Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa/Blizko już karczmy...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa
Podtytuł w r. 1787.
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Blizko już karczmy przez dolinę wodą zalaną idące powozy wszystkie w jedném miejscu nieco się na bok pochylały; — powstała ztąd obawa, żeby powóz królewski nie wywrócił się, lubo się to żadnemu nie trafiło, a Szydłowski starosta Mielnicki i kilku innych poszli przodem pieszo po zamarzłych z boku lodach aż do króla zjeżdżającego już z przewozu i uwiadomili go o bezpieczném przejściu, namawiając, żeby piechotą z niemi przebył ten kawałek. Król łatwo dając się namówić wysiadł z karety i dał się prowadzić drożyną po lodzie już im znajomą. Reszta osób pozostała w karczmie na drugiéj stronie, niezmiernie zdziwioną została, gdy ujrzała osobno przyjeżdżającą karetę, a N. Pana idącego pieszo bokami. Plater i inni zobaczywszy to hurmem pośpieszyli na brzeg brodu, ćwierć stai od brzegu rzeki rozciągającego się do saméj karczmy. Gdy już o cztéry tylko sążnie od siebie oddalonego króla chcieli powitać i przebytéj szczęśliwie piérwszéj przeprawy mu powinszować, niespodzianie pod idącemi lód się załamał, nie głębiéj wprawdzie jak po kolana, ale w piérwszéj chwili przerazili się tém wszyscy. Szydłowski i Byszewski pochwycili natychmiast króla po piérwszém zapadnieniu, ale znać cały ten kawał lodu był słabszy, bo parę kroków uszedłszy ledwie, powtórnie król zapadł. Poskoczyli hajducy i co żyło na brzegu, i na rękach już prawie wynieśli króla, który prosto poszedł do karczmy dla przebrania się od stóp do głów, gdyż był cały zmoczony.
Pierwszy raz się załamawszy, z przestrachu N. Pan nie poczuł, że dobywając się na lód, o brzegi jego ostre uderzył się tak nogą, iż w miejscu tém okazały się kontuzje i nabrzmiałości: przy przezuwaniu jednak przytomny d-r Bekler poradził na to, postrzegłszy sińce, przyłożeniem wody Goulard’a, przemył miejsca uderzone, a że zmokłych ze wszystkiém zimowych butów tak prędko osuszyć nie było można, innych zaś nie było, bo garderoba przodem wyszła, wziąwszy tylko berlacze król z wesołą myślą siadł do powozu i nogi od chłodu obwarowawszy jeszcze workiem, ruszył ztąd nareszcie o pół do dziesiątéj.
Droga sucha była i dobra, ciągle prawie lasami z Warki do Brzuzy wiodąca, pozwoliła nagrodzić czas stracony, i o w pół do dwunastéj stanęły powozy na stacji dla zmiany koni, przyjęte we dworze kasztelana Wojnickiego Ożarowskiego, przez miejscowego rządzcę. Nim się tu pocztyljoni przyrządzili z zaprzęgiem, dobyto śniadanie, ale król nie chciał go tknąć obawiając się popsuć obiadu i chwilę pomówiwszy z rządzcą, gdy wszystko było gotowe, wyruszył daléj drogą suchą i dobrą dążąc do Kozienic, gdzie stanął około piérwszéj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.