Sen drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sen drugi |
Pochodzenie | poemat Widma w zbiorze Widma |
Wydawca | Biblioteka Sztuki i Narodu |
Data wyd. | 1943 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały poemat Cały zbiór |
Indeks stron |
Biskup w ornacie tajemniczych szelestów pełnym
głośno śpiewa litanie i świecił aksamitnym obuwiem
szły za nim ulubione dwie hieny
i świecące jak talerze dwa żółwie.
Chłopcy biegli za orszakiem tym,
jak za cygańskim wozem,
chcieli ujrzeć pierścień biskupi, gdzie płyn
cudowny, — bo z krwi — bulgotał,
ale już kobiet pisk zmysłowy
odrzucił ich na stronę:
To Dionizos rwał grona na płotach.
Na rogatkach — tam fryzjer i rzeźnik
mówili o czasach zjawiających się im we śnie:
złe były — a przeżyje kto wierzy,
kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.
A wierzyła staruszka, której już wiele kanarków
w klatce zmarło. Ostatni miał ciężkie konanie,
modliła się nawet za tę duszę małą,
ale najczęściej składała ręce
miękkie jak włóczka i prosiła: Panie
niech wnuk mój zostanie księdzem.
I został. Panny w tiulach nad nim
niosły baldakim jak pierzyna pyszny,
aż z zazdrością patrzała nieładną
młoda żona z ulicy najbliższej.
Wiele prawdy znał fryzjer i rzeźnik.
Do studenta alchemii, gdzie dzwonek
był nad drzwiami rzeźbiony jak szyszka
przychodziły Erynie tlenione,
by na czole mu gorzko napisać:
Masz pamiętać, bo taki jest rozkaz
— w snach go czytał i fryzjer i rzeźnik —
ten przeżyje na ziemi — kto wierzy,
kto nie wierzy — nie wypije i nie zje.
Pluskały karuzele, łodzie na długich linach,
mąciły śmiech — lecz w tym śmiechu
szatan umywał ręce, jeszcze wodę po nich przeklinał
i żałośnie płakał jak dziecko.
Poznał go biskup srogi i powieką obwisłą skinął,
pełen chrzęstu srebra i haftu przystanął przed nim jak wizją,
wzrok do nieba podniósł: Ukrzyżuj!
Wielkim głosem potrząsał jak grzywą.
Wypędzony więc z miasta jak z raju
wziął mnie mocno za przegub dłoni
i na górę wysoką zaniósł.
Kiedy mi z gliny lepił chleb
i daremnie skręcał bicze z piasku,
jak najsmutniej mi w oczy popatrzył
i palcami jak dzwonki u sań
wskazał nisko i spytał: chłopaczku,
czy znasz ten kraj?
Ten kraj?
— Tam stodoły chude, nocą wozu skrzyp
i Chrystusik kulawy przy szybie,
a za szybą już gromnice trzy
i milczenie żyzne.
Tam wilgotny i płytki na dłoń
dół dla ciała rozgrzanego południem,
słońce nawet wątłe jak kłos
i chleb trudny.
Jeszcze gorzej będzie, gdy żebra
stodół wyschną, wyparują studnie,
przyjdzie mór — przyjdą ludzie w złych hełmach...
A tu spójrz: chociaż góra bezludna
są fontanny i zamki na lodzie,
kwiatów zagon, owoce kuliste
i jak tam — karuzele i łodzie
i jak tam — szał, zabawa i gwizdy.
Że nie ludzkie, to nic — tamci kiedyś przestaną
i nie jeden się skusi... będzie raźniej ci wówczas,
patrz — Erynia, ma córka jak muzyka co rano
zbudzi lokiem grającym, ucałuje cię w usta.
Będziesz synem mym. Starość
ciężka dla mnie. Zły biskup,
który żółwie i hieny jak psy wodzi z orszakiem
kazał odejść mi z miasta, gdzie ukryty się błyska
grom i wkrótce przeleci po żyjących i martwych.
Jakże rozeznasz wtedy mgły między nocą a dniem?
Tu tylko będzie wiadome — komu pozostać dane;
niemowlęta zrodzone potłucze popiół z marmuru i kamień,
ciebie? — Ciebie pożegna, rozniesie jak pianę
przelot ptaków niebieskich przemienionych w złe.