Pilot św. Teresy/Spełnienie marzeń
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pilot św. Teresy |
Wydawca | Księgarnia św. Wojciecha |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
We wrześniu 1920 r. Bourjade był na ćwiczeniach wojskowych w Châteauroux. Tam ostatni raz lata. Z terenu wojskowego poleciał do Issoudun, gdzie wylądował. Mimo, że regulamin wojskowy surowo zabraniał zabierania na aparaty osób nienależących do armji, czy do floty powietrznej, Bourjade wziął na swój aeroplan naprzód biskupa, potem wikarjusza jeneralnego, wreszcie pewnego misjonarza z Papuazji. Prawdopodobnie chciał im pokazać zalety komunikacji powietrznej, aby ich ewentualnie pozyskać w przyszłości dla swoich planów.
Epilog jego okresu wojennego rozegrał się we Fryburgu, gdzie Bourjade'owi wręczono oficerską rozetę Legji Honorowej. Przypiął mu ją do sutanny francuski attaché wojskowy, przybyły z Berna. Wśród poważnych, posępnych murów seminarjum dziwnie zabrzmiały słowa cytacji:
— Oficer wysokiej wartości; bohaterski, brawurowy pilot-myśliwiec. Wyspecjalizowany w atakowaniu nieprzyjacielskich balonów obserwacyjnych, oddał świetne usługi tak dzięki liczbie swych zwycięstw, jak i wspaniałym przykładem. Czternaście pochwał w rozkazach dziennych armji. Jedna rana.
Samotny głos, recytujący te zdania, wniósł w ciche mury seminarjum więcej wrzawy wojennej, niżby to mogły zrobić kapele wojskowe, grające przed frontem wojsk.
Niedługo świecił nowy krzyż na wytartej sutannie Bourjade'a. Tego samego dnia wieczorem „Pilot św. Teresy” zaniósł go do ojca superjora, a na drugi dzień ta ostatnia nagroda świecka powędrowała jako wotum do bazyliki w Issoudun.
Wyświęcony na księdza w lipcu 1921 r. Bourjade udaje się do Francji, aby się pożegnać z rodziną. Krewni i przyjaciele namawiali go, aby pozostał w Europie i poświęcił się pracy apostolskiej między Renem a Atlantykiem. Dzikusów i tutaj nie braknie. Ale Bourjade odpowiada, że na to jest za mało wykształcony i brak mu zdolności. Najodpowiedniejsze miejsce dla niego jest tylko wśród ludów pierwotnych, mało rozwiniętych umysłowo.
Ostateczny wybór jest już zrobiony. Bourjade uda się do brytyjskiej Nowej Gwinei, dokąd się wybierał od samego początku. Ongi na prośbę o. Garina, który już gotów do podróży, również ten teren sobie obrał, wyrzekł się go był na chwilę i wówczas zaczął myśleć o archipelagu Gilbert w samem sercu oceanu Spokojnego. Ale Garin już nie żyje. Bourjade z czystem sumieniem może jechać do kraju swych młodzieńczych marzeń, aby tam pracować za siebie i za Garina.
Nadszedł ostatni wieczór. Bourjade myślał o św. Teresie w przeddzień jej wstąpienia do klasztoru.
„W przeddzień wieczorem cała nasza rodzina zgromadziła się jak zwykle przy stole, przy którym miałam zasiadać po raz ostatni. Jakże rozdzierające są takie pożegnania. Wtedy, kiedy chciałoby się być zapomnianym, najczulsze słowa wyrywają się z ust wszystkich, czyniąc chwilę rozstania jeszcze boleśniejszą.”
Ale przecież w sercach tliły nikłe iskierki nadziei. Nowa Gwineja to nie Karmel. Można z niej wrócić. Czyż ten młody misjonarz nie bywał już w krainach straszniejszych, gdzie śmierć czyhała na każdym kroku, w krainach nienależących do nikogo. A przecie wrócił. Ale jedno zdanie wszystkim utkwiło w pamięci:
— Nie niepokójcie się o mnie w armji. Kalwarję znajdę jako misjonarz.
Na drugi dzień rano Bourjade pożegnał się z rodziną i ze starym domem, pełnym tkliwych wspomnień. W Montauban udał się do jednego ze swych byłych profesorów, z którym łączyły go zażyłe stosunki. Była to jego ostatnia bliska dusza w Europie. Profesor odprowadził go na stację. Przenikliwe gwizdnięcie lokomotywy i — raz na zawsze rozbrat z Europą.