<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki
Tytuł Pod adresem
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POD ADRESEM...


Co czytasz?
— „Meira Ezofowicza“ Orzeszkowej.
— Skądże ta mina posępna?
— Bo mnie djabli biorą, że to nie dramat.
— Wybrałeś już sobie jaką rólkę?
— Bah! byłbym w kłopocie: którą zagrać?
— Więc zdaje ci się, żeby to było sceniczne?
— Otóż to wasza piosnka. Czyby to było sceniczne? Wszystko jest sceniczne, jeżeli je zrobi człowiek ze sceną obeznany, a nie partacz jaki.
— Weź i przerób.
— Tak, żebyście mnie okrzyczeli, że się w cudze piórka stroję.
— Rzeczywiście, niewdzięczna to praca.
— U nas. A czemże żyją teatry francuskie? Wyliczę ci na palcach autorów, którzy piszą tylko dla sceny, reszta daje same przeróbki z powieści.
— Ale co to warte?
— Co to w arte? Wartość leży w rzeczy i obrobieniu. Czyż komedje i dramat pani nie miały i nie mają dotąd powodzenia, a przecież wszystkie prawie powstały z powieści. A stary Dumas, a Balzac, a Hugo? A młodsi? Dumas syn, Daudet, Onet, Halevy?
— Tam są od tego specjaliści.
— A u nas ich być nie może? Nie lekceważcie tylko pracy, nie przyczepiajcie do niej pogardliwych epitetów? Czyż to nie grzech, że u nas tyle pięknych kreacji, tyle wielkich zagadnień, słowem, tyle dramatów i komedji zamknięto tylko w książce. Czyż nie przez scenę przemawia autor do tłumów? Gdyby tego „Meira Ezofowicza“ widzieć mogli Herszki, Moszki, Ruchle i Abramki, cel byłby dopięty. Książkę przeczytało takich, jak my, kilkanaście tysięcy, ale czyż ona przeniknęła tam, gdzie przeniknąć była powinna?
— Daj pokój, macie teraz grać „Uriela Acostę“ pompatyczny dramat niemiecki, gdzie słów dużo, a czynu mało. I cóż to jest w porównaniu do tętniących takiem życiem obrazów Orzeszkowej? Każda postać jej powieści warta więcej, niż dziesięć takich niemieckich dramatów... I znów obcy zbierze u nas laury.
— Naturalnie, bo my je zawsze mamy tylko dla nich.
— Eh, do kroćset! otrząśnijmy się raz z tego formalizmu, tak w literaturze, jak w krytyce i starajmy się wyciągnąć jak największe korzyści z pracy naszej.
— Oh, ty materjalisto!
Uderzyłem pięścią w biurko, aż wszystkie książki na niem podskoczyły i zaczęliśmy mówić o... szachu perskim, który właśnie bawił w Warszawie.


Warszawa.Wincenty Rapacki.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).