Pieśń białego domu/Głos domu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Szczęsny
Tytuł Pieśń białego domu
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


GŁOS DOMU.

Dobrze mi jest na starość bez ludzi. Patrzę na świat, i uśmiecham się cicho. Mój wiek nikogo już nie nęci. Stoję pośród traw i drzew, coraz im bliższy, i rozumiem wszystko. Patrz, oto słońce zachodzi, schyla się ono niby wielki kwiat czerwony daleko za rzeką. Złote chmurki płyną wolno po bladem niebie, czerwienieją i zmieniają kształty, a mój dach, podobny jest z koloru w tem świetle do ziarnek maku. Gdybyś był tak wysoki jak ja, to dojrzałbyś, że na zachodzie, u brzegu nieba, leży wązka ciemna chmurka. Igrają w niej sine iskry i chmurka się nieznacznie rozrasta. Siedź i słuchaj, będzie z niej deszcz, ale dopiero późną nocą. — Czy czujesz jak pachną trawy? Drzemały w słońcu cały dzień, i teraz przed zmrokiem każda z nich jest jak mała kadzielnica, a wieleż ich tutaj naokoło? Drzewa dla mnie potrząsają liśćmi, słońce, zachodząc, pieści mój dach, a trawy dają swoje zapachy. Kiedy już odejdziesz późną nocą, stanę w błyskawicach taki bialutki, jakim mnie nigdy malarz wiejski nie oglądał, a ciepły deszcz zmyje ze mnie kurz. Ale przedtem jeszcze pozwolę nadchodzącemu wiatrowi pobiegać po moich pokojach; wie on wszystko i zaśpiewa mi przeciągle jakąś żałosną historję ziemi, rzucając na dach trochę nowych ziaren, aby się zazieleniły później między szczerbatemi gontami.
Deszcz przejdzie, drzewa cicho otrząsną się z wody i księżyc zajrzy w serca moich okiennic. Podłogi to jego wielkie przyjaciółki. Zacznie iść po nich długim pasem, jakby zasłuchany w wolną rozmowę starych desek, aż ku ścianom. A wtedy na nich, zamiast obrazów, które tu kiedyś wisiały, zjawią się czarne cienie liści z za okna, na pięknem srebrzystem tle żywego powietrza, które drży jak serce ptaszyny.
Wtedy zacznę się modlić razem z trawami i drzewami aż do białej rosy, aż do świtu, co jak bledziutki pasek całą noc czuwa, naprzeciw zachodu... A nad ranem zaśpiewają ptaki. Wiele ich gniazd tulę do siebie. Obudzą się w pierwszem świetle i zaczną wołać, aż drzewa potrząsną po raz pierwszy ciężkiemi liśćmi. Krople rosy zaczną spadać z nich na mech mojego dachu, aby się napił dosyta.
Słońce! słońce! usłyszę wtedy jakiś głos wielki, choć daleki i odetchnę do nowego dnia. Oto jest moje życie...
Nie wiesz, że przedtem mieszkali tutaj ludzie. Ojciec, matka i mała dziewczynka. Czas płynął, rodzice starzeli się, a dziewczynka rosła niby śliczny kwiat ludzki.
Tylko że historja kwiatów ludzkich nie jest tak łatwą do opowiadania, jak tych, które tu widzisz u moich stóp. Przychodził tutaj też mały chłopiec, — wielkie piękne serce jego poznała niedawno cisza tego miejsca. Dziewczynka z rodzicami wyjechała stąd, ale całą jej i swoją historję on tutaj wypowiedział. Wygrał ją na skrzypcach głosem, od którego niemieje przyroda i powierza swoje skarby w ręce ciszy, piastunki wielkich spraw. Nie potrafię ci tej melodji powtórzyć. Stań się cichy, a zagra ona po raz drugi w tobie samym, aby ci uświęcić serce.
Dom ucichł, a ja słuchałem długo melodji ciszy, która, gdy przepływa przez duszę, czyni ją pogodną, jak piękny wieczór letni. I teraz opowiem, co usłyszałem, bom myślał o tem nieraz długo, kiedy mi nikt nie przeszkadzał.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Szczęsny.