Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa/W piątek, d. 23 Lutego 1787 r...

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Podróż króla Stanisława Augusta do Kaniowa
Podtytuł w r. 1787.
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1860
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W piątek d. 23 Lutego 1787 r., zdawna uprojektowana podróż królewska dla widzenia się z Cesarzową Rossyjską Katarzyną II? przyszła nareszcie do skutku. Ale dla pory zimowéj zaraz na wstępie zmienić musiano oznaczoną wprzód drogę na Mniszów, gdzie dla wylewu Pilicy przeprawa była trudna, — zwrócono więc trakt na Warkę.
O trzy kwadranse na dziesiątą, N. Pan ruszył, pożegnawszy dwór swój i przyjaciół osobistych z zamku i wsiadł do karety z hetmanem polnym litewskim Tyszkiewiczem i biskupem Naruszewiczem. Mnóstwo osób przeprowadzały go konno, a liczna eskorta otaczała ekwipaż, za którym następował kocz z generałem Komarzewskim i hr. Platerem, daléj szły rezerwy królewskie i cztéry inne powozy w linii jedne za drugiemi. Całe Krakowskie przedmieście pełne było ciekawego ludu, pospólstwa i tłumów zalegających z obu stron ulice; okna kamienic pootwierane, naciśnione były widzami, wykrzykującemi życzenia szczęśliwéj podróży i powrótu.
Assystencja konna odprowadzała króla do austerji Czerniakowskiéj, gdzie cywilni i wojskowi pożegnali N. Pana, powracając do miasta. Drugi raz zatrzymano się jeszcze przed karczmą Willanowską, gdzie N. Pan wysiadł nawet dla pożegnania się z damami i cudzoziemcami tu nań oczekującemi i zabrania księcia Józefa synowca swego, towarzyszącego paniom.
Podróż szła dotąd dosyć opieszale, dopiéro od Willanowskiéj karczmy ruszywszy, nie zatrzymywano się już aż do pierwszéj stacji w Jeziornie, gdzie konie przeprządz było potrzeba. Tu na króla oczekiwała kompanja jedna eskorty jego z regimentu gwardji konnéj koronnéj. N. Pan wysiadł znowu, aby ja oglądać i wstąpiwszy do domu pocztowego kazał podać śniadanie dla tych coby go żądali. Nie dość na tém sam się do towarzystwa przyłączył wesoło i ochoczo, zabawił chwilę i zapomniał nieco o troskach panowania, jak gdyby trudy i kłopoty wraz z Warszawą porzucił.
O w pół do dwunastéj dano znać, że wszystko było gotowe i znowu ruszono do następnéj stacji w Górze, gdzie podróżni o piérwszéj przybyli. Droga dotąd służyła nie zła jak na tę porę, wody nie były wielkie i ściśnięte mrozami, gruda gdzie niegdzie, ale przytarta na gościńcu, dozwalała pospieszać. W pocztowym domu w Górze, sławna była w owe czasy z piękności swéj gosposia, o któréj znać uprzedzono N. Pana, gdyż przez ciekawość zaszedł na stancją, a gdy jejmość zaprosiła na kawę, przyjął ją wdzięcznie i na dalszą się podróż zasilił.
Z Góry do Warki rachowano mil trzy, ale te udało się przebiedz w dwóch godzinach i o trzeciéj z południa stanął tu N. Pan przyjęty na piérwszym noclegu otwartém sercem przez JMpana Staniszewskiego tradycyjnego dzierżawcę starostwa Wareckiego, będącego pod dożywociem pani Puławskiéj wdowy po niegdy sławnym regimentarzu konfederacji Barskiéj, a matki zabitego w Ameryce Puławskiego.
Rozpoczął się tu szereg tych uroczystych przyjęć, jakie króla wszędzie po drodze spotykać miały, wyszły na przeciw cechy z chorągwiami i kotłami, strzelano na vivat z możdżerzy i pozdrawiano tłumnemi okrzyki. Dwór starościński przeznaczony został dla króla, a obiad w nim znaleziono wcześnie przygotowany, do którego natychmiast zasiedli, król, hetman polny litewski, książę Józef Poniatowski, ks. biskup Naruszewicz, generał-lejtnant Komarzewski, Szydłowski starosta Mielnicki, hr. Plater, adjutant deżurny Byszewski półkownik i doktor Bekler.
Po obiedzie i po kawie wzięto się do gazet ostatniéj poczty Bareńskich i Lejdejskich, które hr. Plater czytał naprzód głośno N. Panu, Hamburskie zaś d-r Bekler, po czém towarzysze podróży rozkwaterowani dosyć daleko od dworu w miasteczku i klasztorze KKs. Franciszkanów, piechotą do mieszkań swoich, nagotowanych dla nich przez stanowniczego p. Szuszkowskiego udali się. Szczęściem przebrnąwszy dobry kawał po śniegu, znaleźli kwatery ciepłe i zaciszne, a łóżka i pościele przez ludzi własnych przyrządzone, i gdyby nie zapowiedziane ranne wstanie na godzinę czwarta, mogliby dobrze wypocząć. Ale że ekwipaże o godzinie szóstéj zrana wychodzić miały nazajutrz dla przeprawienia się przodem przez Pilicę, mostem naprędce we dwa dni pobudowanym ad hoc; musiano więc zapowiedzieć wstanie wczesne o godzinie czwartéj, i upakowanie rzeczy, a strach ten wszystkich zaraz do łóżek napędził.
W Warce p. Staniszewski przez cały czas pobytu podróżnych, czuwał nad ich wygodami, a przy wyruszeniu nazajutrz d. 24 w sobotę i przeprawie przez Pilicę, széroko po płaskich brzegach rozlaną, i w części zamarzłą, dołożył starań o bezpieczeństwo powozów i ludzi. Pomimo to jednak na samym wstępie zdarzył się mały przypadek, który, że samego króla dotknął, wielkiego narobił hałasu i dziwacznie był zaraz tłómaczony.
Na dni kilka przed wyjazdem N. Pana z Warszawy, półkownicy Byszewski i Słomiński jeździli oglądać brzegi Pilicy i jéj rozlewy: z ich rozpatrzenia się wynikło, że trakt musiano na Warkę obrócić. Zaraz téż w piątek po obiedzie kuchenne powozy i brankarty z stanowniczym i furjerem zostały wyprawione do Kozienic, a towarzyszom podróży zapowiedziano, aby o czwartéj ruszyli się rano dla porządnego przebycia Pilicy, wprzód nimby N. Pan na końcu, swoim się powozem przeprawił. Ale choć godzina była oznaczona i rozkazy wydane, nim się zabrano do drogi, nim upakowano, zamiast o czwartéj, ledwie o pół do siódméj zaczęto się ruszać z noclegu.
Wszystkie powozy, oprócz piérwszych siedmiu nie rozdzielnie zawsze idących i końmi pocztowemi zaprzężonych, wyszły na przewóz pod Warką na Pilicy będący, gdy około godziny ósméj dla ułatwienia przejazdu N. Pana polecono biskupowi Naruszewiczowi, księciu Józefowi i hr. Platerowi wsiąść do karety królewskiéj i ruszyć, potém i inni podróżni przeprawili się także. Hetman tylko Tyszkiewicz i generał Komarzewski zostali przy królu dążącym w rezerwie do przewozu.
Ułożono to w ten sposób dla tego, ażeby N. Pan wszystkich towarzyszów i swoję karetę znalazł gotową, na drugim brzegu i bez mitręgi mógł w dalszą zabrać się drogę. Lubo Pilica na staje i więcéj z każdego brzegu po polach i łąkach rozlaną była, staraniem jednak p. Staniszewskiego na dołach porobiono mostki, na błotnistych miejscach zahaty, a na twardszych znaki którędy jechać było można, ażeby do saméj Pilicy i za nią, na wznioślejsze nie zalane pagórki się dostać. Powozy wszystkie przebyły rzekę i zalewy najszczęśliwiéj. Na drugim brzegu już towarzysze podróży N. Pana spokojnie oczekiwali na króla, i ujrzeli naprzód eskortę jego, która ich zawiadomiła, że się zaczął przeprawiać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.