Podróż na wschód Azyi/24 kwietnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Tokio, 24 kwietnia 1889.

Wczoraj, między innemi asystowałem wielkiej towarzyskiej uroczystości, a mianowicie garden partie, danej przez dwór, tj. cesarza i cesarzową. O godzinie trzy kwadranse na trzecią, przy cudownie pięknym czasie, ruszyliśmy dwoma powozami (na koźle Japończyk wspaniale ubrany) ku tak zw. letniej rezydencyi Mikada. Wśród niezliczonych tłumów ludu, co przyszedł patrzeć na przejazd cesarstwa, wśród szeregów policyi, wojska, dostaliśmy się nareszcie, jadąc za setką co najmniej powozów, do pierwszej bramy pałacu. Gwardya przyboczna cesarska u głównego wejścia; nareszcie pawilon, dwóch portyerów wygalonowanych i wyszamerowanych od stóp do głów otwiera drzwiczki kolasy; wysiadamy. U szczytu schodów przyjmuje nas jeden z mistrzów ceremonii. Idziemy dalej; tu wita nas wielki mistrz ceremonii, hrabia Iszimura. Otoczeni całem stadem innych zaproszonych, suniemy ku miejscu, gdzie mamy oczekiwać przybycia najjaśniejszych. Tu grono pań, grono panów z nieco kwaskowatemi minami; trzeba bowiem wiedzieć, że ci panowie dworzanie tutejsi żyją między sobą jak psy z kotami, co naturalnie nie przeszkadza, że spotykając się, najsłodszymi witają się uśmiechami; ponieważ jednak te uśmiechy i słodkie słowa nadto są wymuszone, przeto państwo ci starają się jak najrzadziej spotykać.
Po półgodzinnem czekaniu przechodzimy do pawiloniku nad samym brzegiem morza położonego; widok piękny, nie do opisania! Nareszcie dają znać, że Ich Cesarskie Moście się zbliżają. W gajach stosownie od nas oddalonych muzyka intonuje hymn ludowy japoński, idealnie piękny, osnuty na tle starojapońskiej pieśni, niezmiernie charakterystyczny, stworzony dla Verdi'ego, by na tem tle coś równie pięknego jak »Aida« stworzył! Wtem, poprzedzony przez cały orszak dygnitarzy dworskich i ministrów, zbliża się Mikado — jak zawsze brzydki i śmieszny — w małym uniformie piechoty, boć i w tem każą biedakowi naśladować monarchów europejskich. Parę kroków za nim cesarzowa — malutka, drobniutka, bielutka, z nosem cienkim, orlim; twarz niezmiernie charakterystyczna japońska, a jednak nie brzydka; jeszcze dość młoda; mimo tego wzrostu lalki, ma pewną prestancyę; a chociaż chodzić biedactwo nie umie, zwłaszcza w bucikach paryskich, to jednak robi o wiele lepsze wrażenie, niż jej czcigodny małżonek. Naturalnie, cesarzowa, jej otoczenie, wszystkie księżniczki krwi, po europejsku ubrane; bo według najnowszych rozporządzeń, kostyum japoński stary, piękny i szlachetny, zupełnie z dworu wykluczony, tak, że na dworze nikomu nie wolno pokazać się w takowym. Aż litość bierze patrząc na tych biedaków.
Ceremonia właściwa ograniczyła się do krótkiej po większej części rozmowy cesarstwa z pojedyńczymi przedstawicielami mocarstw zagranicznych. Jako ciekawość dodam, że dziwnym trafem przy przejściu cesarstwa w szpalerze utworzonym przez ciało dyplomatyczne, znaleźliśmy się między poselstwem chińskiem a koreańskiem. Obu na chwałę trzeba powiedzieć, że nie porzucili stroju przodków. Ambasador króla koreańskiego był w nader ciekawym, oryginalnym stroju; opisać go trudno; jest to coś zupełnie i od chińskiego i od japońskiego odmiennego. O tyle piękniejszy strój, że o wiele żywsze kolory, bo czerwony, niebieski i crême. Nakoniec, po owej rozmowie z posłami, cesarstwo przeszli do pawilonu przygotowanego umyślnie, i tu podano wszelkiego rodzaju Erfrischungen. Gorąco było wcale przyzwoicie, więc ambasadorzy rzucili się ochoczo do szampana. Niestety i tu już wszystko niby po europejsku; nawet lokaje w białych pończochach i frakach.
Gdy cesarstwo odeszli, poszedłem sobie sam oglądać ogród. Cudowny istotnie. Kwiatów jak zwykle żadnych, tem mniej klombów; za to co za drzewa i krzewy, jaki rozkład artystyczny drzew, jakie perspektywy cudne! Krzewy o liściu ponsowym, żółtym, zielonym; a to wszystko na tle wspaniałych starych sosen japońskich; u stóp, ślicznej formy wielka sadzawka, nad nią mostek drewniany prowadzi do pawilonu malutkiego, śliczniutkiego, na wysepce położonego. Niezmierniem kontent, że widziałem tę fetkę, tak bądź co bądź oryginalną i ciekawą.
Jutro miałem opuścić Tokio; z powodu strasznej burzy, która dziś się rozszalała, muszę znowu czekać. Daj Boże, bym jakoś szczęśliwie na stały ląd się przedostał!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.