Pielgrzym Kamanita/XXX. Wszystko przemija
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pielgrzym Kamanita |
Podtytuł | Romans starohinduski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia Poznańska |
Miejsce wyd. | Lwów - Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | Pilgrimen Kamanita |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— To prawda! — potwierdził Kamanita. — Jesteśmy starzy jak świat. Ale dotąd wędrowaliśmy bez celu i zawsze śmierć skazywała nas na nowe życie. Teraz dopiero znaleźliśmy się w miejscu, gdzie wszystko trwa wiecznie, to też rozkosz nasza nigdy nie ustanie.
Mówił to w chwili, kiedy wracali od drzewa koralowego do rodzimego stawu. Kamanita chciał właśnie usiąść na swym lotosie, gdy nagle spostrzegł, że czerwień jego i blask straciły dawny powab. Unosząc się w powietrzu nad kwiatem, zauważył z przerażeniem, że płatki korony poczerniały na brzegach, jakby zwarzone mrozem, a ostre zazwyczaj ich końce opadły bezsilnie w dół.
Podobnie wyglądał lotos Vasitthi i musiała to również spostrzec, gdyż zawisła w powietrzu, nie siadając wśród płatków.
Skierował spojrzenie na swego błękitnego sąsiada i spostrzegł, że jego lotos doznał takich samych zmian, a ponadto twarz nie promienieje radosnym blaskiem, jaki na niej widniał, gdy po raz pierwszy zamienili pozdrowienie. Rysy twarzy nie były tak ożywione, ruchy nie tak swobodne, a w oczach jego dostrzegł to samo zdziwienie co w oczach Vasitthi.
Podobnie działo się wokół, kwiaty i postacie zmieniły się bardzo.
Spojrzał ponownie na swój lotos. Jeden płatek jakby ożył, pochylił się wstecz i, odczepiony od korony, spłynął na wodę.
Jednocześnie z każdego lotosu oderwało się po jednym płatku i na wodzie zakołysały się małe czółenka. Dreszcz jakiś przebiegł urocze gaje, a na murawę spadł deszcz barwnych kwiatów. Westchnienie uleciało z tysiącznych piersi, a dysharmonijny akord zmącił muzykę duchów niebiańskich.
— Czy widzisz to, czy słyszysz, droga Vasitthi? — zawołał. — Cóż to znaczy, co może oznaczać owa straszliwa zmiana?
Vasitthi uśmiechnęła się spokojnie i rzekła:
— O tem myślał właśnie, mówiąc:
Wszystko co żyje, zdąża do zatraty,
Jak ziemskie, więdną także raju kwiaty.
— Któż wyrzekł te straszne słowa, zabijające wszelką nadzieją?
— On to rzekł, mistrz dostojny, świadomy życia i patrzący prawdzie w twarz, a uczynił tak, by oświecić wszystkich i dać pociechę każdemu. On przeniknął świat, poznał wszystkie szlachetne i nikczemne istoty, gromady bogów, bezlik ludzi i demonów, on wszystko przeniknął, wszystko objaśnił, on jest drogowskazem, pokazującym którędy iść należy poza złudę. Uczynił, czego nie zdołał zrobić nikt przedtem, a imię jego: doskonały, skończony, Budda!
— Jakto? Budda miałby to powiedzieć? — krzyknął Kamanita — O nie, Vasitthi! Zdarza się nader często, iż słowa wielkich ludzi ulegają przekręceniu i opacznemu zrozumieniu. Wiem to dobrze, bowiem spędziłem raz noc w przedsionku domu garncarza pod Rajagahą z pewnym nierozsądnym mnichem, który mi wykładał naukę boskiego męża. Gadał rzeczy beznadziejnie smutne i przekręcał wszystko widocznie, chociaż, jak teraz widzę, opierał się na kilku prawdziwych twierdzeniach. Były one jednak w głowie tego głuptaka tak doszczętnie zmienione, że nie zostało z nich nic poza desperacką doktryną nicości. Zapewne i tobie powiedziano rzecz fałszywą.
— Nie, mój drogi! — odparła. — To, com rzekła, słyszałam z ust samego mistrza.
— Jakto, ukochana moja? Czyż widziałaś go na własne oczy?
— Tak jest. Siedziałam u stóp jego, słuchając nauki.
— Szczęśliwą tedy jesteś, Vasitthi! Wspomnienia twe są szczęściem prawdziwem. I ja doszedłbym był do tego samego, gdyby nie zły los, będący owocem złych czynów przeszłości, który pozbawił mnie w ostatnim momencie widoku męża bożego. Biegłem do miejsca, gdzie przebywał, właśnie w Rajagaha, gdziem miał ową rozmowę z mnichem, gdy nagle zaskoczyła mnie nagła śmierć. Los doścignął mnie na kwadrans przed osiągnięciem upragnionego celu, ale teraz szczęśliwym się czuję, że tobie dostało się w udziale owo szczęście. Opowiedz mi tedy szczegółowo, jakeś się dostała do mistrza. Umocni mnie to niezawodnie i skrzepi, słowa, które wydają mi się straszne i beznadziejne, utracą kolce, staną się zrozumiałe i pewny jestem, że odnajdę ukrytą w nich pociechę.
— Chętnie to uczynię, ukochany mój! — odrzekła.
Usiedli na swych lotosach, a Vasitthi podjęła ciąg dalszy opowieści o swych losach.