Poświęcenie Syloreta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Potocki
Tytuł Poświęcenie Syloreta
Pochodzenie Wojna chocimska, poemat w 10 częściach. Merkuryusz nowy. Pełna. Peryody. Wiersze drobne
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1880
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POŚWIĘCENIE
Mojéj wielce i jedynie kochanéj synowéj, jéjmości pani Aleksandrze ze Stogina Potockiéj, podczaszynie krakowskiéj, przy posłanym Sylorecie.


W dożywotniéj przyjaźni związek resztę domu,
Która mi zostawała od śmierci pogromu
Kochanego (nie dziw! bo jedyny był) syna,
Dałem ci smutny ociec, zacna podczaszyna!
Żebym serce, które żal cogodzinny płatał
Gorzéj od Prometego orła, tém załatał.
Anim się zawiódł, kiedy bez wszelkij przygany
Twoje cnoty przypadły plastrem do méj rany.
Wróciła mi się na świat w proch rozsuta w grobie,
Łez dożywotnich źródło, córka moja w tobie.
Wrócił starszy syn, który niemniéj duszę nęka
Na wojnie utracony, gdyś powiła wnęka.
Już-em oczy z przeszłych łez na przyszłe pociechy
Ocierał, aż mi znowu śmierć przebiła miechy.
Zepchnie z deski rozbita, nie dosyć jéj na tém,
Że mu nie da choć szczupłym dojść do brzegu batem,
Ostatnim dom i serce tryumfem zwycięża,
Mnie syna w młodym wieku, tobie wziąwszy męża.
Nie masz w tak srogim żalu prócz płaczu ochłody,
Nie masz nadziei żadnéj wetowania szkody.
Poszło wszytko, co było od natury, z dymem,
Nie masz nad mnie sieroty, uważywszy, czym-em
Był? a czym-em teraz jest? sądów bożych biczem
Straszliwie porażony, niczém przebóg! niczem;
Zginęło, co mi tylko zginąć mogło w ciele.
Ach! gdybyż można, z Jobem usiadszy w popiele,
Łzami zjątrzone żalu serdecznego strupy
Krajem ostréj na ulgę oskrobać skorupy!
To, co mam od fortuny, z żywota przydatkiem
Dałbym wszytko za dzieci, sumienie mi świadkiem,
Wszytko, co ludziom — złotem, u mnie już ołowiem.
W chlebie smaku nie czuję, nie cieszę się zdrowiem,
Ani mi szkoda przykra; to na serce sroże,

Że jest jeszcze, w czém zadać fortuna ją może.
Jednego tylko Joba świat widział podniebny,
Inszy się nie weselił po scenie pogrzebnéj;
Drugiego Tobiasza, że bozkich zakazów
Przestrzegał, da mu syna z opłakanych razów;
Prócz tych dwóch, nie masz w dawnym, nie masz w wieku naszem,
Co-by się z Jobem równał, albo z Tobiaszem.
Komu raz śmierć choć krótki przetnie życia motek,
Jużeż nie zwiąże, acz-ci siła o tém plotek
Poganie z bogi swemi popisując, marzą,
Ale jako papugi, albo kawy gwarzą.
Z nich i ja wziąwszy pochop — jeśli mnie kto spyta,
Na co? tonący, rzekę, i wiszu się chwyta —
W ojcu, który dwu synów, trzecią stracił dziewkę,
Tyleż miawszy sam, niosę-ć rzeczy ziemskich śpiewkę.
Jedno z tych już na marach, już widział bez duszy,
Dwoje dzieci fortuna, tak mu zawieruszy,
Że ich zgoła opłacze, aż z obrotów tyla
Taż go fortuna królmi wróciwszy posila.
Jać z fortuną nic nie mam, inszym puszczam koléj,
Wszytko grzechom przyznaję swym a bożéj woléj,
Jednak miarę nadzieją mocną biorę na się,
Że swe królmi powitam dzieci w krótkim czasie.
Tamte korony spadły, jeśli były w rzeczy,
W tych wiernych swych Pan Jezus wiecznie ubezpieczy,
Sam cierniową, w łasce ich upewniając bożéj,
Przywilejem na swoję najświętszą skroń włoży.
Tamte przez miecz, krew i mord pretekstem kościoła,
Te zdobią uniżeniem chrześcijańskie czoła,
Tamte światową pychą w dyamentach, a te
Pokorą, pobożnością i cnotą bogate.
Więc przybierając z ziemskich niebieskim pokrowca,
Posyłam ci prezentem wdowiec wdowie wdowca.
Jeśli jaką pamiątkę ludzkiéj niedołęgi
Po zejściu z tego świata zatrzymują księgi,
Jeśli nie wszytko z ciałem w grobie się zawiera,
Niech zostanie ku tobie miłość moja szczera,
Uprzejme me kochanie, jako pełna rzeka,
Póki w morzu nie tonie, na cię z syna ścieka;
Któréj wzajem po tobie ja doznaję, wiesz ty,
Bywszy mojego domu opiekunką reszty.
Nie mam inszéj na ziemi prócz Boga podpory,
Drugiéj ciebie, domowi i starości chory.

Rzecze kto, że prywata w téj mojéj estymie,
Kiedy życzę, aby twe wiekowało imię
Na tym świecie, bo w niebie do najmniejszéj joty
Wiecznym drukiem anieli twoje spiszą cnoty.
Przyznaję, darmo się przéć, ani mnie to szpeci,
Że jako do magnesu żelazo, do dzieci
Afekt ciągnie ojcowski; lecz i krom prywaty
Patrząc na świat, gdzie ledwie żelazne dziś kraty
Dotrzymują w białéj płci statku, zwłaszcza młodéj,
Dopiéroż gdzie fortuna ma się do urody;
Które są wolne sobie, ledwie na pierścieniu
Nie spisałby ich, jako mówią, po imieniu.
A ty w dwudziestu czterech lat zostawszy wdową,
Kędy ich jeszcze wiele pannami się zową,
Tak przed Bogiem, tak żyjesz przed ludźmi, żeby cię
Zły język, co i w grobie tyka trupów skrycie,
Nie mógł dosiądz: jeśli téż niecnotliwie tyka,
Szczeka jak pies, i sam swe zarzuty połyka.
Albo się Bogu, albo ludziom tego świata
Chciéć podobać, na jednym zysk, na drugim strata;
Tak hańbę, jako chwałę ludzką miéć za piany
Od skały te, groch nazad wraca się od ściany.
Wielkiego Aleksander tytułem się zdobił,
Bo się go mężném sercem, dzielną ręką dobił.
Wzdy mu jedna wszeteczna nierządnica zdole,
Kiedy kwoli niéj spali miasto Persepole.
Niechże z swoją wielkością w ziemię się zagrzebie;
Ten większy, niż cały świat, kto zwycięży siebie.
Zmalał dziś Aleksander, narobiwszy gromu
Roście Aleksandra, bo z Rościszowskich domu,
Krew sławnych Argonautów, którzy, że unoszą
Złote baranie runo, piszą się Junoszą.
Dość odwagi, ale to większa tysiąc razy
Przy dobréj sławie serce zachować bez zmazy.
Jako Judyta, kiedy i na ciele i na
Umyśle czysta, strasznego Holoferna ścina.
Niebezpieczniejszą grozi, nie ma bowiem gruntu,
Szargą w żegludze swojéj, świat od Hellespontu:
Tylko jedna Helle, jako o tém wzmianka,
Tu milionem tonie z bożego baranka.
Rzadki z Fryksem do Kolchos złotego kożucha,
Rzadki doniesie niebu święconego ducha.
Przyjm od dziada dzieci swych, któremu pacierze

Już raczéj należały, to, coć na papierze
Posyła, kiedy oku śmiertelnemu skryta
Serdeczna księga, którą sam tylko Bóg czyta.
Niech ten papier tłómaczy, inszego sposobu
Nie mam, że do mojego z dusze kocham grobu.
Przyjmij takim, jakim ci posyła afektem,
Inaczéj się nie godzi, a kiedykolwiek tem
Pismem, życia ludzkiego różnych pełném sęków,
Bawić zechcesz, wspomnij, żeś matką jego wnęków.
Mizerne-ć zostawuję miłości méj znamię,
Nie dla mnie na nich, dla nich bądź łaskawa na mnie[1].









  1. Wiersz ten, będący niejako epilogiem Peryodów, podajemy tu według druku znajdującego się w Bibliotece Ossolińskich. (Tom VI, z r. 1865.) (P. R.)