęła Józia.
— Bronka! Jak możesz mówić coś podobnego. Przecie Bronka wolałaby napisać dla siebie, odparła Ludka, która wogóle nie lubiła nic robić dla drugich.
Przekonała tym argumentom Józię, także niezbyt uczynną, bo ta wyrzekła:
— Prawda, jaka ja niemądra.
Rozprawiały jeszcze długo, myślały, ale nic nie wymyśliły.
Podobne podejrzenia miały i inne uczennice. Reginka Wister utrzymywała stanowczo, że Janka wypracowania nie mogła napisać. Jednak pomimo to, Janka nabrała w klasie pewnej powagi. Nie była to już owa ostatnia lekceważona uczennica; koleżanki zwracały się do niej z większem uszanowaniem, nieraz zapytywały o radę lub zdanie. Tylko rzecz dziwna, nie radowała się tem wcale, była jeszcze więcej nieśmiała niż dawniej, czerwieniła się za każdem słowem, spuszczała oczy, zamyślała się często, a wówczas myśli jej nie były wesołe, bo miała zasępione czoło, a nawet czasem łzy migotały jej na rzęsach.
Nie bardzo też wiodło jej się w naukach. Pan Horyński wyrwał ją, raz, odpowiedziała mu wprawdzie jako tako, ale z historyi miała zaledwie trójkę, a z matematyki dostała dwójkę, pomimo że Bronka poświęcała jej cały czas wolny i starała się wytłómaczyć to, czego zrozumieć nie mogła.
Można było powiedzieć, że od czasu swego tryumfu Janka była jeszcze niezdolniejszą niż dawniej; zamyślała się ciągle, Bóg wie o czem, często nawet wśród lekcji, a poczciwe jej oczy miały wówczas wyraz wielkiego zakłopotania i bezradności.
Panna Helena zwracała na nią pilną uwagę, bo domyślała się tego, co zaszło, a utwierdziła ją w domysłach rozmowa Bronki z Janką, która przypadkiem wpadła jej w ucho.
— Ja nie mogę... ja tak nie mogę... mówiła z płaczem prawie Janka, wszyscy mnie chwalą, a ja o mało się ze wstydu nie spalę.
— Chwalą cię, no proszę, odparła szorstko Bronka, a ja ciągle tylko słyszę wkoło: „Panna Grzelska z trójki zjechała na dwójkę.” „Panna Grzelska opuściła się na nic.” Oj ty, ty, dzieciaku, dodała zupełnie innym, serdecznym głosem, bądź że choć raz rozsądną.
Bronka była młodsza od Janki, jednakże oddawna roztaczała nad nią opiekę, bo była dużo więcej rozwinięta i stanowcza. Uściskała Jankę, ażeby ją do reszty uspokoić. Ale Janka była uparta i kiedy jej co w głowę weszło, nie łatwo dała się przekonać.
— Widzisz, mówiła przez łzy, ja się uspokoić nie mogę. Czuję, żem źle postąpiła. Kiedy mnie kto chwali, to jakbym ciebie okradła.
— Jest też o czem myśleć, oburknęła się Bronka. Pomyśl, że ja ci te wszystkie pochwały daruję, darowałem zgóry, i to z całego serca i cieszę się, że je otrzymujesz. To jakbym ci darowała rzecz jaką, książkę, album, szkatułkę, lub coś podobnego.
— Nie, to rzecz zupełnie inna, odparła Janka, tylko ja tego dobrze wytłómaczyć nie umiem, przedmiot podarowany sprawia mi tylko przyjemność, ale nie daje prawa do pochwał, a tu...
— Ho, ho, jaka mi filozofka, ale proszę, schowaj sobie raz tę filozofię do kieszeni. Miałaś przyjemność kiedyś dostała dobry stopień. Więc, to wszystko jedno...
— Otóż nie, nie miałam przyjemności, bo czułam, że mi się to nie należy.
— Nieznośna jesteś. Sama nie wiesz, czego chcesz. Zresztą, co się stało, to się nie odstanie. Próżno sobie tem myśl zawracać.
Janka nic nie odpowiedziała, tylko kręciła głową, jak czyniła zwykle, kiedy jej co nie trafiało do przekonania.
Teraz panna Helena wiedziała już napewno czego się trzymać, co do owego sławnego wypracowania Janki, które pod jej oczyma napisała za nią Bronka. Obiedwie siadały zawsze przy sobie i zaczęła nad tym faktem rozmyślać. Bo i cóż ztąd, że starano się w uczennicach obudzić poczucie obowiązku, że pracowała nad tem przełożona, pan Horyński, wielu innych nauczycieli i ona sama. Zasady szły swoją drogą, a swoją drogą postępki.
Wprawdzie zdarza się bardzo często, że koleżanki piszą wypracowania jedne drugim. Przyjaciółka oddaje zwykle tę usługę przyjaciółce, sąsiadka sąsiadce, tak samo jak podpowiada jej przy lekcji, bez żadnego wyrzutu sumienia. Przywyknienie zatarło w tym względzie poczucie moralne, a nawet zatarła je tak zupełnie solidarność koleżeńska, że sobie mają za zasługę wyprowadzić w pole nauczyciela.
Prawda, że Janka nie była zadowolona sama z siebie, a zapewne tak samo było z Bronką, ale też tutaj zachodziły wyjątkowe okoliczności. Pan Horyński był jakby ojcem dla całej klasy, powinny więc były uczennice postępować z nim szczerze. Przytem sam temat wypracowania, zdawał się wykluczać wszelką chętkę oszukaństwa.
Panna Helena zwierzyła się z swego odkrycia przełożonej i panu Horyńskiemu, ale niepodobna było wznawiać tej sprawy. Pocieszającym faktem były wyrzuty sumienia Janki, które próżno Bronka starała się usunąć. Nie dość jednak wiedzieć, że się źle postąpiło, trzeba to złe, o ile możności, naprawić.
Namyślano się nad tem długo, aż wreszcie pan Horyńksi[1] powiedział, że będzie próbował nastręczyć ku temu sposobność.
Nadchodziły właśnie święta Bożego Narodzenia. Pensjonarki myślały o wyjeździe, o szczęściu zobaczenia rodziców, rodzeństwa, osób ukochanych, o wszystkich przyjemnościach, jakie ich w domu czekały, myślały też czasem o cenzurach, jakie z sobą przywiozą, a cenzury zależały po części od ostatnich lekcji, bo prawie wszyscy nauczyciele zadawali w nich pytania z dotychczasowego kursu, chcąc się przekonać, o ile uczennice skorzystały.
Nie zawsze odpowiedzi były ścisłe, bo im bliżej Świąt, tem więcej myśli wszystkich młodych główek wybiegały z klasy i rozpraszały się po różnych stronach kraju, biegły do tych dworów i dworków, w których oczekiwano najmilszych gości. Niecierpliwe panienki rachowały nietylko, ile dni oddziela je od wyjazdu, ale nawet ile godzin i ciągle odpisywały ubiegłe.
Trzeba przyznać, że to dodatkowe zajęcie przeszkadzało innym, pożyteczniejszym. Nieraz więc trzeba było z wielkim trudem skupić uwagę, ażeby myśleć o lekcjach.
Jednakże pan Horyński był zadowolony z piątej klasy, bo ci, co się ciągle uczą porządnie, nie potrzebują czynić wysiłków, ażeby powtórzyć kurs kilkomiesięczny. Na zakończenie kwartału kazał pan Horyński napisać znów wypracowanie piątej klasie; kładł on na nie szczególny nacisk, chciał, by każda z jego uczennic dobrze władała własnym językiem i powtarzał nieustannie, że to prawdziwy wstyd dla osób wykształconych żywać[2] zwrotów cudzoziemskich lub nie umieć się wypisać porządnie.
Osobliwością przecież było to, że wbrew zwyczajowi nie zadał żadnego tematu, ale pozwolił każdej uczennicy napisać o czem chce, byle napisała dobrze.
— Wiem, dodał na końcu, że teraz myślicie tylko o wyjeździe, o rodzinie, o wesołych Świętach, jakie was czekają. Napiszcie więc to, co wam najwięcej leży na sercu, co macie na myśli.
— Napisać to o czem myślimy, wyrwała się Józia, to bardzo łatwo.
— Ja też nie chcę wam nic trudnego zadawać, uśmiechnął się pan Horyński. Siadajcie i piszcie o tem, co was najwięcej zajmowało w tym kwartale. Będzie to rodzaj poufnego zwierzenia, a im ono będzie szczersze, tem mnie więcej ucieszy.
Mówiąc to spoglądał koleją na wszystkie uczennice, jednakże Jance się zdawało, że słowa te były szczególniej do niej zwrócone.
Panienki szybko wydostały zeszyty, umaczały pióra w kałamarzach jednozgodnie, ale zaraz potem okazały się różnice usposobienia. Józia Palczyńska i podobne jej roztrzepańce, rozpoczęły pisanie z wielkim rozmachem, potem nagle ustawały, przekreślały, gryzły obsadkę, pocierały czoło i nieznacznie wydzierały karty zeszytu, chowały je do kieszeni i rozpoczynały inaczej. A znów dziewczęta rozważne, Bronka Szarska, Hania Czerska, namyślały się naprzód, a ułożywszy w myśli plan wypracowania, pisały go już z małemi przerwami. Im także zdarzało się coś przemazać i napisać inaczej, ale już po sposobie, z jakim zabierały się do pracy, można się było spodziewać, że napiszą porządnie.
Janka nie usiadła na zwykłem miejscu koło Bronki, powiedziała, że jej tam zbyt ciemno i przeniosła się pod same okno, prawie naprzeciwko panny Heleny, a była tak zamyślona, że nie usłyszała nawet pytania, czy jej z okna nie wieje. Pochylona nad pulpitem kreśliła coś z niezwykłą u niej szybkością. Czasem zatrzymywała się chwilę, a wówczas głowa jej pochylała się jeszcze niżej.
Wcześniej od innych skończyła i odczytała swoją pracę, ale czytała ją w ten sposób, że zasłoniła twarz zeszytem, a potem siedziała z opuszczonemi na kolana rękoma, nie patrząc na nikogo.
— Skończyłaś Janko, zapytała panna Helena, wyciągając rękę po zeszyt.
Janka drgnęła, podniosła się automatycznym ruchem i oddała go nauczycielce. Na twarzy miała wypieki, a w oczach jakąś dziwną stanowczość, u niej szczególniej niezwykłą.
Panna Helena spojrzała na nią troskliwie.
— Czyś ty nie słaba?
— O nie, nie, zawołała Janka, chociaż lekki dreszcz nią wstrząsał, przeciwnie.
Odezwał się dzwonek klasowy. Godzina pana Horyńskiego była dnia tego ostatnią. Te więc z uczennic, które nie zdążyły skończyć, prosiły nauczycielki o chwilę cierpliwości, kończyły pośpiesznie wypracowania i oddawały jej kolejno.
— O czemże napisałaś? spytała po cichu Bronka Janki.
— Obaczysz, odparła wymijająco.
— Oho! jaka tajemniczość. Ja napisałam moje marzenia, ma się rozumieć, gdy ukończę pensję.
— A ja, zawołała Józia, moją radość, gdy zobaczę zdaleka topole naszego ogrodu, dym unoszący się z kominów, który się tak ślicznie kłębi na rozognionym zachodzie. Zawsze przy zachodzącem słońcu dojeżdżamy do domu, na święta.
— Czy na Wielkanoc także, rzuciła żartobliwie Julcia.
— Eh, ktoby tam teraz myślał o Wielkiej Nocy.
Janka nie wtrącała się do rozmowy i nie zbliżała do żadnej z koleżanek. Zaniepokoiło to Bronkę.
— Co tobie jest? zapytała. Nic mi nie mówisz, jakbyś się na mnie gniewała.
— Na ciebie? O nie, nigdy, wybuchnęła Janka. Zresztą zobaczysz.
— Cóż mam zobaczyć?
Zamiast odpowiedzi Janka rzuciła się jej na szyję. Nie można się było nic więcej od niej dowiedzieć, ale miała widocznie jakąś tajemnicę, coś czego, nie chciała wyjawić żadnej koleżance, nawet Broni.
Tajemnica wydała się dopiero na ostatniej lekcji pana Horyńskiego. Kiedy wszedł z paczką zeszytów i położył je na katedrze przed sobą, on także miał minę tajemniczą i bardzo rozradowaną, a gdy powiódł oczyma po całej klasie, wzrok jego zatrzymał się z widocznem zadowoleniem na Jance.
— Za ten zbiór wypracować, rzekł, kładąc rękę na zeszytach, należy się uznanie całej klasie.
— Westchnienie ulgi, podobne do tłumionego okrzyku radości, wyrwało się ze wszystkich piersi.
— Ale najlepsze ze wszystkich napisała panna Grzelska.
— Ja? zawołała mimowoli Janka.
Pensjonarki szeptały pomiędzy sobą.
— To dziwne...
— Teraz przecież nikt jej pomódz nie mógł.
— Siedziała sama jedna pod okiem panny Heleny.
— Cuda się dzieją.
— Tak jest, powtórzył dobitnie pan Horyński, panna Grzelska napisała nawet rzecz tak niezwykłą, że muszę ją głośno odczytać.
— Panie, jęknęła Janka, zaledwie słyszalnym głosem.
I tak pochyliła się w ławce, zasuwając się w kąt najciemniejszy, że jej prawie widać nie było.
— Panie, powtórzyła raz jeszcze błagalnie.
Pan Horyński na to nie zważał i rozpoczął czytanie.
„Kazał pan napisać o tem, co głównie zaprząta myśl każdej z nas. Otóż postanowiłam to uczynić, chociaż mnie to strasznie kosztuje. Moje koleżanki cieszą się wszystkie, że pojadą do domu na Święta. Ja także cieszyłabym się bardzo, ale cóż, kiedy ani na chwilę nie mogę zapomnieć o winie, jaką popełniłam względem pana Horyńskiego, całej klasy i Bronki Szarskiej. Od tego czasu byłam bardzo nieszczęśliwa, nie wiedziałam co robić. Teraz dopiero pan Horyński nastręczył mi sposobność, jeśli nie naprawienia tej winy, to przynajmniej przyznania się do niej, jak to powinnam była dawno uczynić, skoro tylko zrozumiałam, jak źle postąpiłam.
Całe wypracowanie „O prawdomówności”, napisała za mnie Bronka Szarska od początku do końca. Jabym tak nigdy nie potrafiła, a jednak odbierałam za nie pochwały i powinszowania. Prawda, że to Bronka widząc, iż sobie sama rady dać nie mogę, podsunęła mi swój zeszyt, a ja tylko przepisałam. Potem już Bronka nie miała czasu napisać porządnie drugiego wypracowania. Ona to zrobiła z dobrego serca, bo już taka jej natura, żeby każdemu dopomódz, chociażby nawet z własną szkodą, ale ja nie powinnam była przyjmować i stroić się w cudze piórka, ja, co jestem taka niezdolna. Nie powinnam była wszystkich oszukiwać i to jeszcze w chwili, kiedy pan Horyński tak nam ślicznie wytłomaczył, w jakich razach jesteśmy obowiązani do prawdomówności. Chociaż niezdolna, zrozumiałam go dobrze, a przecież postąpiłam wbrew jego naukom. Ale Bronka nic nie winna, niech się pan na nią nie gniewa, bo to ja wszystkiego złego narobiłam, bardzo się tego wstydzę i proszę o przebaczenie.”
Janina Grzelska.

Gdy pan Horyński skończył czytanie, zapanowała w klasie chwila głuchej ciszy. Słychać było tylko tłumione łkanie Janki, która, ukrywszy twarz w dłoniach, zanosiła się od łez.
Bronka cała w ogniach nie wiedziała co z sobą zrobić. Wszystkie oczy były na nią zwrócone, wreszcie rzuciła się na szyję Janki i rozpłakała się także.
Po chwili przemówił pan Horyński, zwracając się do uczennic.
— Jestem pewny, że żadna z was nie dziwi się teraz pierwszeństwu, jakie oddałem Jance Grzelskiej. Wobec tego niezwykłego postępku, odłożyłem na bok wszelkie kwestje stylu i kompozycji. Chodzi tu bowiem o rzeczy daleko ważniejsze. Chociaż jestem nauczycielem języka, stawiam stokroć wyżej charakter od stylu. Odczytałem więc głośno pismo Janki, bo uważam, że zwrócone jest do całej klasy. Co do mnie, odrazu podejrzewałem prawdę, podejrzewała ją także panna Helena. Pragnąłem nawet ułatwić Jance wyjście z trudnego położenia, bom uważał dobrze jej strapienie. Jestem uszczęśliwiony, że mi się udało.
— Jakto pan nas doskonale zna, wyrwała się Józia Palczyńska, która wszędzie swoje trzy grosze wtrącić musiała.
Pan Horyński tym razem nie rozgniewał się na nią i powiedział.
— Widzicie, że starego nie łatwo oszukać. A teraz, dodał poważnie, podnieś głowę Janko, możesz śmiało każdemu spojrzeć w oczy, bo pamiętaj, że jeśli pięknie jest nie błądzić, to może jeszcze piękniej mieć odwagę przyznać się do winy. A Bronka znowu niechaj pamięta, że nie zawsze trzeba iść bez rozwagi za popędem dobrego serca. Pomyśl tylko, ile zmartwienia sprawiłaś koleżance powodowana najlepszemi chęciami. Trapiłaś się tem pewno sama?
— Co tam ja, zawołała nierozważnie Bronka.
Malowała się w tym wykrzykniku cała dobroć jej serca, a pan Horyński spojrzał na nią z serdecznym wyrazem, ale razem pogroził, kiwając głową.

KONIEC.













  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Horyński.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – używać.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Waleria Marrené.