[41]
Pieśń o powodzi
Po szerokiej Ameryce tętnią i dudnią
rozchlapane popławy jezior, bagien i rzek.
Akordami C-moll grzmi rozlewne preludium,
burzą wyje śpiew piany, bije bulgot i brzęk.
Idą fal zbuntowanych zwycięskie pochody,
szmaragdowym sztandarem zamiatają piach z dna!
Wyrzucone w grzmot salw, luną w lej płaty wody,
ostry wiatr dymy piany, jako salw dymy, gna!
Czarny bunt białe fale przed gniew swój zapozwał;
czarny łowca rzemienie ściągnął w żył sinych kłąb
i ze smyczy, jak psy, spuścił wściekły wodozwał,
na sto pięter obłędnych, tysiąc tęcz, milion trąb!
Przez przepaście gna w cwał stado panter i Niagar,
kiedy skok — złomy arkad, kiedy rozpęd — to pion.
Drżące Andy za czub chwyta srebrny huragan,
że pękają, kamienne, jak topiący się dzwon.
Z fundamentem rwie dom i kołysze nam otchłań,
płyną miasta żelazne, z hukiem walą się w wir,
ludzi lęk wabi w loch, chłonie toń wrącym kotłem,
młyny ramion drą kołbań, sine zęby żrą żwir.
Któraś pierwsza o dno wiotkie ciało otarła
i rzuciła się naprzód wichrem szumów i bryzg,
[42]
muskularna jak koń, ciemna falo Ontaria,
(grzywa, kark, pierś, kopyta — ogień, orkan i błysk!)
jeśli tabun twych sióstr w zawierusze kawalkad
dumne fabryki pognie, domy, tumy, tor, mur,
jeśliś groźna jak tur, i nie fala, lecz walka,
włącz mnie, włącz, o zawrotna, w twój kołowrót i chór!
Ścisnę kark twój okrakiem i z pieśnią na wargach
chyży lot twój rozognię bosą muzyką pięt.
Tratuj, targaj i niszcz, a gdy zniszczysz i stargasz,
piramidę rozlewną nad Ameryką spiętrz!
Zakołuje nad lądem, jak wiatr, błędny wampir,
zawiruje błonami, zaszeleści jak cień,
potem spadnie jak głaz, i we mgle wodnych fanfar
zadmie krwią w trombon z brązu, kiedy pęknie od brzmień.
Wtedy groźne szaleństwem, jak tłum korybantek,
buchną fale na przestrzeń, parte pulsem stu serc:
wstanie siwy Pacyfik i siny Atlantyk,
będzie woda i niebo, będzie cisza i śmierć.
Wiadomości Literackie, 1927 r.