[41]XII.
W trądach, w zmazach niewolnictwa
Od oparu juch,
Od chłost bicza stokroć gorszy
Jest heloctwa duch.
Wpośród naszej — patrz! — gromady
Ileż wszędzie kłamstw i zdrady, —
Wszystko na szalbierczą modłę
Chciwe żeru, niskie, podłe
Jak gadzina
W kabłąk się przed obcym zgina,
W ciebie jadem piwa, boś... druh!
Spojrz na tego dozieracza
Przydanego nam,
Jak nas w oczy się wypiera
Ten bezwstydny cham.
Wszystko, trzeba czy nie trzeba,
Przeda za bochenek chleba,
[42]
Na skinienie pańskie baczy,
Czy już spuścić deszcz korbaczy, —
Stokroć gorzej,
Brać rodzoną wciąż batoży
Niż pan, gdyby siekł nas sam.
Innym tak heloctwo wrosło
Do ścięgien i żył,
Że przed wrogiem dobrowolnie
Chylą czoła w pył,
Że prześciga służka służkę,
By całować szat opuszkę,
By na grzbiet pokorą krzywy
Ściągnąć pana wzrok wzgardliwy,
By słać róże
Nodze, która kopie tchórze,
Pletni, którą pan ich bił.
Jeszcze inni między sobą
Dziki toczą bój.
Miast ciemięzką zwalić przemoc,
Zwalcza gnoja gnój.
Na śmiech wroga, dla lukratu
Brat podstawia nogę bratu,
Wśród ustawnych walk zarzewia
Wywlekamy sobie trzewia,
Ba! i rado
Patrzym, kiedy jak biesiadą
Krwią się naszą tuczy zbój.
Nigdyż jarzmo, co nas gniecie
Nie złączy nam bark?
[43]
Wiecznie-ż pójdzie święta sprawa
Na frymark i targ?
Zaliż ponad kłótni wrzawą,
W której gniew codzienną strawą,
Poprzez zgody miłość szczytną
Dnie nam lepsze nie zakwitną?
Czczemi waśnie
Szczuć się nam jak bestje właśnie
Szczwa po klatkach zły ich wark?!