Pilot św. Teresy/Śmierć „pilota św. Teresy“
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pilot św. Teresy |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bourjade nie był teoretykiem, lecz człowiekiem czynu. Miał umysł kontemplacyjny z natury, więc gdy mu było źle, nie otwierał nawet czarnego zeszytu, jeno spędzał długie godziny przed ołtarzem sam na sam z Bogiem.
Bardzo boleśnie dotknął go fakt, iż władza zwierzchnia nie przyjęła jego projektu posługiwania się aeroplanami. Będąc sam lotnikiem, nie mógł zrozumieć zupełnie naturalnego zresztą lęku i uprzedzenia, jakie człowiek, twór, pełzający po ziemi, ma do bujania w przestworzach.
Władza zwierzchnia wychodziła z założenia, iż posługiwanie się aeroplanem jest niepewne, bo w razie zepsucia się jakiejś części składowej, trzebaby po nią posyłać do Sydney lub do Paryża, a przez ten czas miejscowości, obsługiwane przez aeroplan, byłyby zupełnie pozbawione komunikacji, jak to się działo, gdy misja miała swój statek. Dalej: Bourjade umiał latać, ale nauczył się tego w wojsku. W razie jego śmierci któżby go zastąpił? Wątpliwą rzeczą było, aby mu się udało zrobić pilota z któregoś z misjonarzy, ludzi nieśmiałych i obawiających się kusić Boga. Było w tem dużo racji, ale także sporo konserwatyzmu, czego dowodzi fakt, że dziś misje aeroplanami już się posługują.
Bourjade przykro dotknięty odmową, lecz bynajmniej nie zniechęcony, rozwija żywą działalność, mającą cele praktyczne. Ze starych lamp robi doniczki na kwiaty, sprowadza z Europy nasiona kwiatowe, fabrykuje cegły, chce zorganizować kapelę z instrumentów dętych, co mu się zresztą nie udaje; wreszcie przystępuje do uporządkowania strumienia Oreke, którego moczary i błota, przeszkadzające stale w komunikacji, doprowadzały go do rozpaczy. Wypowiada strumieniowi wojnę na śmierć i życie.
Wojnę tę przegrał.
Pewnego dnia pracował z taką zaciekłością, że nie chciał zaprzestać pracy, nawet kiedy przyszło południe. Słońce paliło niemiłosiernie a równocześnie błota i moczary ziały trującemi gazami i miazmatami. Wspominaliśmy już, że Bourjade wkrótce po przybyciu na wyspę zachorował na febrę i cierpiał na nią stale, co organizm jego wielce osłabiło i wyczerpało. Kiedy teraz, skutkiem lekkomyślnego narażania się nad rzeką, zachorował na febrę błotną, odporność jego organizmu była tak mała, iż już pierwszej nocy stan jego okazał się bardzo groźny. Zaraz następnego dnia przewieziono go do Yule, gdzie chorował blisko dwa tygodnie. Mimo nader troskliwej opieki w trzynastym dniu choroby popołudniu zaczęła się agonja, która trwała dziesięć godzin. Bourjade umierał zupełnie przytomny. Wraz z otoczeniem odmawiał modlitwy za konających.
Kiedy biskup Boismenu, pochyliwszy się nad nim, objął go ramionami i szepnął: — Święta Teresa wyjdzie ci naprzeciw — Bourjade uśmiechnął się blado, zebrał wszystkie siły i szepnął:
— Róża... okwita...
Umarł o godzinie pierwszej, 22 października 1924 roku.
Wysnuwanie z tego krótkiego życiorysu „Pilota św. Teresy” nauki moralnej, w której możnaby zamknąć całą jego wartość i znaczenie, uważam za zbyteczne. W dzisiejszych warunkach nawet ta względnie prosta natura mogłaby się wydać wielce skomplikowaną. Takich dusz nie poddaje się zimnej analizie psychologicznej, bo to są dusze, w których płonie święty ogień Boży. Rzeczy zrozumiałe należy podziwiać; nad tem, co niezrozumiałe, trzeba się głęboko zastanawiać z szczerą chęcią zrozumienia, tak, jak to robili owi Australczycy, którzy dziwili się, czemu Bourjade, zamiast robić majątek, jedzie nawracać dzikich Papuasów.
Może wówczas ten i ów zrozumie, że istnieją ludzie, dla których są skarby większe, niż te, jakie można ulokować w bankach.
A to zrozumienie będzie błyskiem światła
Bożego.