Pierścień i róża/Rozdział czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Pierścień i róża
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. The Rose and the Ring
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ CZWARTY
JAK TO NIE ZAPROSZONO CZARNEJ WRÓŻKI NA CHRZEST KSIĘŻNICZKI ANGELIKI I KTO NA TEM WYSZEDŁ NAJGORZEJ

Dwadzieścia lat przed rozpoczęciem naszej powieści — kiedy obchodzono urodziny i chrzest księżniczki Angeliki, z którą zapoznaliśmy się w pierwszym rozdziale — zdarzył się wypadek, o którym nikt nie wiedział w Paflagonji — a szkoda, bo był bardzo, a bardzo ciekawy. Król i królowa (podówczas jeszcze książę i księżna) nie zaprosili wcale Czarnej Wróżki na uroczyste chrzciny — ba! wydali nawet rozkaz odźwiernemu pałacu, aby pod żadnym warunkiem Wróżki do książęcego domu nie wpuszczał. Ów odźwierny zwał się Gburiano. Był to ogromny, nieokrzesany chłop — zły i oburkliwy. Może właśnie dlatego Ich Ks. Moście mianowały go pierwszym odźwiernym pałacu? Trzeba było widzieć Gburiana, jak odprawiał niepożądanych gości, zwłaszcza różnych dostawców dworu z niezapłaconemi rachunkami! Jak huknął swoim gburowatym głosem: „Niema nikogo w domu!” to aż ściany drżały, a ludzie umykali czemprędzej. Długie lata był on mężem owej pięknej hrabiny Gburyi-Furyi, której konterfektem zachwycaliśmy się przed chwilą. Długie też lata kłócił się z nią bez ustanku od rana do nocy. Ale przyszła kreska na Matyska, jak to zaraz zobaczymy.

Czarna Wróżka — choć nie proszona — zjawiła się przed drzwiami pałacu. Przez otwarte okna salonu widać było księcia i księżnę w otoczeniu dworu. Gburiano wiedział o tem, oświadczył jednak wróżce tonem cierpkim i opryskliwym, że „Ich Książęcych Mości niema w pałacu”. Równocześnie zagrał jej fujarką na nosie i zrobił ruch, jakby chciał Czarną Wróżkę za drzwi wypchnąć. — „Wynoś się stąd czemprędzej, stara czarownico” — wrzasnął. „Dla takich jak ty — niema Jaśnie Państwa w domu”. To powiedziawszy, wszedł do sieni i pchnął drzwi z hałasem, ale Czarna Wróżka wetknęła między zawiasy swoją laseczkę i drzwi nie chciały się domknąć. Gburiano wpadł w straszny gniew. Wybiegł na dwór i wyrzucił z siebie cały potok wściekłych i bardzo szkaradnych przekleństw. „Cóż ty sobie myślisz” — wykrzykiwał, dławiąc się z wściekłości — „że ja od tego jestem odźwiernym, żebym ciągle przy drzwiach wartować musiał. Zamknij mi zaraz drzwi! Nie chce mi się stać tutaj dłużej! słyszysz?” A na to Czarna Wróżka uczyniła tylko jeden majestatyczny ruch ręką i wyrzekła spokojnie:

Będziesz w drzwiach tych ciągle tkwił
Krzycz Gburiano — krzycz co sił
Tkwij tu! Moja każe Moc
Noc i dzień — i dzień i noc!

— Aa! aa! a to co znowu? Hee — o jej! o jej — gwałtu — puść mnie! ooo! uh uh! — darł się Gburiano jak opętany — aż naraz ucichł i... przyrósł do ściany. Grube łydki, ogromne, niezgrabne łapy i wspaniały korpus odźwiernego Ich Książęcych Mości topniały i nikły jak mgła pod podniesioną laseczką wróżki. Gburiano uczuł, że ziemia usuwa mu się z pod stóp, że całe ciało skręca mu straszliwy kurcz, że jakaś śruba wpija się w jego wnętrzności i nagle jakby piekielnym kołowrotem porwany i zwinięty, zawisł istotnie na ścianie i utkwił... w drzwiach. Ręce zwiędły i podwinęły się w górę — nogi — słynne, wspaniałe nogi, ściągnęły się kurczowo w małe, biedne, wyschnięte nóżki i zawisły zrośnięte pod wielkim włochatym łbem, a ciało nieszczęsnego sługusa przenika zimny, ostry dreszcz — „o — ooo! hm!” mruknęła jeszcze wielka głowa, zimna — zimna, jakby była z metalu — i ucichło wszystko.
Gburiano przedzierzgnął się w wielką metalową rączkę od dzwonka w tych samych drzwiach, których tak niegrzecznie, tak grubiańsko pilnował. Człowiek o sercu zimnem jak żelazo — zamienił się w żelazną rączkę od dzwonka i dzwonił — dzwonił — dzwonił... zębami z zimna.
Wisiał przybity mocno, mocno do drzwi i marznął, marznął tak, że w czasie długich zimowych nocy sople lodu zwisały z jego żelaznego, potężnego nosa. A gdy przyszło lato i gorące, upalne dni — wielki wspaniały nos rozgrzewał się pod żarem słońca i piekł okropnie. Nie dość tego. Pierwszy lepszy listonosz, pierwszy lepszy chłopak, odnoszący do pałacu listy lub przesyłki, targał bez litości za wielką rączkę od dzwonka.
A gdy książę z księżną małżonką wracali do domu z przechadzki — książę zauważył zmianę, jaka zaszła w bramie. — „Patrz” — zwrócił się do swej żony — „założono nową rączkę do dzwonka. Ciekawa rzecz, ta głowa przypomina mi rysy naszego odźwiernego! Znowu go niema w bramie tego wiecznie podpitego włóczykija!” Innym razem zajęła się nową rączką od dzwonka posługaczka pałacowa. Przyszła i szorowała nos Gburiano piaskiem i popiołem długo, długo, póki nie zaczął pięknie się świecić i błyszczeć w promieniach słońca. A gdy miała przyjść na świat mała siostrzyczka Angeliki, obwiązano żelazną głowę starą ścierką mocno, bardzo mocno. Raz znowu w nocy podochoceni studenci zapragnęli zemścić się na nieznośnej głowie, która na nich wybałuszała szkaradne ślepia i pokiereszowali łeb Gburiana porządnie scyzorykami i laskami. Wreszcie księżniczka kazała pewnego razu całe drzwi przemalować. Malarze smarowali brzydką kleistą i cuchnącą farbą całą głowę — szast — prast, po nosie, po oczach, po ustach, aż umalowali ją całkiem na kolor jasno zielony.
Wierzajcie mi, Gburiano miał za swoje! Żałował też nieraz gorzko, że tak brzydko dawniej postępował — że tak ciężko obraził Czarną Wróżkę. W pałacu nikt się o jego zniknięcie nie zatroszczył, własna jego żona ani zapytała o niego.
Kłócił się z nią przecież zawsze i uciekał do szynkowni spijać piwo — a że długów miał wyżej uszu — sądzono powszechnie, że drapnął do Australji lub Ameryki, spróbować szczęścia w innej części świata. Skoro zaś książę z księżną zasiedli na tronie jako królewska Paflagonji para i opuścili swój dawny dom — wszyscy zapomnieli najzupełniej o dawnym, wielkim i niegrzecznym odźwiernym Ich Książęcych Mości, którego żałośnie wykrzywiona głowa widniała na dębowej bramie pałacu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: William Makepeace Thackeray.