Pierścień i róża/Rozdział czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pierścień i róża |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Zofia Rogoszówna |
Tytuł orygin. | The Rose and the Ring |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dwadzieścia lat przed rozpoczęciem naszej powieści — kiedy obchodzono urodziny i chrzest księżniczki Angeliki, z którą zapoznaliśmy się w pierwszym rozdziale — zdarzył się wypadek, o którym nikt nie wiedział w Paflagonji — a szkoda, bo był bardzo, a bardzo ciekawy. Król i królowa (podówczas jeszcze książę i księżna) nie zaprosili wcale Czarnej Wróżki na uroczyste chrzciny — ba! wydali nawet rozkaz odźwiernemu pałacu, aby pod żadnym warunkiem Wróżki do książęcego domu nie wpuszczał. Ów odźwierny zwał się Gburiano. Był to ogromny, nieokrzesany chłop — zły i oburkliwy. Może właśnie dlatego Ich Ks. Moście mianowały go pierwszym odźwiernym pałacu? Trzeba było widzieć Gburiana, jak odprawiał niepożądanych gości, zwłaszcza różnych dostawców dworu z niezapłaconemi rachunkami! Jak huknął swoim gburowatym głosem: „Niema nikogo w domu!” to aż ściany drżały, a ludzie umykali czemprędzej. Długie lata był on mężem owej pięknej hrabiny Gburyi-Furyi, której konterfektem zachwycaliśmy się przed chwilą. Długie też lata kłócił się z nią bez ustanku od rana do nocy. Ale przyszła kreska na Matyska, jak to zaraz zobaczymy.
Czarna Wróżka — choć nie proszona — zjawiła się przed drzwiami pałacu. Przez otwarte okna salonu widać było księcia i księżnę w otoczeniu dworu. Gburiano wiedział o tem, oświadczył jednak wróżce tonem cierpkim i opryskliwym, że „Ich Książęcych Mości niema w pałacu”. Równocześnie zagrał jej fujarką na nosie i zrobił ruch, jakby chciał Czarną Wróżkę za drzwi wypchnąć. — „Wynoś się stąd czemprędzej, stara czarownico” — wrzasnął. „Dla takich jak ty — niema Jaśnie Państwa w domu”. To powiedziawszy, wszedł do sieni i pchnął drzwi z hałasem, ale Czarna Wróżka wetknęła między zawiasy swoją laseczkę i drzwi nie chciały się domknąć. Gburiano wpadł w straszny gniew. Wybiegł na dwór i wyrzucił z siebie cały potok wściekłych i bardzo szkaradnych przekleństw. „Cóż ty sobie myślisz” — wykrzykiwał, dławiąc się z wściekłości — „że ja od tego jestem odźwiernym, żebym ciągle przy drzwiach wartować musiał. Zamknij mi zaraz drzwi! Nie chce mi się stać tutaj dłużej! słyszysz?” A na to Czarna Wróżka uczyniła tylko jeden majestatyczny ruch ręką i wyrzekła spokojnie:
Będziesz w drzwiach tych ciągle tkwił
Krzycz Gburiano — krzycz co sił
Tkwij tu! Moja każe Moc
Noc i dzień — i dzień i noc!
— Aa! aa! a to co znowu? Hee — o jej! o jej — gwałtu — puść mnie! ooo! uh uh! — darł się Gburiano jak opętany — aż naraz ucichł i... przyrósł do ściany. Grube łydki, ogromne, niezgrabne łapy i wspaniały korpus odźwiernego Ich Książęcych Mości topniały i nikły jak mgła pod podniesioną laseczką wróżki. Gburiano uczuł, że ziemia usuwa mu się z pod stóp, że całe ciało skręca mu straszliwy kurcz, że jakaś śruba wpija się w jego wnętrzności i nagle jakby piekielnym kołowrotem porwany i zwinięty, zawisł istotnie na ścianie i utkwił... w drzwiach. Ręce zwiędły i podwinęły się w górę — nogi — słynne, wspaniałe nogi, ściągnęły się kurczowo w małe, biedne, wyschnięte nóżki i zawisły zrośnięte pod wielkim włochatym łbem, a ciało nieszczęsnego sługusa przenika zimny, ostry dreszcz — „o — ooo! hm!” mruknęła jeszcze wielka głowa, zimna — zimna, jakby była z metalu — i ucichło wszystko.
Gburiano przedzierzgnął się w wielką metalową rączkę od dzwonka w tych samych drzwiach, których tak niegrzecznie, tak grubiańsko pilnował. Człowiek o sercu zimnem jak żelazo — zamienił się w żelazną rączkę od dzwonka i dzwonił — dzwonił — dzwonił... zębami z zimna.
Wisiał przybity mocno, mocno do drzwi i marznął, marznął tak, że w czasie długich zimowych nocy sople lodu zwisały z jego żelaznego, potężnego nosa. A gdy przyszło lato i gorące, upalne dni — wielki wspaniały nos rozgrzewał się pod żarem słońca i piekł okropnie. Nie dość tego. Pierwszy lepszy listonosz, pierwszy lepszy chłopak, odnoszący do pałacu listy lub przesyłki, targał bez litości za wielką rączkę od dzwonka.
A gdy książę z księżną małżonką wracali do domu z przechadzki — książę zauważył zmianę, jaka zaszła w bramie. — „Patrz” — zwrócił się do swej żony — „założono nową rączkę do dzwonka. Ciekawa rzecz, ta głowa przypomina mi rysy naszego odźwiernego! Znowu go niema w bramie tego wiecznie podpitego włóczykija!” Innym razem zajęła się nową rączką od dzwonka posługaczka pałacowa. Przyszła i szorowała nos Gburiano piaskiem i popiołem długo, długo, póki nie zaczął pięknie się świecić i błyszczeć w promieniach słońca. A gdy miała przyjść na świat mała siostrzyczka Angeliki, obwiązano żelazną głowę starą ścierką mocno, bardzo mocno. Raz znowu w nocy podochoceni studenci zapragnęli zemścić się na nieznośnej głowie, która na nich wybałuszała szkaradne ślepia i pokiereszowali łeb Gburiana porządnie scyzorykami i laskami. Wreszcie księżniczka kazała pewnego razu całe drzwi przemalować. Malarze smarowali brzydką kleistą i cuchnącą farbą całą głowę — szast — prast, po nosie, po oczach, po ustach, aż umalowali ją całkiem na kolor jasno zielony.
Wierzajcie mi, Gburiano miał za swoje! Żałował też nieraz gorzko, że tak brzydko dawniej postępował — że tak ciężko obraził Czarną Wróżkę. W pałacu nikt się o jego zniknięcie nie zatroszczył, własna jego żona ani zapytała o niego.
Kłócił się z nią przecież zawsze i uciekał do szynkowni spijać piwo — a że długów miał wyżej uszu — sądzono powszechnie, że drapnął do Australji lub Ameryki, spróbować szczęścia w innej części świata. Skoro zaś książę z księżną zasiedli na tronie jako królewska Paflagonji para i opuścili swój dawny dom — wszyscy zapomnieli najzupełniej o dawnym, wielkim i niegrzecznym odźwiernym Ich Książęcych Mości, którego żałośnie wykrzywiona głowa widniała na dębowej bramie pałacu.