Piętnastoletni kapitan (Verne, 1917)/Tom II/Rozdział I
←Tom I Rozdział XVIII |
Piętnastoletni kapitan Tom II Rozdział I Handel niewolnikami. Juliusz Verne |
Rozdział II→ |
przekład anonimowy Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1917 r.
|
Handel niewolnikami!...
Któż nie rozumie tych wyrazów, które nigdy nie powinny były powstać w ludzkiej mowie?
Nikczemny handel, przez długi czas praktykowany na korzyść narodów europejskich, posiadających kolonie zamorskie, od wielu już lat został wzbroniony, pomimo to jednak prowadzą go dotąd na wielką skalę, zwłaszcza w środkowej Afryce.
Możnaby przypuścić, iż handel niewolnikami już nie istnieje obecnie, że zaprzestano sprzedawać i kupować ludzi, niestety! Tak nie jest, wytłómaczymy to w krótkości dla dokładniejszego zrozumienia dalszego wątku niniejszego opowiadania.
Trzeba wam wiedzieć, kochani czytelnicy, czem są dziś jeszcze te polowania na ludzi, grożące wyludnieniem całego lądu dla podtrzymania kilku kolonii posługujących się niewolnikami, oraz jak się odbywają te barbarzyńskie razje, ile kosztują krwi, ile wywołują pożóg i mordów i dla kogo to wszystko się czyni.
Handel murzynami rozpoczął się po raz pierwszy w XV. stuleciu, a okoliczności, jakie temu towarzyszyły, były następujące.
Muzułmanie, wypędzeni z Europy, schronili się na wybrzeża Afryki, portugalczycy zajmujący wówczas te wybrzeża, ścigali ich zawzięcie. Pewna liczba tych zbiegów została porwana i odprowadzona do Portugalii. Zamienieni w niewolników, stali się zaczątkiem niewolników afrykańskich, jacy powstali w Europie zachodniej od czasu chrześcijaństwa.
Muzułmanie ci pochodzili przeważnie z bogatych rodzin, które chciały wykupić ich złotem, portugalczycy jednak nie zgodzili się nawet na największy okup, niepotrzebne im było cudze złoto, cóż im było po niem. Pożądali oni tylko rąk niezbędnych do pracy w utworzonych koloniach, czyli po prostu mówiąc, rąk niewolników.
Obmierzły ten handel rozpowszechnił się w XVI. wieku, i nie sprzeciwiały mu się barbarzyńskie podówczas zwyczaje i obyczaje; popierały go nawet wszystkie państwa, w widokach prędkiego skolonizowania i rozwoju wysp Nowego Świata.
I w samej rzeczy, murzyni mogli wytrwać tam, gdzie biali, nieoswojeni z gorącym klimatem podzwrotnikowym, umieraliby masami.
Transport murzynów do kolonii amerykańskich odbywał się regularnie na przeznaczonych w tym celu statkach i ta gałąź handlu zaatlantyckiego wywołała potrzebę utworzenia kantorów w różnych miejscowościach Afryki. »Towar« mało kosztował w produkującym go kraju, a zyski przynosił ogromne.
Chociaż zakładanie kolonii zamorskich było pożyteczne, nie mogło jednak nigdy usprawiedliwić handlu ludźmi; to też niebawem podniosły się szlachetne głosy, protestujące przeciwko handlowi niewolnikami i domagające się w imię zasad humanitarnych, aby rządy postanowiły zniesienie niewolnictwa.
W roku 1751, kwakrowie stanęli na czele ruchu, żądając zniesienia niewolnictwa, i to właśnie w tej Ameryce Północnej, w której po upływie stu lat wybuchła wojna domowa, nie obca sprawie niewolnictwa. Różne stany północne, jak: Wirginia, Konektikut, Massachussets i Pensylwania postanowiły znieść niewolnictwo i wyzwoliły niewolników wielkim kosztem sprowadzonych na ich grunta.
Walka wytoczona niewolnictwu przez kwakrów nie ograniczała się do północnych prowincyi Nowego Świata; prowadzili ja zawzięcie i z obrońcami niewolnictwa po za Atlantykiem. Francya i Anglia głównie jednały stronników dla tej tak słusznej sprawy. »Niech raczej przepadną kolonie, niż zasady!« wołano i wzniosłe to hasło przebiegło świat stary i, mimo wszelkich interesów politycznych i handlowych, z którymi stawało w sprzeczności, skutecznie oddziałało na Europę. Anglia zniosła niewolnictwo w swoich koloniach w roku 1807, a Francya w 1814.
Wszelako traktat, jaki dwa te wielkie mocarstwa zawarły z sobą w tym przedmiocie, istniał początkowo tylko na piśmie.
Handlarze niewolnikami wciąż jeszcze uwijali się po morzach, dowożąc do portów swój »hebanowy ładunek«. Przedsięwzięto surowe środki celem położenia kresu tej niegodziwości. Stany Zjednoczone w 1820 roku, a Anglia w 1824 uznały handel niewolnikami za rozbój morski, a wykonawców za rozbójników, i jako tacy nadzwyczaj surowo byli ścigani i podlegali karze śmierci. Do tego traktatu przyłączyła się wkrótce Francya. Ale południowe Stany Ameryki, kolonie hiszpańskie i portugalskie nie uznały zniesienia niewolnictwa; wywóz więc niewolników na ich korzyść nie ustawał. Prawo, znoszące niewolnictwo, nie obowiązywało wstecz; nie kupowano nowych niewolników, ale dawni nie odzyskali wolności. Dopiero pierwsza Anglia, uchwałą z dnia 14 Maja 1833 roku, wyzwoliła wszystkich niewolników swoich kolonii i w Sierpniu 1833 roku 600,000 niewolników odzyskało wolność. Po dziesięciu latach Francya poszła na przykładem Anglii i uwolniła w swoich koloniach 260,000 niewolników.
Obecnie handel niewolnikami prowadzi się już tylko w koloniach hiszpańskich i portugalskich na korzyść arabskich i tureckich ludów Wschodu. W Brazylii nie wrócono jeszcze wolności dawnym niewolnikom, ale dzieci ich są już wolne.
W głębi Afryki, skutkiem krwawych wojen, jakie prowadzą z sobą naczelnicy pokoleń chwytania niewolników, całe plemiona podpadają w niewolę. Zazwyczaj karawany obierają podwójny kierunek: jedne dążą na zachód, ku koloniom portugalskim w Angola, drugie na wschód, ku Mozambikowi. Zaledwie garstka tych nieszczęśliwych dostaje się do miejsca przeznaczenia; statki francuskie i angielskie nie mogą przeszkodzić obmierzłemu handlowi, gdyż niemożebnem jest urządzenie dostatecznego nadzoru na tak rozległych wybrzeżach.
Dostarczają według obliczeń około 80,000 niewolników, a jest to podobno zaledwie dziesiąta część pomordowanych krajowców.
Po tych strasznych rzeziach opustoszałe poła stoją pustkami, niema mieszkańców w spalonych wsiach i miasteczkach, rzeki unoszą martwe ciała, pozostały tylko dzikie zwierzęta.
Przybywszy nazajutrz po tych polowaniach na ludzi, Livingstone nie mógł poznać prowincyi, która widział przed paru miesiącami. Toż samo stwierdzają inni znakomici podróżni: Grant, Speke, Burton, Cameron i Stanley, straszne dając opisy widowni wojny między wodzami; wszędzie zgliszcza, rzezie i opustoszenie.
Jest jednak nadzieja, że wkrótce handel niewolnikami ustanie we wszystkich krajach; dziś głównie podtrzymuje go islamizm.
W krajach muzułmańskich czarni niewolnicy muszą zastąpić białych; ze wstydem przyznać trzeba, iż wielu agentów wielkich mocarstw europejskich okazuje w tym razie godną potępienia pobłażliwość. Okręty strzegą wybrzeży Atlantyku i Oceanu Spokojnego, a handel odbywa się regularnie wewnątrz Afryki; karawany przeciągają pod okiem niektórych urzędników, i rzezie, w których ginie dziesięciu murzynów, zanim pochwycą jednego, odbywają się w pewnych oznaczonych epokach.
Łatwo pojmiecie teraz, jak przerażające, jak straszne były słowa, wymówione przez Dicka Sand:
– Afryka! Afryka podrównikowa! Afryka niewolnictwa i handlarzy niewolnikami.
I nie mylił się Dick, była to Afryka, grożąca wielkiem niebezpieczeństwem, zarówno jemu, jak i towarzyszom.
Lecz w jakież strony lądu afrykańskiego rzuciła ich burza? Wnosząc z niektórych okoliczności, Dick sądził, iż są to wybrzeża zachodnie, a co najgorzej kraina Angola, do której przybywają karawany, obsługujące tę część Afryki.
W samej rzeczy była to ta sama Angola, którą w kilka lat później, ceną największych usiłowań, Cameron przebył na południe, a Stanley od strony północnej.
Obszerna ta kraina składa się z trzech prowincyi: Bengueli, Kongo i Angoli; wówczas znano tylko wybrzeża. Ciągnie się ona od południa do Nursy, na północ do Zairy; ma dwa główne miasta portowe, Benguele i San Paulo de Loanda, stolicę kolonii, będącą pod zarządem portugalskim.
Wnętrze tego kraju było w owych czasach zupełnie nieznane; mało który podróżnik śmiał się w nie zapuszczać. Klimat zabójczy, gdyż rozpalone i wilgotne grunty wytwarzają gorączki i febrę, dzicy i okrutni krajowcy, pomiędzy którymi znajdują się także i ludożercy; ciągłe wojny, jakie różne plemiona staczają między sobą bezustannie; podejrzliwość i niechęć handlarzy niewolnikami ku wszelkim podróżnikom, pragnącym zbadać tajemnice ich wstrętnego handlu; oto trudności i niebezpieczeństwa, na jakie narażał się każdy, pragnący dostać się do Angoli, tej najgroźniejszej części Afryki.
W roku 1853 Livingstone przebył Afrykę od Południa ku Północo-Zachodowi i po olbrzymich trudnościach i niebezpieczeństwach w dniu 31 Maja 1854 dostał się do San Paulo de Loanda i pierwszy otworzył wrota nieznanego wnętrza wielkiej kolonii portugalskiej.
W osiemnaście lat później, w roku 1872, mniemano powszechnie, iż wielkie niebezpieczeństwo zagraża wyprawie, jaką przedsięwziął amerykanin, Stanley, dla odszukania Livingstona, w okolicach jezior. Vernet-Howet Cameron, porucznik marynarki angielskiej odpłynął szukać jego śladów. Przebywszy Ugogo, spotkał zwłoki Livingstona, które wierni jego służący sprowadzili z wybrzeży wschodnich.
Odnalazł i zabrał papiery sławnego podróżnika i po długiej niezmiernie niebezpiecznej podróży, przebył nareszcie Coanza i te niezmierzone lasy, wśród których błąkali się obecnie zdradzeni przez amerykanina nieszczęśliwi rozbitki; odważny Cameron ujrzał nareszcie Atlantyk i dostał się do San Filip de Benguela. Podróż jego trwała trzy lata i cztery miesiące.
Dwóch towarzyszy jego, doktor Dillon i Robert Moffat, przypłaciło ją życiem.
Henry Moreland Stanley, korespondent amerykańskiego dziennika »New-York-Herald« wysłany został na poszukiwanie Livingstona i odnalazł go 30 października 1871 roku w Uidżi, na wybrzeżach jeziora Tanganyjka.
Dokonawszy dzieła ludzkości, Stanley postanowił podróżować dalej dla dobra nauki. Przetrwał niezliczone niebezpieczeństwa, był świadkiem strasznych rzezi dokonanych w krajach Marungu i Manyuema przez oficerów sułtana Zanzibaru i nareszcie osiwiały, mając lat trzydzieści pięć, po blizko trzyletniej podróży, przebył cały ląd afrykański, zbadał bieg rzeki Lualaba aż do Atlantyku, i przekonał się, że oprócz wielkich rzek Nilu na Północy i Zambezu na Wschodzie, Afryka posiada trzecią jeszcze rzekę, jedną z największych w świecie, Lualabę, ciągnącą się na przestrzeni 2,900 mil pod trzema nazwami: Lualaba, Zair i Kongo.
W epoce, gdy Pilgrim rozbił się na wybrzeżach Afryki, prowincya Angola zupełnie prawie była nieznana; wiedziano tylko tyle, iż była widownią zachodniego handlu niewolnikami z powodu wielkich swych targowisk w Biche, Kassange i Kazonnde.
I w taką to okolicę, przeszło o sto mil oddaloną od wybrzeży, Dick wciągnięty został podstępnie z kobietą złamaną znużeniem i smutkiem, z chorym chłopczykiem i z towarzyszami murzyńskiego pochodzenia, co wystawiało ich na zasadzki, chciwych takiej zdobyczy handlarzy niewolnikami.
Tak, była to Afryka, a nie Ameryka, w której ani klimat, ani dzikie zwierzęta nie grożą niebezpieczeństwem. Nie było to Peru, ani Boliwia, skąd z łatwością mogliby dostać się do ojczyzny, ale Angola, a jej wnętrze tak oddalone od władz portugalskich, które przebywają nieustannie karawany handlarzy niewolników.
Dick znał tę krainę tylko z opowiadań misyonarzy XVI. i XVII. wieku i z opisu podróży Livingstona w 1853 roku. Położenie było w samej rzeczy rozpaczliwe.