Podróż na wschód Azyi/29 listopada
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wielki dzień! wyjazd do Indyj. Alea jacta est. Nie ma to jak mieć lat 28, być kawalerem, dostać urlop, no i... pieniędzy trochę! Wyjechałem z domu na kilka tygodni by odwiedzić ojca w Szwajcaryi. Raz wyruszywszy chciałem poznać Chorwacyą — stąd blizko do Serbii — a z Belgradu do Sofii parę godzin. Być w Sofii, znać cały Bałkański półwysep, a nie zwiedzić Stambułu — nie można. Ale w Stambule w październiku brzydko i zimno — a zimna przeciętny Galicyanin dość użyje przez całe życie — więc ogrzać się trzeba; poleciałem do Kairu. Tu mi powiedziano, że za kilkanaście dni odchodzi statek do Indyj — a na statku tym jedzie poselstwo austryjackie do Siamu i Japonii. Pokusa nadto wielka, nie wytrzymałem — i oto siedzę na statku Lloyda austryackiego, «Posejdon», 4200 ton. Statek dobry; maszyna stara psuje się łatwo, jak potem przekonaliśmy się; elektryczne oświetlenie; kajuta moja o dwóch łóżkach — niezła, ale wąska okropnie; lampa elektryczna popsuta, nie świeci — dają mi una lampa volante, czyli poprostu lichtarz ze świecą. Kapitan, starszy człowiek, Dalmatyńczyk, un vieux loup de mer, nazwiskiem Mersa. Gdy mu oświadczyłem ukłony od hr. Karola Załuskiego, poczciwe kapitanisko gubi się w grzecznościach. Pierwsza klasa na statku przepełniona. Odnajduję naturalnie zaraz barona Biegeleben, nowo mianowanego posła austryackiego na Japonię, Syam i Chiny — młody jeszcze, wielce miły, światły, choć, jak na dyplomatę, zanadto nieśmiały w obejściu; wiezie dwa psy do polowania — zapalony myśliwy. Powiadają o nim, że jest ein Jesuit — myślę, że to raczej pochwała; znam go od sześciu godzin, więc nie mogę sądzić. Mam zamiar zaskarbić sobie jego łaski, aby mnie wziął ze sobą do Syamu. Z nim jedzie dodany mu przez ministerstwo Mr. J. C. Samson, Amerykanin, w służbie austryackiej; bardzo miły, znałem go kiedyś w Wiedniu. Dalej jedzie hr. Coudenhove, wielki admirator islamu, pasyonowany do wszystkiego, co Wschód, a przedewszystkiem pragnący, jak sam mówi: Möglichst weit von zu Hause leben. Dalej dr. Exner, profesor z Wiednia, jedzie mierzyć przeciętną temperaturę na wyspie Cejlon; jego kolega równocześnie pojechał ją mierzyć do Tobolska czy Jakutska w Syberyi. Wreszcie paru Anglików, kilku Niemców, między nimi arcymiły i ciekawy człowieczek, młody geolog.
Jedziemy z szybkością dwunastu węzłów na godzinę. Morze cudownie piękne. Wyjazd z Suezu idealny. Od strony Arabii morze iście szmaragdowo-zielone, dalej coraz ciemniejsze, od wybrzeża afrykańskiego ciemno-lazurowe. Oświetlenia poczynają być śliczne. Zachód słońca cudowny; schowało się za skaliste wybrzeże afrykańskie; któż te «tiny» opisać w stanie? Niestety, przepływamy nocą koło Thor: jadąc do Synai tu się ląduje. Góry Synai darmo wyglądam; z okrętu nie widać jej wcale...