Pierwsza miłość (Turgieniew)/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Turgieniew
Tytuł Pierwsza miłość
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.

Cały wieczór i następny ranek przepędziłem w jakiémś niemém pognębieniu. Pamiętam, że chciałem nawet zabrać się do pracy, wziąłem Kajdanowa, lecz napróżno wpatrywałem się w wyrazy i przerzucałem stronnice. Sto razy przeczytałem zdanie: „Juliusz Cezar był mężny wojownik i wódz znakomity,“ ale nic nie rozumiałem i w końcu rzuciłem książkę.
Przed obiadem uperfumowałem się znowu, włożyłem krawat i mundurek.
— A to po co? — zapytała matka, zaledwie zeszedłem nadół. — Nie jesteś jeszcze studentem, i Bóg wie, czy zdasz egzamin. Kurtka nowiuteńka i już ci nie dobra?
— Goście będą — szepnąłem z rozpaczą.
— Goście!... Głupstwo. Co za goście?
Trzeba się było poddać, wziąłem kurtkę, lecz pozostałem w krawacie i krochmalonym gorsie.
Księżna z córką zjawiły się na pół godziny przed obiadem; stara miała szal żółty na znanéj mi zielonéj sukni i wysoki, staromodny czepiec z ognistemi wstążkami. Zaczęła natychmiast mówić o swoich wekslach i procesach, skarżyła się na biedę, wzdychała, ale była zupełnie swobodną, nie przybierała żadnych tonów, kręciła się na krześle i głośno zażywała tabakę. Widocznie nie myślała o tém, że jest księżną, i nie czuła się obowiązaną pamiętać o swym tytule.
Za to Zeneida zachowywała się bardzo poważnie, prawie wyniośle, jak prawdziwa księżniczka. Twarz jéj była spokojną, chłodną, nieruchomą, inny uśmiech, inne spojrzenie. Zaledwie mogłem ją poznać, choć w tym charakterze wydała mi się znowu nieskończenie piękniejszą. Miała na sobie lekką, blado niebieską sukienkę, włosy zwinięte w loki i po angielsku spadające wzdłuż twarzy na ramiona. To uczesanie odpowiadało zupełnie spokojnemu i chłodnemu wyrazowi jéj twarzy.
Ojciec siedział obok niéj i z właściwą mu wytworną i wyszukaną grzecznością zabawiał swoję sąsiadkę. Rzadko spoglądał na nią, i ona téż rzadko podnosiła nań spojrzenie dumne, dziwne, nieprzyjazne prawie. Rozmawiali po francuzku i zadziwiła mię czystość jéj akcentu i swoboda, z jaką władała tym językiem.
Księżna jadła dużo, chwaliła potrawy i gadała bezustannie, matka zmęczona odpowiadała jéj od czasu do czasu niedbale, z cierpiącym wyrazem twarzy, ojciec nieznacznie brwi marszczył.
Zeneida także nie podobała się matce.
— Dumna lalka, — wyraziła się o niéj nazajutrz, — pyszni się, jakby miała czém naprawdę — „avec sa mine de grisette!“
— Zdaje się, żeś nigdy nie widziała gryzetki, — zauważył ojciec.
— Dzięki Bogu.
— Tak, dzięki Bogu... lecz zkądże możesz o nich sądzić?
Na mnie Zeneida nie zwracała żadnéj uwagi.
Po obiedzie księżna pożegnała nas wkrótce.
— Polecam się łaskawym względom i protekcyi, Maryo Mikołajówno i Piotrze Andrzejowiczu, — mówiła, zwracając się kolejno do matki i ojca. — Cóż robić! Było kiedyś inaczéj, a dzisiaj — ot pani jaśnie oświecona! — zaśmiała się głośno i nieprzyjemnie. — Co po tytule, gdy pustki w szkatule, wielka mi cześć, gdy niéma co jeść!
Ojciec ukłonił się z uszanowaniem i odprowadził ją do drzwi. Ja stałem w przedpokoju w swojéj krótkiéj kurtce, patrząc w ziemię, jak skazany na śmierć. Obejście ze mną Zeneidy dobiło mię ostatecznie, lecz jakież było moje zadziwienie, kiedy przechodząc, szepnęła prędko i cicho, spojrzawszy dawnym uśmiechniętym i łagodnym wzrokiem:
— Przyjdź pan do nas o 8-éj, koniecznie, koniecznie...
Poruszyłem rękoma, ale już zniknęła, zarzuciwszy białą koronkę na głowę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Turgieniew i tłumacza: anonimowy.