Pielgrzym Kamanita/II. Spotkanie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzym Kamanita |
Podtytuł | Romans starohinduski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Poznańska |
Miejsce wyd. | Lwów - Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Pilgrimen Kamanita |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mistrz znalazł się przy pierwszym domu, którego białe ściany połyskiwały szafirowo wśród zieleni i umyślił wejść. Zbliżywszy się atoli do drzwi, zauważył wiszącą na drzewie sieć do łowienia zwierza i ptaków. Zawrócił zaraz i poszedł dalej, gardząc domem łowcy.
Podmiejskie osiedla nawiedził niedawno pożar, przeto mistrz musiał iść dosyć długo, zanim natrafił na ludzkie domostwo. Była to obszerna zagroda bogatego bramina. Mistrz wszedł w bramę, ale nagle posłyszał kłótnię dwu żon kapłana. Swarzyły się o coś, miotając słowa grubjańskie i krzykliwe. Mistrz zawrócił tedy ponownie i, przeszedłszy próg, ruszył dalej.
Ogród bramina, zabudowania i park jego zajmowały znaczną przestrzeń, to też mistrz uczuł znużenie, a przytem bolała go prawa stopa, skaleczona ostrym krzemieniem. Dotarł do następnego domu, widocznego już zdala. Promień światła słał się wpoprzek drogi, wymykając się przez kraty okiennic i otwarte na ściężaj drzwi. Gdyby nawet ślepiec przechodził mimo, musiałby spostrzec ów dom, bowiem dolatał z wnętrza hulaszczy śmiech, pobrzęk puharów, dudnienie stóp tańczących par, oraz słodkie tony siedmiostrunnej viny. W progu stała piękna dziewczyna, przybrana w dostatnią, jedwabną szatę, uwieńczona jaśminowem kwieciem i, ukazując w uśmiechu czerwone od żucia betelu zęby swoje, zapraszała uprzejmie:
— Wędrowcze, wstąp! W domu tym gości uciecha!
Ale mistrz minął dom radości, wspominając w duchu własne słowa:
— Płaczem jest zakonowi świętych najweselszy śpiew, szaleństwem taniec, głupotą dziecięcą pokazywanie w bezcelowym uśmiechu zębów. Zaprawdę, starczy zachwyconym patrzeniem w oblicze prawdy sam jeno uśmiech oczu.
Dom sąsiedni stał w pobliżu, ale dolatał tam pobrzek viny, przeto Buda minął go i stanął przy następnym. Zobaczył dwu rzeźników, zajętych gorliwie ćwiartowaniem zarżniętej właśnie krowy. Korzystając z resztek światła, krajali mięso ostremi nożami.
Mistrz poszedł dalej.
Pod następnym domem stało mnóstwo misek i garnków, świeżo zrobionych w ciągu długiego, pracowitego dnia. Koło garncarskie znajdowało się pod smukłą tamaryndą, a garncarz zdjął zeń właśnie miskę i niósł ku poprzednio wytoczonym.
Mistrz przystąpił do garncarza, pozdrowił go i rzekł:
— Jeśli nie jest ci to przykrem, o potomku Bhagów, przenocuję w przedsionku domu twego.
— Nie jest mi to wcale przykre, panie! — odrzekł garncarz. — Ale znajduje się u mnie już pewien znużony wędrowiec. Jeśli jemu nie będzie to nie na rękę, tedy nocuj wedle upodobania.
Mistrz zaczął rozważać.
— Samotność jest to najlepszy towarzysz. Ale pielgrzym ten stanął tu po długiej wędrówce, minąwszy domy ludzi trudniących się rzeczami ziemi. Nie wszedł do domu kłótni i niegodnych uciech, a, wkroczył do przedsionka poczciwego garncarza. Tedy mogę z nim, zaprawdę, spędzić noc.
Wkroczył do przedsionka i spostrzegł siedzącego w kącie na macie młodego męża o szlachetnych rysach twarzy.
— Jeśli pozwolisz, pielgrzymie, — rzekł — to spędzę noc w tymi przedsionku.
— Obszerny jest, bracie, przedsionek garncarza, czyń tedy, czcigodny, co ci się podoba.
Mistrz rozłożył matę pod ścianą, usiadł na niej, skrzyżowawszy nogi, i trwał tak wyprostowany w nabożnem skupieniu. Spędził w ten sposób pierwsze godziny nocy, a młody pielgrzym uczynił to samo.
W końcu rzekł mistrz do siebie:
— Ciekawym, czy pielgrzym ów śpi, czy modli się. Spytam go!
Zwrócił się do nieznajomego i rzekł:
— Czemuż to, o pielgrzymie, stałeś się człowiekiem bez ojczyzny?
Pielgrzym odparł:
— Minęły dopiero pierwsze godziny nocy. Jeśli mi tedy, o czcigodny, użyczysz swej uwagi, opowiem czemu stałem się człowiekiem bez ojczyzny.
Mistrz skinął głową na znak zgody, a młody pielgrzym tak zaczął: