<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Topornicki
Tytuł Pieśń ostateczna
Pochodzenie poemat Widma
w zbiorze Widma
Wydawca Biblioteka Sztuki i Narodu
Data wyd. 1943
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Pieśń ostateczna

Strzaskałeś kroplami głuchymi jak młot
kuty w powietrzu sarkofag,
gdziem leżał w kwietnym puchu
czekający na nową noc,
kiedy twe ręce spoczną na chlebie i koszach.

Wielekroć gwiazdy stawały nad ciemną równiną,
mowa splątanych kopyt dudniła w łozach i wierzbach,
gdy śpiąca rzesza nad wodą wołała: głód!
Szalały krowy zdziczałe o ciemność druzgocąc szyje,
wychodził z lasu pasiasty tygrys do ognisk i sprężał
mięśnie do skoku. Chłód
budził leżących — ręce
wznosili potrzykroć i oczy,
wołali: przybądź! i trawą sypali żałobnie włosy
i budowali z kamienia ołtarze polne naprędce.


Nie było kresu tym czasom. Tyś spał
głowę rzuciwszy na wiosło, gdy zaczął buntować się płomień,
woda i blade powietrze. Latały ciała żyjących,
kości ich cienkie i żółte, raczej podobne słomie.
Zatapiał dziąsła zsiniałe w pierś córki śmiejący się ojciec
i kapłan kryjomo z kielicha krew twą od ust suchych lał.

Już woda spijała ziemię, już wodę pochłaniał ogień
i ogień ginął w powietrzu — ja ciągle leżałem jak martwy,
czując na zimnych policzkach dotyk żywiołów trzech.
Wąż poparzony się przywlókł, ciałem bezsilnym mi nogi
okręcił...
Ufałem — oto zbudujesz mi arkę
i weźmiesz na nią zwierzęta, tylko zostawisz mój grzech.

Potem mi ziarno przez ptaka
prześlesz — i włożę w doniczkę —
Siedem ogromnych nocy i siedem ogromnych dni
będzie kiełkować, aż wreszcie z nowego wyczytam zodiaku,
że wolna ziemia mnie czeka, spokojne żywioły wszystkie.

Nie było tak. Już sam jeden
leżałem i czułem me oczy
topiące się głębiej i głębiej w twarzy zlepionej z wosku;
dogasał ogień na studniach, woda walczyła z lewej,
a z prawej kapał bezdźwięcznie w łuk przechylony nieboskłon.

Próżnia zdławiła już dawno węża u moich nóg.
Twardniały w kamień korzenie mchów, tataraków i lilji,
w ustach mych pęd posępny warczał,
łagodnie spadała ziemia, księżyc się w tyle przechylił
i słońca leciała tarcza czarna na pół.

Jeszcze wierzyłem: wyślesz łuk
tęczy, gdy zbudzić się zdołasz —
lecz tyś spał — a u wiosła niespokojny tłum
twoich aniołów.
Więc nadzieję żegnając z warg zwaliłem szeptem,
który ogromnym wołaniem się rozległ i deptał
gwiazdy błędnie wiszące nad kolumnadą kosmicznych bram:

Nie złamałeś mej mocy —
jestem sam!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Gajcy.