Podróż na wschód Azyi/20 sierpnia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jestem u p. Lisowskiego w gospodzie. Polaczyna stary, krępy, widocznie kucharz z zawodu, a przynajmniej typ temu zawodowi odpowiada. Jest mi u niego dobrze, i kreślę wspomnienia z dni przebytych od Kiachty.
Zainstalowałem się w nowym tarantasie, wprzód wyfotografowawszy go wraz z Głębockim i Granatowskim. Pożegnanie z Głębosiem nader serdeczne; prosi mnie, bym nie zapomniał, wróciwszy, da Bóg szczęśliwie, do domu, napisać mu słów parę; dotrzymać pragnę. Człek to rzeczywiście porządny, prędki, gadatiwus, totumfacki; temperament i zdolności odpowiednie, by majątek robił, ale go nie zrobi, bo to między naszymi rzadkość. Wyjątek tu taki Imci Pan Ratyński; naturalnie drudzy psy na nim wieszają, oskarżają o Bóg wie co, dlatego, że potrafił zręcznością i pracą majątku się dochrapać. W ostatniej chwili markotno mi się na sercu zrobiło, tak samemu jechać, więc próbuję namówić mego Mongoła, czyby nie zechciał dalej dzielić ze mną trudów podróży; ale gdzie tam! Chińczyk był natychmiast gotów jechać, alem go ja znowuż nie chciał. Otóż poczciwy Granatosio decyduje się mnie aż do Selengińska odprowadzić. Ruszamy więc w imię boskie.
Pierwszy raz trójką jadę; licha trójka, droga jeszcze gorsza; zaraz po piątej wiorście kufer się gubi, na szczęście spostrzega to jamszczyk; stajemy więc; poczciwy Granatowski wiążę kufer, układa siedzenie, lepiej nie można, wogóle jak niańka koło mnie chodzi. O 1-szej w nocy, w zimno nieludzkie, stajemy nareszcie w Selengińsku, nad Selengą, dopływem Bajkału, tu już dość znacznym; parochody kupców kompanii kiachcińskiej podchodzą na Selendze aż do Uść-Kiachty, wożą herbatę, pasażerów jednak nie podejmują. Selengińsk dziura smutna okropnie — istny grób.
Na drugi dzień jedziemy zobaczyć (klasztor nad gęsiem jeziorem) Gusino-ozierski Dacan i poznać Chamba Łamę Gombojewa, brata owego pocztmistrza ruskiego z Pekinu, który mi przy wyjeździe był pomocnym. Okolica mniej więcej Mongolię przypomina. Na widnokręgu, po szczytach gór i pagórków, gdzieniegdzie jeszcze resztki lasów sterczą; wogóle jednak lasy tu są strasznie zniszczone, nietylko przez siekierę, ale jeszcze więcej przez pożary. Na szczęście wydano już zakaz rąbania drzewa na 10 wiorst od Kiachty; ale któż tego zakazu dopilnowuje? Lasy istotne i wydatne dopiero koło Werhno-Udińska spotykam. Gusińskie jezioro i siedziba Chamba Łamy ni piękna ni ciekawa. Jezioro znaczne, że jednak leży wśród niezmiernie szerokiej doliny, otoczonej pasmem gołych, bezleśnych pagórków, kształtu kretowin, a mieszkań ludzkich nie widno i jezioro samo gołe, nie porosłe nawet sitowiem — więc tylko kałużę wielką przypomina. Chamba Łama i jego otoczenie, tj. kilku łamów wyższego stopnia i kilkudziesięciu chłopaków gotujących się do wstąpienia w karyerę lamów — wszystko to mieszka wśród stepu, w domkach w stylu ruskim, z szarego drzewa ustawionych. Całość, nawet świątynia i bożyszcza, żadnego mi wrażenia nie robią, owszem wrażenie przykre. Zanadto tu widać, że to rzecz świeżo przez rząd po ukazie, według myśli pana sprawnika, Ryłowa, stawiana; istne koszary czy lazaret prowizoryczny.
Rosya chce osłabić wpływ mongolsko-tybetańskich lamów na swoich Buriatów. Aby czynić niepotrzebnem wędrowanie Buriatów za granicę, do Urgi, chciała stworzyć coś, coby Chutukcie wyrównywało znaczeniem i urokiem, i zastąpiło go w sercach i wierze lamaickich Buriatów.
Wyobrażenia, jakiego rodzaju jest ta próba skoncentrowania w swych granicach pobożnych dążności Buriatów, dać może obiad, jaki mi Chamba Łama ofiarował. W domku osobnym, w ruskim stylu naturalnie, z meblami europejskimi, portretami Najjaśniejszych Państwa i familii i t. d., na białym obrusie zastawa europejska; obiad w rosyjskim guście, nader smaczny, grabki, serwety, wino Sherry, Chateau Yquem, ruskie, żytniówka i rodzaj szampana krymskiego; poczem czaj nieodzowny. Chamba Łama sam nożem i widelcem z ruska zajada, choć rzekomo po rosyjsku nie mówi. Obdarowani przez Chamba Łamę modlitwami tybetańsko-mongolskiemi, zawiniętemi w chustki jedwabne, wracamy nad wieczorem do Selengińska. Po drodze widzimy dwa czarne bociany nad jeziorkiem. Nocuję tu, bo późno wyjeżdżać. Ale co za niechlujstwo! W nocy polowanie nie na bociany! Nazajutrz pożegnałem się z poczciwym Granatowskim i ruszam sam.
Deszcz przez cały dzień leje; nie wysiadam prawie z tarantasu, nie piję herbaty, gnam jak mogę. Drogi tak oślizgły, że dopiero o drugiej w nocy staję w Werhno-Udińsku. Nie wiedziałem wcale, że przed samym Udińskiem minąłem sławne z rozbojów miejsca. Wogóle, według opowieści, zaczyna się rozbijanie po drogach nader rozgałęziać się w Syberyi. Z Irkucka niema podobno nawet po co samemu się puszczać do Tomska, bo na pewniaka rozbiją. Kraj, który przejeżdżam, zawsze jednakowy, choć nieco więcej uprawnych pól, nieco lepiej widocznie się tu koloniści rosyjscy, a może i Buriaty mają. Nic jednak smutniejszego, jak ten kraj: ni góry, ni równina, ni step, ni uprawne pola; ciągle tylko oparkanienia około łąk i pól od bydła. Wsie rzadkie, a takie brzydkie, jednostajne, niemalownicze; drzewo, z którego domy stawiane, od niepogody zszarzało; życia żadnego; pieśni nie usłyszysz, twarzy młodej nie zobaczysz! Dziwna rzecz, jeszczem wiejskiej młodej dziewczyny nie widział w tym kraju; wszystko stare i brzydkie! Cóż za różnica z Mongolią; z tym miłym, wesołym ludkiem, a pięknym, wolnym, przestronym stepem!
Udińsk znowu do innych podobna dziura. Zajeżdżam do hotelu, trzymanego przez pana Zalewskiego z Królestwa, ponoś były obywatel, zesłaniec polityczny. Gospodarstwem się trudni, źle mu idzie; kwaśny biedaczysko. Chce brać w pacht od rządu dalszych 200 dziesięcin łąk; łąki, które irygują tutaj, są podstawą bytu. Nieurodzaje były przez 3 ostatnie lata, czego przyczyną posucha. Obecny rok może lepszy będzie. Głód był tak znaczny, że z Irkucka rząd za 120.000 rubli zboża przysyłał. Wyjeżdżam o wpół do 10 z rana, na Połoninę i Kabańsk do Bojarska. Daję hojnie na czaj, by dojechać na czas, w mniemaniu, że parochód odchodzi o 4-tej z rana we wtorek; pokazało się, że o 4-tej popołudniu odchodzi. W tym kraju nikt nic na pewno nie wie. Cała droga doliną Selengi niebrzydka. Na rzece i jej wybrzeżach, koło Selengi i na niej polowanie na kaczki, ponoś niezłe, ma tam być i zajęcy dużo(?). Przypomina mi to nieco Bośnię północno-wschodnią nad Rosną. Uprawa pól znaczniejsza i dobrobyt również. Od południa lasy nieprzejrzane. Koło Kabańska ledwo poczęto lasy karczować pod uprawę. Buriatów prawie nie widać, same Rusy. Zimno nad wieczorem i w nocy, zwłaszcza nad ranem, niepojęte. Blizki Bajkał gra tu rolę nie kaloryfera, ale zimnofera całej okolicy. Jest on istotnie potężny, przypomina morze, ale smutny i ponury. Południowa strona ma być najpiękniejsza; zobaczę ją jutro rano; przejazd ma trwać 7 godzin. Takie są fale, że ów parochód, co nas ma przewieźć, przybić do lądu nie może. W tym kraju czuć na każdym kroku: 1) naród co stoi w cywilizacyi o 200—300 lat np. za Anglią; 2) społeczeństwo niedołężne; 3) brak inicyatywy prywatnej; 4) brak kapitału, bo choć kapitaliści są znaczni, jednak raz dorobiwszy się na herbacie lub na złocie pieniędzy, jeszcze w garnkach i skarpetkach takowe trzymają; 5) brak zarządu; rząd robi mi wrażenie człowieka qui trop embrasse et mal étreint.
W Werhnym Udińsku ogromna turma, na oko nader porządnie wygląda, ale przez mury czuć niechlujstwo. Po drodze, w kilku miejscowościach, etapowe domy małe, drewniane, ale porządnie wydają się utrzymane; krajobraz Zabajkału robi wrażenie kraju bogatego w minerały. Opowiadają cuda o niektórych wodach mineralnych, które się tu znajdować mają.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Czekając na wyjazd statku taką mam rozmowę:
— Mój panie, a pan z której gubernii?
— Ja z Austryi.
— Aha! a ja był w Austryi w 48-mym, tośmy szli przez Kraków; i w Komornie i w Peszcie ja był; wojowaliśmy pod jenerałem Klapką; a potem w 63-cim żandarmem byłem; to też i teraz nie wolno mi do kraju, tj. w całej imperyi wolno mi przebywać, a tylko w carstwie polskiem i zapadnych guberniach i stołecznych miastach nie. Mój panie, ja tam żonę i dzieci zostawił, od tylu lat nie widział! Mój panie, a wojna na wiosnę będzie? bo my tu tak spodziewamy się, że koniecznie być musi. A czy też M...... pobiją? Mój panie, żeby ja tego dożył! bywa, nie śpiem w nocy i myślę, myślę, a o czem? jakby to ja mógł dożyć, aż jego pobiją. Żeby ja tego dożył. A jak my się zejdziem, to tak łajem na austryackiego cesarza! jemu ciepło i wygodnie, a my giniem! Czemuż on nie posłał 3 korpusy, ta i byliby w 77-mym odcięli od Dunaju — i byłby koniec! Ależ Prusy nigdyby nie pozwoliły! A od czegóż Francuz? jakby był uchwycił za tył, Prusak ruszyć się nie może! Aj, panie, czemuż to on tego nie zrobił?! A wszystkiemu w 63-cim nasze pany winne; oni nam wytłumaczyli, że wszystko gotowe, że broń jest; kontrybucyę zbierali; my głupi uwierzyli; dalej bić; przychodzimy, a tu ni broni ni pieniędzy! Pany za granicę powyjeżdżali, bawili się i uszli nieszczęścia, a my tu giniem! Ach, panie! żeby wojna była! ja już niczego nie chcę na świecie, jeno choć jednego M...... zabić, a potrafiłbym jeszcze kilku! — I sapał stary, pięści ściskał — a miał potężne — wreszcie wstaje: Przepraszam pana — i wychodzi. — A cygarko masz pan dla mnie? oj, daj pan cygarko!
Ot, Szymańskiego szkice w naturze!