[71]POCIĄGI
W dalekim smutku dzieciństwa, malutkie, jak punkty,
Wagony sunące wolno przez strome wiadukty.
Oczy, w ślad odjazdów tęskniące za niemi,
Kołyszące się równo aż do ciemnych remiz.
Z pod wysokich pochmurnych sklepień znów w oszklone hale
Wjeżdżają, i stoją w chłodne poranki ospale.
A gdy ruszają z brzękiem żelastwa, jak trenzli,
Pędzi je zadyszenie w drzew strzępione frendzle.
Miotając płachty ziemi, skiby pól za siebie,
Po glebie czarnej gnają, w lazurowem niebie.
Stacje w lot pomijając w zadyszce głębokiej,
Jak pioruny wpadają w stłoczone obłoki.
Ledwo pod wieczór cichy wśród bladych akacji
Czują zielony spokój wolno mijanej stacji.
W gwiazd migot między jarkie szkarłatne latarki
Snop skier pomarańczowych miotają na parki.
[72]
Nim je omota drutów ostra groźna sieć,
Świstem zdmuchują stawów czarnych złotą śniedź.
Wy, potwory, chlejące wodę na zakręcie,
Gigantycznie pędzące w stu-parowym tempie!
O, bardziej fantastyczne, niż fantazje Wells’a,
W bezkres w pędzie idące śliczne lśniące relsy.
Znów w tunel się rzucacie, jak w szumiące studnie,
I po chwiejącym moście gnacie, który dudni.
Łuki z koronek stali, spięte nad przepaścią, dla was.
O, dymy, gęste od sadzy, i czarne, jak lawa —
Wtem słupy roztrącając, jakby las metafor,
Stajecie, drżąc. Wstrzymane przez sprężony, jak palec, semafor.
Ciskane w serce świata wielką straszną żądzą,
Poczujecie obłoki, co nad wami ciążą.
Niebo dzienne ni nocne w oddal was nie wygna,
Staniecie, miast pofrunąć, spętane przez sygnał.
Patrzącemu w ślad ptaków na zorze jesienne
Smutki dziecka powrócą, dawne, nieodmienne.