Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom I/Rozdział XI
←Rozdział X | Piętnastoletni kapitan Tom I Rozdział XI Burza. Juliusz Verne |
Rozdział XII→ |
przekład anonimowy Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
|
Przez tydzień następny po tym wypadku, t. j. od 14 do 21 lutego nic ważnego się nie wydarzyło. Wiatr północny wzmagał się powoli i Pilgrim płynął przeciętnie sto sześćdziesiąt mil na dobę. Więcej nawet nie można było wymagać od statku tych rozmiarów.
Dick przypuszczał, iż Pilgrim posuwa się ku strefom więcej uczęszczanym przez okręty, starające się przepłynąć z jednej do drugiej półkuli. Nowicyusz spodziewał się, iż napotka jakiś statek i zamierzał stanowczo albo przesadzić na niego wszystkich pasażerów, albo dostać kilku majtków, a może i oficera. Lecz pomimo ciągłego wytężania wzroku, nie mógł dojrzeć żadnego okrętu na pustem dokoła morzu.
Dziwiło to Dicka. Kilka razy przepływał tę część oceanu Spokojnego podczas swoich wycieczek na morze południowe, otóż zwykle pod tym stopniem długości i szerokości, jaki wykazywał jego obrachunek, pojawiały się okręty amerykańskie lub angielskie, w drodze z przylądka Horn ku równikowi, lub dążące do najdalszych krańców Ameryki południowej.
Ale Dick nie wiedział i nie mógł poznać, że Pilgrim znajdował się pod wyższym stopniem wysokości geograficznej, t. j. daleko dalej, niż myślał, posunął się na południe, a to z dwóch przyczyn:
Najpierw prądy tych stref, których prędkości nowicyusz nie mógł znać dokładnie, przyczyniły się znacznie, czego poznać było niepodobna, do zepchnięcia statku z jego drogi.
Powtóre busola, uszkodzona zbrodniczą ręką Negora, dawała wskazówki niedokładne, których nie mógł sprawdzić z powodu rozbicia drugiego kompasu. Z tego wynikało, iż gdy mniemał, że posuwa się na wschód, w rzeczywistości płynął na południo-wschód. Zawsze miał przed oczyma busolę i regularnie rzucał »lochs«, co dozwalało mu do pewnego stopnia kierować statkiem i obliczać przebytą drogę, ale, niestety! nie było to dostatecznem. Dick jak mógł uspokajał panią Weldon: Dopłyniemy szczęśliwie do wybrzeży amerykańskich, powtarzał; mniejsza o to, gdzie wylądujemy, byle tylko dostać się na ląd.
– Masz słuszność, Dicku – odpowiadała pani Weldon.
– O, byłbym daleko spokojniejszym, gdybyś pani nie znajdowała się na naszym statku, gdyby tylko o nas chodziło…
– Ależ gdyby mnie nie było, a wraz ze mną kuzyna Benedykta, Janka i Nany, gdybyśmy nie przyjęli na pokład Pilgrima biednych rozbitków, Toma i jego towarzyszy, wówczas ty i Negoro składalibyście całą jego załogę… Jakbyś sobie radził sam z tym niedobrym człowiekiem, któremu nie mógłbyś zaufać.
– Postawiłbym przedewszystkiem Negora w niemożności szkodzenia mi – odrzekł śmiało.
– A sambyś manewrował?
– Tak jest, z pomocą Bożą.
Pewność siebie i odwaga młodego nowicyusza podsycały niby nadzieje pani Weldon, jednak za każdym razem, gdy spojrzała na Janka, mimowolnie niepokój budził się w jej sercu. Nie okazywała tego, aby nie niepokoić innych, ale w głębi duszy dręczyła ją często jakaś tajemnicza obawa, czy przeczucie.
Chociaż nowicyusz nie przeszedł jeszcze całego kursu hydrografii, posiadał w wysokim stopniu instynkt marynarza pod względem poznawania i przepowiadania czasu. Zarówno kształt obłoków, jak i wskazania barometru, uczyły go, czego się ma obawiać lub spodziewać. Kapitan Hull był biegłym meteorologiem, i on to nauczył Dicka posługiwać się tem nieomylnem narzędziem.
Zasady wskazań barometrycznych są następujące:
1-o. Jeżeli po długiej pogodzie barometr zaczyna nagle i ciągle opadać, niezawodnie będzie deszcz; jeżeli pogoda długo trwała, merkuryusz może przez parę dni opadać w rurce barometrycznej, zanim nastąpi zmiana atmosfery. W takich razach im dłusżzy czas upłynął między opadnięciem merkuryusza a rozpoczęciem się deszczu, tem dłużej będzie trwała pora dżdżysta.
2-o. Jeżeli przeciwnie po długim deszczu, barometr zaczyna podnosić się zwolna i regularnie – nastąpi niezawodnie pogoda i dłużej trwać będzie, im dłuższy czas upłynął między jej nadejściem a zaczęciem podnoszenia się barometru.
3-o. Jeżeli w dwóch powyższych wypadkach zmiana pogody następuje bezpośrednio po ruchach słupa barometrycznego, zmiana ta potrwa bardzo krótko.
4-o. Jeżeli barometr podnosi się powoli, ale bezustannie przez dwa, trzy lub więcej dni – zapowiada to pogodę, chociażby nawet przez wszystkie te dni deszcz padał, i na odwrót. Lecz, jeżeli barometr podnosi się przez dwa lub więcej dni w czasie deszczu, a gdy pogoda zajaśnieje, zaczyna opadać – pogoda potrwa bardzo krótko, i na odwrót,
5-o. Na wiosnę i w jesieni nagłe opadanie barometru przepowiada wiatr; w lecie, jeżeli jest bardzo gorąco – zwiastuje burzę. W zimie, jeżeli mróz trwał dość długo, nagłe obniżenie się słupa barometrycznego, przepowiada zmianę wiatru, wraz z odwilżą i deszczem; podniesienie zaś po dość długim mrozie jest zapowiedzią śniegu.
6-o. Przy końcu jesieni, jeżeli po dość długo trwającym deszczu i wietrze barometr się podnosi, zapowiada to, iż wiatr przeniesie się na północ i nastąpi mróz.
Dick znał bardzo dobrze te przepowiednie i sprawdził je niejednokrotnie podczas długich swoich podróży morskich; mógł więc zabezpieczyć się przeciw mogącym nastąpić zmianom.
Właśnie około 20 lutego zwróciły jego uwagę poruszenia słupka barometrycznego, i notował je kilka razy na dzień bardzo starannie. Barometr zaczął opadać powoli, ale ciągle, co zapowiadało deszcz, a że nie zaczynał zaraz padać, Dick wnosił z tego, iż niepogoda długo potrwa – i tak w samej rzeczy być miało.
Jednocześnie z deszczem nastał wiatr, Dick musiał zatem przedsięwziąć środki ostrożności dla zabezpieczenia masztów i żagli Pilgrima.
Nie łatwo to uskutecznić z tak niedoświadczoną załogą, ale wahać się było niepodobieństwem. Gdy podniesie się gwałtowniejszy wicher, trzeba zniżyć nie tylko reje, ale i żagle; jest to wielka ulga dla statku, który mniej obciążony w górze nie tak silnie bywa wstrząsany kołysaniem się naprzód i wstecz.
Przygotowania te zajęły dwie godziny czasu, poczem Dick z towarzyszami zajęli się obniżaniem żagla, zwanego bocianie gniazdo, a chcąc tego dokonać, trzeba było wspinać się po schodkach, przyciągnąć ku sobie żagiel poruszany wiatrem i przymocować go silnie.
Zajęcie to trudne było do wykonania i niebezpieczne zarazem.
Nareszcie zostało dokonane, przez co statek nie był wystawiony na zbyt silne działanie wiatru i znajdował się w warunkach odpowiednich stanowi atmosfery.
Przez trzy dni: 20, 21 i 22 lutego ani siła, ani kierunek wiatru nie uległy widocznej zmianie; merkuryusz jednak opadał w rurce barometrycznej, i w ostatnim dniu Dick zanotował, iż trzymał się ciągle niżej 28 cali i 7/10.
Nie zanosiło się na to, aby barometr miał się wkrótce podnieść; niebo było ponure, groził wicher. Czarne chmury zasłaniały horyzont, a tak były gęste, iż zupełnie zasłaniały słońce i trudno byłoby oznaczyć dokładnie, gdzie ono zachodzi i gdzie wschodzi.
Dick zaczynał się niepokoić, nie opuszczał pomostu; prawie nie sypiał, miał jednak tyle energii i mocy nad sobą, że umiał ukryć miotający nim niepokój.
Dnia 23 lutego rano zdawało się, iż wiatr zelżał nieco, ale po południu powiększył się i morze stawało się coraz burzliwsze.
Około godziny czwartej Negoro, który rzadko kiedy się pokazywał, pojawił się na przodzie statku; Dingo spał zapewne gdzie w kącie, gdyż nie szczekał jak zwykle. Negoro stał milcząc i z jakie pół godziny przyglądał się horyzontowi.
Bałwany piętrzyły się jedne za drugimi, nie ścierając się jednak jeszcze ze sobą, choć były znacznie wyższe, niżby to było wynikiem siły wiejącego wiatru. Fakt ten kazał przypuszczać, iż burza szaleje gdzieś na zachodzie i niebawem zapewne przeniesie się w te strony.
Negoro wpatrywał się czas jakiś w niezmierzone obszary morza, mocno wzburzonego w około Pilgrima, a potem zwrócił ku niebu swe zimne spojrzenie.
Niebo przedstawiało się groźnie, mgły przesuwały się jedne wolniej, drugie szybciej. Chmury stref wyższych sunęły daleko spieszniej, niż wiszące w niższych warstwach atmosfery. Należało więc obawiać się, iż niezadługo ciężkie te masy opuszczą się i może sprowadzą burzę lub huragan. Negoro stał spokojnie, pozornie nie przestraszony, czy też nie rozumiał, co im zagrażać może; dość, że nie zrobiło to na nim wrażenia, i tylko złowrogi uśmiech przesunął się po jego twarzy. Możnaby wnosić, iż podobny stan rzeczy sprawiał mu przyjemność.
Po chwili wszedł na przedni maszt, aby spojrzeniem objąć dalszy widnokrąg, jakby szukał na nim jakiegoś punktu, potem zszedł, i spokojnie wrócił do kuchni. W pośród tych gróźb, jakby zawieszonych w powietrzu, osadę Pilgrima powinno pocieszać, iż wiatr, chociaż gwałtowny, sprzyjał żegludze i zdawało się, iż statek prędko dopłynie do brzegów Ameryki.
A jeśli tylko burza nie wybuchnie, będą żaglować prędko, bez wielkiego niebezpieczeństwa, które wtedy mogłoby im tylko zagrażać, gdyby przyszło przybić do lądu w nieznanych miejscowościach.
To też Dick bezustannie o tem myślał, jak będzie manewrował, zobaczywszy ziemię, jeżeli przedtem nie spotka jakiegoś biegłego sternika lub obznajomionego z miejscowością marynarza. Co uczyni, jeżeli burza zmusi go szukać gdzieś schronienia w tej okolicy, zupełnie mu nieznanej. Wprawdzie obecnie jeszcze nic nie zagrażało, ale może nastąpić chwila, w której zmuszony będzie powziąć stanowcze postanowienie…
Wtedy Dick Sand się nie zawaha!…
Od 24 lutego do 9 marca stan atmosfery nie uległ znacznej zmianie; gęste i ciężkie chmury bezustannie jeszcze zakrywały niebo. Wiatr zmniejszył się na kilka godzin i znowuż z dawną zerwał się siłą.
Dwa czy trzy razy barometr się podnosił, ale poruszenia jego były zbyt nagłe, aby miały zwiastować zmianę i powrót korzystnego wiatru.
Zaledwie podniósłszy się, barometr zaraz opadał, nie można więc było spodziewać się, iż zły czas przejdzie niebawem.
Wybuchła wielka burza, która bardzo zaniepokoiła Dicka. Kilka razy piorun uderzył w wzburzone fale, zaledwie o kilkaset sążni od Pilgrima; potem znów spadł ulewny deszcz, a ścieśnione pary gęstą mgłą otoczyły statek.
Przez całe godziny nic widzieć i rozeznać nie było można. Pilgrim płynął na los szczęścia.
Jakkolwiek spienione fale silnie rzucały statkiem, jednak pani Weldon nie doznawała morskiej choroby, ale Janek był bardzo chory i matka ani na chwilę go nie odstępowała.
Co do kuzyna Benedykta, był tak zdrów, jak owady, wśród których całe dnie przesiadywał, i tak spokojnie je badał, jakby siedział w swoim gabinecie w San-Francisco.
Na szczęście ani stary Tom, ani też jego towarzysze nie podlegali morskiej chorobie i mogli bezustannie pomagać młodemu kapitanowi, który był oswojony z wszelkiemi wstrząśnieniami okrętu.
Pomimo zmniejszenia żagli, Pilgrim prędko płynął, Dick już przewidywał, iż trzeba będzie jeszcze je zmniejszyć, wstrzymywał się jednak z tem, dopóki wyraźne nie groziło niebezpieczeństwo. Według jego obliczeń, ziemia musiała być już niedaleko, czuwano też bacznie. Dick jednak nie spuszczał się na wzrok swych towarzyszy, wiedząc z doświadczenia, iż nawet najlepsze oczy, jeżeli nie są oswojone z morskimi horyzontami, zwłaszcza podczas mgły, nie potrafią odróżnić pierwszych zarysów lądu; to też sam rozglądał się wciąż po widnokręgu, ale nigdzie nie ukazywały się wybrzeża amerykańskie.
Dziwiło go to niewymownie i z kilku słów, wypowiedzianych przez niego, pani Weldon dostrzegła i zrozumiała jego zdziwienie.
Było dnia 9 marca. Dick stał na przodzie statku, obserwując morze, niebo, oraz maszty Pilgrima, które zdawały chwiać się od wiatru.
– Nic jeszcze nie dojrzałeś, Dicku? – zapytała go pani Weldon w chwili, gdy odjął od oczu lunetę.
– Nie, pani, a jednak horyzont zdaje się nieco rozjaśniać pod powiewem coraz silniejszego wiatru.
– Czy przypuszczasz, iż znajdujemy się już blizko wybrzeży amerykańskich?
– Tak jest, i to mnie tylko dziwi, iż ich jeszcze dostrzedz nie mogę – odpowiedział.
– Zdaje się jednak, iż Pilgrim nie zboczył z drogi?
– Nie zboczył od dnia, w którym opłakiwaliśmy nieszczęsnego kapitana Hull i jego marynarzy, t. j. od 10 lutego. Dziś mamy 9 marca; upłynęło więc od tego czasu dwadzieścia siedm dni.
– A w jakiejże wtedy znajdowaliśmy się odległości od wybrzeży amerykańskich? – zapytała pani Weldon.
– Prawie o cztery tysiące pięćset mil; w tym względzie mogę się mylić najwyżej o jakie dwadzieścia mil.
– A ileż mil przebywa Pilgrim dziennie?
– Od chwili wzmożenia się wiatru przebywaliśmy dziennie po sto osiemdziesiąt mil, i dlatego też pojąć nie mogę, iż jeszcze nie widać lądu, a najwięcej mnie dziwi, że dotąd nie spotkaliśmy ani jednego okrętu, które dość często żeglują w tych stref ach,
– Może omyliłeś się w obliczeniu szybkości Pilgrima?
– Nie, pani, jest to niemożliwe. Zarzucałem lochs co pół godziny i ściśle obliczałem wskazane dane. Każę go zagłębić ponownie i przekonasz się pani, iż obecnie płyniemy z szybkością dziesięciu mil na godzinę, co wynosi przeszło 200 mil na dwadzieścia cztery godzin.
Dick zawołał Toma i kazał mu zarzucić lochs, co tenże już z wielką dokonywał wprawą; przywiązał mocno narzędzie do końca liny, i spuścił w morze, lecz gdy zaledwie dwadzieścia kilka sążni liny się odwinęło, zachwiała się ona w ręku starego murzyna.
– Ach! panie kapitanie! – krzyknął przerażony.
– Cóż takiego? – spytał Dick.
– Lina się zerwała.
– Lina zerwana! – zawołał Dick – a więc straciliśmy lochs.
Tom pokazał koniec sznura pozostały w jego ręku.
Lina nie osunęła się skutkiem złego przymocowania, ale zerwała się w samym środku. A jednak była bardzo mocna i skręcona z najlepszych konopi, musiała więc być nadzwyczajnie przetarta w miejscu, gdzie się zerwała? Tak, przetarta była w samej rzeczy, ale czy przez użycie? – Oto pytanie, jakie zadał sobie Dick, który od pewnego czasu stał się bardzo podejrzliwym.
Odtąd Dick nie mógł obliczać dokładnie prędkości żeglugi, i nie posiadał już na statku żadnego innego narzędzia prócz busoli, a nie wiedział, iż dawała ona fałszywe wskazówki.
Pani Weldon, widząc jak przypadek z liną zasmucił Dicka, nie chcąc go więcej martwić pytaniami, cofnęła się mocno strapiona do swojej kajuty.
Chociaż teraz nie było można wykazać i obliczyć prędkości, a tem samem ilości mil przebytych, łatwo jednak było przekonać się, iż Pilgrim płynął równie szybko.
Nazajutrz z rana barometr opadł do 28 2/10 cali (716 milimetrów), było to zapowiedzią wiatru, podczas którego można przepłynąć do sześćdziesięciu mil na godzinę. Należało znowuż obniżyć żagle, aby nie narażać statku na niebezpieczeństwo.
Dick zawezwał Toma i resztę murzynów, aby mu dopomogli w tej trudnej pracy, która na nieszczęście nie dała się szybko wykonać; a czas naglił, gdyż burza zaczęła zrywać się gwatłownie.
Po niesłychanych wysiłkach, w ciągu których ledwie nie powpadali w morze, zdołali nakoniec obniżyć zupełnie żagiel bocianiego gniazda i zwinąć przedni żagiel; pozostał więc już tylko maszt trójkątny i mały żagiel ściągnięty.
Chociaż szybkość statku znacznie się w ten sposób zmniejszyła, pomimo to Pilgrim płynął nadzwyczajnie prędko.
Dnia 12 marca czas zapowiadał się coraz groźniej; Dick widział z przestrachem, że barometr spadł do 27 9/10 cali (709 milimetrów). Wszystko zwiastowało straszną burzę, nie można było zostawić na Pilgrimie ani jednego rozwiniętego żagla.
Dick chciał właśnie kazać ściągnąć ostatni żagiel, gdy zerwała się gwałtowna burza i rozszarpała żagiel, a Austyn silnie ugodzony, zaledwie zdołał zejść na pomost.
Dick był nadzwyczajnie przerażony, myślał tylko o tem, że Pilgrim miotany tak silnie, może lada chwila się rozbić, gdyż według jego obliczeń powinni się byli obecnie znajdować w pobliżu skał nadbrzeżnych.
Udał się na przód okrętu i przez lunetę rozglądał się do koła, ale nie mógł dojrzeć nigdzie ziemi. Powrócił do rudla.
W chwilę potem Negoro wszedł na pomost; tam, jakby mimowolnie wyciągnął rękę w jedna stronę widnokręgu – zdawało się, iż wśród mgły dojrzał ląd jakiś.
I znowuż złowieszczy uśmiech wykrzywił mu usta; nie wyrzekłszy słowa, co i gdzie zobaczył, wrócił na swoje stanowisko.