>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Pierwszy krawiec
Podtytuł Monolog
Pochodzenie „Wędrowiec“, 1895, nr 8
Redaktor Saturnin Sikorski
Wydawca Saturnin Sikorski
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Artystyczna S. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Klemens Junosza.
  PIERWSZY KRAWIEC.  
MONOLOG.



S


Są na świecie różne miasta i dużo jest różnych miast; — ale nasze miasto, śmiało to można powiedzieć, jest pierwsze miasto na świecie. Jakie w niem domy, jacy obywatele, jacy kupcy! w sklepach wszystkiego dostanie, a na jarmarkach bywa taki ścisk, że się trudno z ulicy na ulicę przedostać, a taki krzyk i taki rejwach i taki gwałt, że aż serce rośnie w człowieku. To jest śliczne miasto. I nie dość, że ono jest śliczne, ale okolica też niebrzydka... Są panowie, są oficyaliści, nawet hrabia jest... prawdziwy hrabia na moje sumienie... Ja jemu reperowałem szlafrok. Aj, jaki to szlafrok był! prawdziwy paryski! Sama podszewka znaczyła tyle co inny wierzch... Hrabia powiedział do mnie:
— Słuchaj Icek, ty tylko potrafisz wyłatać ten stary szlafrok. On się odrazu poznał na mnie. Ja wyłatałem, ale jak wyłatałem, każda łata to był majstersztik, każde cerowanie choćby do Paryża na wystawę.
Hrabia się śmiał... hrabia powiedział:
— Słuchaj Icek, ty jesteś wielki majster, wielki mechanik. Ja tobie co powiem: dziś noszę łatany szlafrok, ale skoro zostanę kiedy twoim kuzynem, to będziesz musiał zrobić mi nowy szlafrok.
— Jakto kuzynem? On się znowu śmiał. — Dlaczego nie? — powiada — takie kuzynowstwo teraz się trafia bardzo często. Pytał, czy nie mam jakiej posażnej ciotki, albo siostrzenicy. Naprawdę nie mam. Jestem tylko krawiec.
Krawców na świecie jest bardzo dużo, to wiadoma rzecz, nawet w naszem miasteczku znajdzie się ze dwudziestu, ale jak miasto miastu nie równe, tak i krawiec krawcowi nie równy. Nasze miasto jest najpierwsze i ja się nie chwalę, ale jestem też krawiec najpierwszy. Wszyscy o tem wiedzą i gdybym ja nie był najpierwszy, to hrabia z pewnością nie dałby mi szlafroka do reperacyi. A czy tylko hrabia? Dziesięć, piętnaście, dwadzieścia cztery innych panów, co najbogatszych przyjeżdża do Icka. Oj, oj, przed moim domem bardzo często można zobaczyć bryczkę, nawet powóz...
Na moje sumienie!
A nasz doktór, a nasz pan aptekarz, nasz pan sędzia, nasz pan kasyer, nasz pan sekretarz, kogo wołają do swojej garderoby? Icka! Dlaczego nie Judkę, nie Berka, nie Szmula, nie Dawida, nie Borucha, nie Abrama, nie Lejbusia, nie Szlomę, nie Mendla, nie Wigdora, nie Gdalę, nie Chaima — tylko Icka? Bo tamci są fuszery, a Icek jest majster. Jak ja wezmę do ręki kawałek starej garderoby, jak ją wydrapię szczotką, jak na nią parę razy plunę, dobrze wygniotę żelazkiem, to można przysięgać, że to nie jest stara garderoba, tylko nowa prosto z magazynu.
Już nie ma u nas w mieście większego eleganta jak doktór. On jest kawaler, nie biedny... on bywa u różnych państwa, kuruje wielkie damy — to zawsze musi być wystrojony jak lalka... On dwa razy do roku jeździ do Warszawy, przywozi ztamtąd garderobę, nowe garnitury, palta z pelerynem, bez peleryny, długie, krótkie, rozmaite. On lubi się ubierać ładnie i bogato, i zawsze ma na sobie coś świeżego od wielkich krawców warszawskich. Jak ja na to patrzę, to się tylko śmieję, bo ja wiem, że ta elegancya, ta parada musi przyjść do mnie. Warszawa jest Warszawa, a Icek jest tylko Icek, ale jeszcze nie było zdarzenia, żeby robotę Icka odsyłał kto warszawskim krawcom do poprawiania, a tymczasem Icek ciągle warszawską robotę reperuje.
Naprzykład doktór taki elegant, taki purytz, kilka razy do roku posyła po mnie. To trzeba odświeżyć, tamto przenicować, trzecie wziąść pod żelazko. Ja przy takiej okazyi zaraz krój poprawię. Doktór kręci głową, powiada: Icek, na tem znać zaraz twoją rękę! Udaje, że się gniewa, ale ja wiem, że naprawdę to on cieszy się i rozumie, że dopiero, po mojej przeróbce, podobny jest do prawdziwego eleganta.
On chwali warszawskich krawców, a na mnie powiada, że jestem fuszer. Mnie się zdaje, że on tak tylko żartuje, a myśli zupełnie co innego... Warszawski krawiec nic mądrego nie robi — do jego fachu wcale niepotrzebna jest głowa. On bierze tylko kawał świeżego materyału, kroi z niego dajmy na to surdut i oddaje czeladnikom do uszycia. Czy to sztuka jest? Czy to mądrość jest? Czy majsterstwo?
On robi nowe z nowego i pyszni się, że wielki mechanik! To stolarz zrobi stół z desek i piekarz bułkę z mąki... ale ja, ja co innego zupełnie. Ja robię ze starego nowe, z używanego świeże, z łachów elegancyę. To co było noszone na jedną stronę, ja potrafię wywrócić na drugą stronę, a jak się druga zniszczy, to ja mogę znowuż apelować do pierwszej. Ile razy miałem takie zdarzenie! Ja, w moim fachu, obywam się zupełnie bez łokciowego towaru i na co zbogacać fabrykantów i kupców.
Kto chce mieć frak, ja mu zrobię frak, całkiem nowy ze starego tużurka; chce mieć tużurek, owszem, niech przyniesie sakpalto będzie miał z niego tużurek; chce paradować w nowym paltocie — owszem niech da używany płaszcz, albo burkę, albo salopę — będzie paradował. Daj mi Boże tyle zdrowia, ile ja już zrobiłem nowych rzeczy ze starzyzny, ile wywróciłem ubrania na drugą stronę i na trzecią stronę i ile resztek sprzedałem memu szwagrowi Mośkowi na czapki. Mój szwagier wielki czapnik jest. Mnie się trafiło kupić raz takie portyery żółte, co nad drzwiami wisiały, poprostu firanki... Wiecie państwo co ja z nich zrobiłem? Najmodniejsze kamizelki! Na te eleganckie miałem dużo amatorów, kupowali i dobrze płacili, bo to były bardzo rarytne kamizelki.
Do takiej roboty trzeba głowy — trzeba mieć pomyślenie i dobry gang w mózgu i robić kombinacye kredą i nożyczkami, gdzie brakuje dosztukować, dobrać kawałek, żeby akuratnie pasował, żeby, chociaż nie takiego samego koloru, mógłby jednak być podobnego koloru. To jest nie łatwy interes, nie każdy to potrafi. Ja z dużego zrobię małe, z bardzo starego całkiem nowe, z pacanowskiego paryskie, z paryskiego też pacanowskie.
Hrabia ten, któremu przerabiałem szlafrok, mówi, że ja jestem wielki krawiec i gdy się jemu ten szlafrok znów podrze, on go nie poszle do Warszawy do reparacyi — tylko do Icka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.