Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom I/Rozdział XII
←Rozdział XI | Piętnastoletni kapitan Tom I Rozdział XII Na widnokręgu. Juliusz Verne |
Rozdział XIII→ |
przekład anonimowy Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
|
Burza zaczęła szaleć gwałtownie i zamieniła się w huragan. Wiatr dął od południo-wschodu, powietrze przenosiło się z szybkością dziewięćdziesięciu mil na godzinę (około 166 kilometrów).
Huragan jest to straszny wicher, wyrzucający często na ląd okręty, stojące w porcie; nawet najtrwalsze budowle, stojące na stałym gruncie, częstokroć oprzeć mu się nie mogą. Takim był huragan powstały w dniu 25 lipca 1825 roku, który zniszczył cała Gwadelupę.
Huragan taki zrywa z lawet dwudziestocztero-funtowe armaty, łatwo więc pojąć, co się podówczas stać może ze statkiem, który nie ma innego punktu oparcia, jak spieniony ocean. A jednak tej właśnie ruchliwości swojej okręt zawdzięczać może swoje ocalenie, gdyż, ustępując prądowi wichru, może przetrwać najsilniejsze burze, jeśli jest tylko mocno zbudowany. A Pilgrim był takim statkiem.
W kilka minut po zgruchotaniu bocianiego gniazda orkan zerwał mały żagiel trójkątny. Dick nie mógł rozpuścić nawet małego żagla z bardzo mocnego płótna, rozwijanego zwykłe podczas nawałnicy, co ułatwiałoby sterowanie statkiem.
Pilgrimwięc płynął bez żagli, ale wicher tak silnie pchał pudło, maszty i całe opatrzenie statku, iż mimo to posuwał się nadzwyczaj prędko.
Chwilami podnosił się tak ponad fale, iż zdawało się, że zaledwie dotyka morza.
W takich warunkach statek wstrząsany przez bezmierne bałwany, burzą miotane, kołysze się nadzwyczaj silnie; pasażerowie mogą się obawiać, że lada chwila jakiś olbrzymi bałwan uderzy na tył statku.
Fale spiętrzone, jak wielkie wzgórza, płynęły prędzej od Pilgrima, grożąc mu zgruchotaniem, jeśli nie dość prędko wzniesie się w górę. Niebezpieczeństwo takie zagraża każdemu okrętowi, uciekającemu przed burzą.
Jak uniknąć strasznego ciosu?… Niepodobna było nadać Pilgrimowi szybszego ruchu, gdyż nie zachowałby ani kawałka żagla; nie pozostawało więc nic innego, jak podtrzymywać go, o ile można, za pomocą rudla, ale działanie tegoż nie zawsze było skuteczne.
Dick ani na krok nie oddalał się od steru, kazał się przywiązać w pasie liną, aby nie odrzuciło go jakieś silne wstrząśnienie. Obok niego stali, przywiązani także, Tom i Baty, aby na wszelki wypadek udzielić mu pomocy. Herkules i Akteon czuwali na przodzie statku.
Pani Weldon, kuzyn Benedykt, Janek i Nany, z polecenia nowicyusza pozostali w kajutach na tyle okrętu. Pani Weldon wprawdzie chciała pozostać na pomoście, ale Dick oparł się temu stanowczo, nie chcąc, aby się niepotrzebnie narażała.
Wszystkie otwory zostały szczelnie zamknięte, aby mogły stawić opór gdyby jaki olbrzymi bałwan spadł na pokład, w przeciwnym razie statek mógłby zostać zalany i zatonąć.
Dick teraz już wcale nie udawał się na spoczynek; pani Weldon obawiając się, aby nie zachorował ze znużenia, zniewoliła go, żeby użył choć paru godzin spoczynku.
Właśnie gdy położył się w nocy z 13 na 14 marca, nowy wydarzył się wypadek.
Tom i Baty znajdowali się na tyle statku, gdy nagle zbliżył się do nich Negoro, który tu nigdy prawie nie przychodził i chciał wszcząć z nimi rozmowę, ale murzyni wcale mu nie odpowiadali. Wtem silne wstrząśnienie podrzuciło statkiem, Negoro przewrócił się i byłby niewątpliwie wpadł do morza, gdyby się nie był pochwycił szafki, w której umieszczony był kompas.
Tom krzyknął z przestrachu, aby nie stłukł busoli.
Dick, krzykiem tym zbudzony, zerwał się na równe nogi i przybiegł na tył statku. Negoro już był się podniósł, trzymał kawał żelaza w ręku, który wyjął z pod kompasu, i ukrył go tak zręcznie, iż nowicyusz tego spostrzedz nie mógł.
Czyż Negorze zależało teraz na tem, aby igła magnesowa wskazywała dobry kierunek?
Tak, gdyż właśnie ten wiatr południowo-zachodni sprzyjał jego planom.
– Co się stało? – zapytał Dick.
– A to ten przeklęty kucharz upadł na kompas – odpowiedział Tom.
Zaniepokojony do najwyższego stopnia Dick przysunął się do szafki. Nie była ona uszkodzona, kompas, oświetlony lampami, znajdował się na zwykłem miejscu.
Straszny ciężar spadł mu z serca; uszkodzenie ostatniej busoli byłoby prawdziwym ciosem dla statku.
Dick jednak nie mógł dostrzedz, iż, skutkiem odjęcia kawałka żelaza, wskazówka powróciła do normalnego położenia i oznaczała dokładnie północ magnetyczna, to jest taka, jaka powinna była być pod tym południkiem.
Chociaż nie można było czynić Negora odpowiedzialnym za upadek, który zdawał się mimowolnym, wszelako zwróciło to uwagę Dicka, co kucharz mógł robić o tej godzinie na tyle statku.
– Co tu robisz? – zapytał.
– Co mi się podoba – odparł hardo Negoro.
– Co? – zawołał Dick, nie mogąc powstrzymać się od gniewu.
– Mówię – odparł kucharz – iż przecież niema rozkazu zabraniającego przechadzać się na tyle statku.
– A zatem wydaję ci ten rozkaz! Odtąd ani mi się waż tu przychodzić!
– Czy tak? – zapytał drwiącym tonem.
I człowiek ten, umiejący tak panować nad sobą, zapomniał się do tego stopnia, iż zrobił groźny ruch ręką.
Dick wydobył z kieszeni rewolwer i, zwracając się do niego, rzekł głosem stanowczym:
– Wiedz o tem, Negoro, że zawsze mam przy sobie rewolwer i że za pierwszem nieposłuszeństwem strzaskam ci łeb!
W tej samej chwili Negoro uczuł, iż jakaś nieprzeparta siła pochyla go ku ziemi, a to Herkules położył mu na ramieniu olbrzymią swą rękę.
– Kapitanie – powiedział olbrzym – czy chcesz, abym tego łotra wrzucił w morze? Ryby morskie nie są zbyt wybredne i nim się uraczą.
– Wstrzymaj się jeszcze – odparł Dick.
Negoro powstał, gdy murzyn zdjął rękę z jego ramienia i, przechodząc koło niego, mruczał:
– Czekaj, przeklęty murzynie! Przypłacisz mi to drogo!
Dick rozmyślał teraz nad tem, czy ów upadek Negora nie był przypadkiem w związku ze stłuczeniem pierwszej busoli. W jakim celu znajdował się kucharz na tyle statku, czy mógł mieć jaki interes w tem, aby go pozbawić ostatniej busoli? Nie mógł żadną miarą pojąć, aby mu co zależało na tem. Czyżby Negoro, tak samo, jak wszyscy na Pilgrimie nie pragnął jak najprędzej dopłynąć do wybrzeży amerykańskich?
Gdy rozmawiał o tym wypadku z panią Weldon, ta chociaż poniekąd podzielała jego podejrzenie, nie mogła jednak pojąć, coby mogło skłaniać kucharza do tak zbrodniczych zamiarów.
Przezorność wszelako nakazywała zwrócić baczną uwagę na Negora, który odtąd nie przekraczał zakazu i nie pojawiał się na tyle statku.
Co prawda Dingo przebywał tam teraz bezustannie, a kucharz unikał starannie wrogiego psa.
Burza szalała wciąż przez cały tydzień, barometr bezustannie opadał; nie podobna było myśleć o rozwinięciu żagli. Pilgrim płynął na północ z szybkością co najmniej dwustu mil na dwadzieścia cztery godzin, a ziemia nie ukazywała się znikąd.
Dick nie mógł pojąć, co to znaczy, i częstokroć zapytywał sam siebie, czy pomimo woli od wielu już dni nie płynie w złym kierunku. Ale to niemożliwe! Przecież słońce, chociaż przez mgły ujrzeć go nie mógł, wschodziło zawsze przed nim, a zachodziło za nim… Gdzieżby więc podziała się Ameryka, wśród której rozbije się jego statek? Czy byłyby to wybrzeża południowe, czy też północne; bo w takim chaosie wszystkiego spodziewać się można; w każdym razie Pilgrim musi koniecznie dopłynąć do jakiegoś lądu.
Cóż stać się mogło od czasu powstania tej burzy? Co to znaczy, iż do tej pory nie widać nigdzie wybrzeży amerykańskich, które mogą stać się dla nich zbawieniem lub zagładą?…
Czy przypuścić, iż busola wprowadziła go w błąd od chwili, gdy zabrakło mu drugiej dla sprawdzenia i kontrolowania wskazówek. Na myśl tę naprowadziła go nieobecność jakiegokolwiek lądu.
Dick nie odchodził od rudla, chyba tylko, aby na chwilę rozejrzeć się w mapie, ale i ta nie mogła rozwiązać zagadnienia, którego, w położeniu, jakie mu zgotował Negoro, zarówno on, jak nikt inny rozwiązaćby nie był w stanie.
Dnia 21 lutego, Herkules, stojący na straży na przedzie okrętu, zawołał nagle:
– Ziemia! ziemia!
Dick poskoczył na przód statku.
– Gdzie ziemia? – zapytał.
– Tam! – odrzekł Herkules, wskazując na północo-wschodzie prawie niedostrzeżony punkt na horyzoncie.
Gwałtowny szum fal zagłuszył wymawiane słowa.
– Widziałeś ziemię?… – ponownie zapytał Dick.
– Tak jest – odrzekł Herkules – i znowuż wskazał ręką w pierwotnym kierunku.
Dick patrzył i patrzył, ale nic dojrzeć nie mógł.
W tej chwili pani Weldon weszła na pomost, usłyszawszy okrzyk, wydany przez Herkulesa i zaczęła bystro wpatrywać się w stronę, wskazana przez murzyna.
Ale zarówno ona, jak i Dick, nic zobaczyć nie mogli.
Wtem nagle Dick wyciągnął rękę i także zawołał:
– Ziemia! ziemia!
Wśród gęstej mgły zaczął wyłaniać się jakiś wierzchołek – wzrok marynarza nie mógł go mylić.
– A więc nareszcie! – zawołał, oddychając swobodniej.
Uchwycił się gorączkowo za parapet, a pani Weldon, podtrzymywana przez Herkulesa, nie odwracała oczu od tej tak niespodziewanie pojawiającej się ziemi.
Chmury rozsunęły się nagle i można było dostrzedz wyraźniej wierzchołek wybrzeża, rysującego się w odległości około dziesięciu mil. Było to zapewne jakieś wzgórze lądu amerykańskiego.
Zegar wskazywał godzinę 8 rano, przed południem zatem, Pilgrim dopłynie do lądu.
Na wezwanie Dicka Herkules odprowadził panią Weldon do kajuty, ponieważ nie mogła się utrzymać na nogach na pomoście z powodu gwałtownego kołysania się statku. Dick pozostał jeszcze parę chwil, poczem odszedł i stanął przy rudlu obok Toma.
Ujrzał nareszcie owe wybrzeża tak gorąco upragnione, lecz teraz widok ich przejmował go przerażeniem. W warunkach, w jakich obecnie się znajdował Pilgrim, uciekający przed burzą, ziemia spotkana pod wiatrem groziła rozbiciem i strasznemi jego następstwami.
Minęły dwie godziny; wzgórze ukazywało się teraz z boku statku.
W tej chwili wszedł na pomost Negoro, wpatrzył się uważnie w wybrzeże, pokiwał głową, jak człowiek wiedzący, czego się trzymać i odszedł, wymówiwszy jakaś niedosłyszaną nazwę.
Dick często wychodził, wpatrując się w stronę, w której ukazywała się ziemia, ale wybrzeże dotąd nie rysowało się jeszcze wyraźnie.
Niebo rozjaśniło się, a tak wysokie wybrzeża, jak ziemia amerykańska, otoczona niezmierzonym łańcuchem Andów, nawet z odległości dwudziestu mil powinny były być widzialne.
Dick wziął lunetę i patrzał przez nią na cały horyzont zachodni i, dziwna rzecz, nic dojrzeć nie mógł.
O drugiej godzinie po południu wszelki ślad lądu zaginął.
Głośny krzyk wydarł się z piersi Dicka; niebawem udał się do kajuty, w której przebywała pani Weldon, Janek i Nany.
– Była to tylko wyspa – zawołał, wchodząc.
– Wyspa?… ależ jaka? – zapytała pani Weldon.
– Mapa nas objaśni – odparł Dick.
I pobiegł po mapę.
– Patrz pani mówił – ziemia, która nam się ukazała, to prawdopodobnie ten mały punkcik, oznaczony wśród oceanu Spokojnego, musi to być wyspa Wielkanocna, innych w tych stronach niema zupełnie.
– I pozostała już za nami? – zapytała.
– Tak jest – odpowiedział Dick.
– W jakiej odległości jest ta wyspa od wybrzeży amerykańskich.
– O trzydzieści pięć stopni.
– Pilgrim zatem zupełnie się nie posuwał, skoro jesteśmy jeszcze tak oddaleni od lądu – zauważyła pani Weldon.
– Pani – rzekł Dick, przesuwając ręka po czole, jakby chcąc zebrać myśli – nie rozumiem… nie umiem wytłómaczyć tego niepojętego opóźnienia… Nic stanowczo nie rozumiem… Chyba, że busola fałszywie wskazywała… Ale może to być tylko wyspa Wielkanocna… i dziękuje niebu, iż nareszcie poznałem nasze położenie. Tak… to wyspa Wielkanocna, jest ona jeszcze odległą od lądu o dwa tysiące mil. Wiem chociaż, gdzie nas zaniosła burza i, jeśli się ona uspokoi, możemy mieć nadzieję, że dopłyniemy jeszcze do wybrzeży amerykańskich. Teraz już przynajmniej statek nasz nie zginie na niezmierzonym oceanie.
Wszyscy podzielali nadzieję młodego kapitana, zdawało się w samej rzeczy, iż przebyli już wszelkie niebezpieczeństwo i że nakoniec, płynąc z pomyślnym wiatrem, Pilgrim dostanie się na spokojne i pełne morze.
Wyspa Wielkanocna, nazywająca się właściwie Vaï-Hou, została odkryta przez Dawida w 1686 roku; następnie zwiedził ją Cook i Laperouse.
Leży ona pod 27° szerokości południowej a 112° długości wschodniej.
Skutkiem więc burzy południowo-zachodniej, przed którą musiał uciekać, Pilgrim poniesiony został przeszło o 15 stopni na północ.
Obecnie znajdował się jezcze o dwa tysiące mil od brzegu, jednak pod wpływem silnego wiatru powinienby przed upływem dziesięciu dni dotrzeć do jakiegokolwiek wybrzeża Ameryki południowej. Można też było mieć nadzieję, iż, jak to powiedział Dick, burza przecież się nareszcie uspokoi, co dozwoli rozwinąć żagle, gdy już znajdować się będą w pobliżu lądu.
Dick cieszył się nadzieją, iż huragan od tylu dni już trwający nakoniec przeminie, i że obecnie, gdy poznał położenie, będzie w stanie dowolnie sterować statkiem i doprowadzić go w bezpieczne miejsce.
Dzięki wybornej budowie Pilgrim prawie że nie ucierpiał od burzy; postradał tylko bocianie gniazdo i mały żagiel trójkątny, co z łatwością da się naprawić.
Ani jedna kropla wody nie dostała się przez spojenie pudła i pomostu; pompy działały znakomicie, żaden przyrząd nie uległ uszkodzeniu, z tej więc strony nie było się czego obawiać.
Wszelako jeszcze wciąż groził huragan, który dotąd szalał, a jeśli pod pewnym względem Dick mógł ze statkiem swoim opierać się burzy, nie był w możności nakazać wiatrowi, aby nie dął gwałtownie, bałwanom morskim, aby się uspokoiły, niebu, aby zajaśniało pogodą!
Na statku wprawdzie on wydawał teraz rozkazy, ale poza statkiem tylko Wszechmocny rządził wichrem i falami!