Podróż na wschód Azyi/24 września

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Krasnojarsk, 24 września.

Nemo propheta in patria sua, sprawdza się i na mnie; ja, k. k. provisorischer Bezirkskommissar, którego np. w Bośni nie uznawano za godnego w uroczystościach oficyalnych zasiadać przy balowym obiedzie, jak tu w Syberyi przyjmowany jestem z honorami, należnymi, co najmniej, jenerał-gubernatorowi samemu. Rozkaz dzienny hr. Ignatiewa, przed wyjazdem wydany, rozporządza, że w czasie mej podróży mają wszędzie sprawnicy wyjeżdżać na granice swoich powiatów i tamże mnie oczekiwać, przedstawiać się i towarzyszyć aż do następnej granicy. Zajeżdżam do Udińska, ledwie się miałem czas w tarantasie z jednego boku na drugi przewrócić, już widzę u stopnia powozu w pełnej gali sprawnika grafa Bonahoerden, który po francusku pyta o moje rozkazy. Ta sama ceremonia w Kańsku i dalej. Tłum ludności miejcowej w pozycyi pokornej zalega z dwóch stron. Gdy przejeżdżamy przez derewnie, a do Krasnojarska zajeżdżam, 5 koni w poręce, a przedemną wali, co koń wyskoczy, zasidatiel w pełnej gali. Dodajmy, że ponieważ rozkaz przyjmowania i konwojowania mnie w ten sposób wydany był przez Ignatiewa, a ten przeniesiony został na gubernatorstwo kijowskie, więc już p. Świetlicki uznał za stosowne rozkaz ów zaniedbać, i dalej po drodze pp. sprawnicy nie ściśle go się trzymali. Za to swoją drogą Bogu dzięki niech będą, bo nic nudniejszego, jak w podróży, i to tak długiej, męczącej, musieć co chwila nastrajać się do urzędowej grzeczności. Stąd nie wyjadę, nie upewniwszy się, że mi darują te honory. Spotkałem tu po drodze aż trzech, do wyższej i niższej kategoryi należących urzędników, Inflantczyków, jadących nad Amur, gdzie ich gen. gub. Korff pomału ściąga. Korffowi powierzono rzekomo nadanie ukolonizowania, urządzenia, ubezpieczenia, całej tej części Imperium; a jest ona znaczna, bo od źródeł Amuru ciągnie się aż po Spokojny Ocean! Niemcy, jak zawsze, rozumni, nie bawiąc się wiele w politykę, milczkiem ściągają nad Amur, w kraje niesłychanie bogate (zwłaszcza południowy pas od Amuru ku Władywostokowi (t. zw. pryassuryjski kraj) gdzie piękna może ich czekać przyszłość.
Ale wróćmy jeszcze do mojej podróży z Irkucka, a raczej z Aleksandrowska do Krasnojarska; wszakże to 1004 wiorst — więc nie żarty! Wyjechałem z Aleksandrowska dnia 17 t. m., we wtorek około godziny 6-tej popołudniu, a stanąłem przed Krasnojarskiem w poniedziałek 23-go o godzinie wpół do piątej popołudniu; jechałem więc prawie równe sześć dób, co według tutejszych pojęć, jest dość pomału; by szybko jechać, trzebaby dzień i noc jechać, po 200 wiorst na dobę.
Cóż powiedzieć o tym szmacie kraju, który przeleciałem? Coś bardziej monotonnego wyobrazić sobie istotnie trudno. Jedna derewnia jak druga i to literalnie wszystkie równie smutne, równie błotniste; wszędzie te same brunatno-kasztanowatego koloru izby; wszędzie po kilka domów porządniejszych, z oknami robotą snycerską w drzewie zdobnemi i na biało malowanemi; wszędzie jadąc przez wieś, takich samych kilkanaście psów się spotyka, które, widocznie znudzone monotonnością żywota wiejskiego, wychodzą na drogę, by z sąsiadem pogawędzić, obwąchać kilka węgłów domów, zdobyć gdzieś jakieś odpadliny, a wreszcie, i to jedyna ich rozrywka, za przejezdnym pobiedz kroków ze 40 i poszczekać trochę! Świnie są mniej od psów wymagające; najpierw rodziny ich w tej porze roku pomnożone znacznie, więc matczyne zajęcia na nudę nie pozwalają; życie ich towarzyskie ogranicza się wprawdzie na odwiedzaniu sąsiadek i gawędzie o domowych kłopotach, niestety, ciągle przerywanej przez niedyskretne prosiaki, które nigdy nie nasycone, właśnie kiedy najmilej kumoszki poczęły paplać, nieznośnem swem szturkaniem i kwikiem, jadła się dopominają.
W niedzielę popołudniu stojąc na którejś stacyi, czekając na konie, miałem sposobność przyjrzeć się życiu derewni w święto. Mężczyźni, o ile jeszcze nie pijani, siedzą przed domami, lulki kurzą i błędny wzrok przed się gdzieś w dali topią, obrachowując, jak daleka jeszcze droga od szczęścia ich oddziela. A w czem to szczęście polega? jakie pojęcie ma taki christianin sybirski o tem, co jest szczęście? Któż to potrafi odgadnąć? Nie wiele ten ideał sybirskiego chłopa pewnie się różni od ideału naszych poczciwych Maćków, tylko ponieważ tu wszystko na większą skalę obliczone, bo ludzi mało, a ziemi za dużo — więc pewnie i tutejszych christian marzenia dalej sięgają.
Dopiero przed samym Krasnojarskiem, więc w dopływach Jeniseju, zmienia pejzarz nieco charakter; zresztą zawsze i nieprzerwanie tajga, a raczej kraj tajgi; więc brzydkie krzaki brzozowe, dalej podlaski brzozowe, gdzieniegdzie tylko sosna lub modrzew utrzymały się przed niszczącą ręką kolonizatora. Las taki jak u nas np. w Karpatach jeszcze gdzieniegdzie się widuje, z wspaniałymi, przepysznymi starcami leśnymi, zda się gdzieś w chmurach kąpiącymi swe wierzchołki — lasu takiego tu nie masz wcale. Przejechałem już więcej niż 2000 wiorst w Syberyi, i to nie ciągle traktem głównym, ale i w boki się zapuszczałem na odległości znaczne, np. do Tunki, do Muryńskiej. Jest tam las dziewiczy, wywroty, całe generacye drzew, zwalone jedne na drugich, śpią snem wiecznym, ale ani jednego pięknego, wspaniałego drzewa nie widziałem. Nic dziwnego, w tym klimacie nic nie może wybujać, wszystko może tylko nędzną, zmrożoną wieść egzystencyę. Klimat ten nie pozwala i nigdy chyba nie pozwoli na znaczne polepszenie warunków egzystencyi. Przez ośm miesięcy faktycznie jest zima, i to zima sroga; ale co gorsza nawet gdy zima w ścisłem słowa tego znaczeniu minie, wtedy jeszcze przymrozki aż pod koniec czerwca, i to starego stylu, się powtarzające, niszczą, warzą, niweczą wszystko. Przymrozkom pomagają susze. Przyszłość tego kraju więc tylko w płodach nie na ziemi, ale w ziemi spoczywających i w rozumnej eksploatacyi lasów, jeżeli do chwili, w której ludność przejrzy i zrozumie swój prawdziwy pod tym względem interes, pozostanie jeszcze cokolwiek z tych lasów; a to wielkie pytanie, bo corocznie, jak już kilkakrotnie notowałem, pożary niszczą niepowrotnie tysiące dziesięcin.
A lud? lud stoi tu o wiele wyżej intelektualnie, niż w Rosyi; kilkakrotnie z różnych stron to słyszałem. Przez zsyłanie dawniej Polaków, teraz socyalistów, wogóle »politycznych«, którzy między ludem po derewniach żyją, rozszerzyła się oświata bardzo znacznie tak, że bezsprzecznie intelektualnie stoi tutejszy chłop od ruskiego i od naszego z wschodniej Galicyi o całe niebo wyżej. A cóż z tego? oświatę rozszerzono, ale religii nie; jest obrządek, ale religii niema; chłop się żegna przed cerkwią, na msze daje (bogusłużenie), kiedy się wybiera na okradzenie lub zamordowanie przejezdnego kupca lub bogatszego sąsiada. Przytem, dla natury sławiańskiej, względna łatwość egzystencyi, zgubna do najwyższego stopnia — prawda, że i trudność egzystencyi może być zgubna — i tu i tam lud ten z natury leniwy, przez 8 miesięcy skazany na nieczynność, gnuśnieje. Mówiąc o łatwości egzystencyi muszę przypomnąć, że aczkolwiek ziemia jest tutaj — oprócz w miastach własnością państwa — to jednak chłopu (christianinowi) wolno jej brać pod uprawę tyle, ile chce; że dalej ludność jest nader rzadka, że cena produktów rolnych ogromna, że materyał budowlany i opał tani, a nawet za darmo go mieć można. Z chwilą otwarcia kolei naturalnie wszystko się zmieni. Miło słyszeć jak ogólnie, nawet jeszcze dzisiaj, przyznają Sybiracy, że rudymenta cywilizacyi jaką mają, zawdzięczają polskim wygnańcom. Oni przynieśli pierwsze promyki słońca w ten dziki, ciemny kraj. Co za szkoda, żeśmy tak nie umieli wyzyskać tej roli, która z natury rzeczy sama się pchała nam w ręce, roli może żywiołu przodującego; dziś o kilka wieków za późno.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.