Podróż na wschód Azyi/31 grudnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Sapieha
Tytuł Podróż na wschód Azyi
Podtytuł 1888-1889
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Singapore, 31 grudnia.

Nasz stary, poczciwy Posejdon dowiózł nas szczęśliwie dziś o 9–tej rano do Singapore. Na gwałt trzeba było pakować, na gwałt się ubierać, na gwałt się golić! Przy tem wszystkiem trzeba było patrzeć koniecznie na cudowne panorama, jakie przedstawia cieśnina i sam port Singapore. Humor niezbyt świetny, bo jak wiadomo, trzech rzeczy naraz robić zwykle nie można. Cieśnina Singapore usprawiedliwia w zupełności swoje nazwisko. Jestto rodzaj stworzonego przez naturę kanału Sueskiego, między południową częścią zatoki Bengalskiej, a między południowem morzem Chińskiem, kanał nie dozwalający się minąć dwom parostatkom; od północy zamknięty wyspą Singapore, tworzącą ostatnią kończynę półwyspu Malajskiego; z trzech innych stron całą trzodą mniejszych i większych wysepek, widocznie okruszyn lądu stałego, kiedyś od niego przez morze oderwanych. Nic tak milutko pięknego, nic zabawniejszego, jak ta cieśnina, w której wschodnim końcu leży rzeczywisty port Singapore. Dziesiątki wysepek, niektóre o równym prawie poziomie z morzem, uwidocznione tylko przez bukiety palm kokosowych, które wprost z morza wyrastać się zdają.
Samo Singapore, kilku nieznacznymi pagórkami od północno – wschodu otoczone, jest istną metropolią o stu kilkudziesięciu tysiącach mieszkańców. Położenie cudowne, od Colombo nierównie piękniejsze, tylko tu brak wegetacyi, tamtejszej szalonej wybujałości, jaką czaruje Colombo. Miasto rozległe, głównie chińskie, robi ogromne wrażenie, raz wskutek niezliczonej ilości typów i ras, które się tu spotyka, powtóre wskutek ślicznego położenia, paru pięknych publicznych budynków i ogrodów, pierwszych widzianych pagód chińskich, a wreszcie wskutek rzucającego się w oczy faktu, że to jeden z najważniejszych punktów świata pod względem handlowym, powołany do odgrywania bardzo poważnej roli w stosunkach światowo - handlowych. Jestto rosnący kolos, a to dla przeciętnego Galicyanina rzecz arcyciekawa, bo jej nigdy nie widział.
Ledwie zawitaliśmy do portu, zjawia się tutejszy austryacki konsul ad honores, pan Brandt, kupiec, i oddaje ministrowi dwie depesze z Bang - kok: nasz konsul tamtejszy donosi, że król w początkach stycznia wyjeżdża na dwa miesiące w głąb kraju na objażdżkę inspekcyjną, i że każe prosić ministra naszego (o czem drugi telegram), by odłożył swą wizytę na później! Tragedya! Nas dwóch attachés, jakby kto obuchem w głowę uderzył! Tym sposobem przepada na teraz, dla mnie i Samsona, bytność w Bang - kok, na cośmy się jak dzieci cieszyli... I trzeba notabene natychmiast decydować co dalej, bo Posejdon odjeżdża za 24 godzin do Hong - kong, a następny austryacki Lloyd idzie dopiero za miesiąc; inaczej zaś jak na Lloydzie, ani minister ani Samson nie chcą jechać, bo nie mieliby podróży bezpłatnej; miesiąc znów siedzieć w Singapore niesposób, boć gaża ministra jako posła, dopiero mu zostaje w pełni wypłacaną po wręczeniu listów uwierzytelniających (przedtem płacą mu tylko pauszale za podróż i piątą część należącej mu się pensyi — austryackie urządzenia)... Gdy pierwsza emocya minęła, odzyskujemy dopiero mowę i zaczynamy pytać; pokazuje się, że tego samego dnia w nocy odchodzi jakiś statek do Bang - kok. Wal telegram do króla Syamu, czyby nie zechciał poczekać ze dwa dni na nas. Telegram urgent (expres) płacimy około 95 czy 100 złr.; skrobiemy się w głowę, ale płacić trzeba; tymczasem niepokój straszliwy!
Śniadamy w Singapore – Club, jako goście Brandta — emocye trochę mijają, wilcze apetyty. Ja oświadczam stanowczo, że jeżeli minister za 24 godzin wyjeżdża do Tokio, to nie mogę mu towarzyszyć. Jakżeż do licha mogę tak waryacko lecieć dalej? dosyć się naczytałem w listach z domu kazań, że się zbyt spieszę; jakby się dowiedzieli, że przeleciawszy od 29 do 31 grudnia przeszło 6300 mil angielskich, dyrnąłem znowu dalej, ukamienowaliby mnie — i słusznie! A zresztą chce się przecie doczekać gdzieś nareszcie listów, wiadomości, przedewszystkiem np. dowiedzieć się, czy i ile mam pieniędzy na dalszą podróż. Więc oświadczam ministrowi, że nie ruszam się z Singapore przed czternastoma dniami. Na to konsternacya! boć przecie jestem przez ministra, za przyzwoleniem milczącem Ballplatzu, mianowany attaché honoraire przy legacyach w Bang - kok i Tokio. A zresztą w tych zakazanych krajach i przy tych odległościach, towarzysz drogi, choćby najnudniejszy, jest skarbem, którego się nie puszcza; bo wśród tego osamotnienia mieć towarzysza, to znaczy dzielić nudy i udręczenia przez dwa. Więc minister i Samson dogadują mi. Minister pojedzie Posejdonem, W Hong - kong zatrzyma się tydzień, zwiedzi Canton, potem pojedziemy wszyscy do Tokio. Nim miałem czas się zdecydować, nadchodzi odpowiedź z Bang - kok: konsul telegrafuje, że wprawdzie nie widział króla, ale jest przekonany, że tenże zechce na nas poczekać. Hura! Minister pali telegram, że w nadziei, iż król będzie nań czekał, przyjeżdżamy.
Wieczorem jesteśmy na obiedzie u państwo Brandtów; potem na mulaesaku, czyli na uczcie grzebiącej stary a witającej Nowy Rok, i to im deutschen Club. Trzeba wiedzieć, że po wszystkich znaczniejszych miastach Indyj Wschodnich, zwanych przez Niemców Hinter-Indien, prócz naturalnie w Indyach Angielskich, mają już Niemcy swoje osobne kluby. W nocy mamy wyjechać Hekubą do Bang-kok. Trzeba więc wyjąć fraki etc., zawinąć je w coś, wziąć ze sobą do powozu, odbyć w ich towarzystwie spacer po botanicznym ogrodzie, który państwo Brandtowie koniecznie nam chcą pokazać; pojechać o 31/6 mili do Brandtów, ubrać się tam i zjeść obiad. Klimat w Singapore jest w porównaniu z bombajskim istnym rajem. Stała temperatura, zimą i latem prawie nie ulega zmianie, jest mniej więcej 26 — 270 Reaum., przytem jednak niebo zwykle częściowo zasłonięte i przyjemny zefirek, czyniący istotnie życie bardzo miłem, mimo że jesteśmy tylko o 10, 10 od równika oddaleni. Mniej przyjemne od życia, jest pakowanie się, rozpakowywanie, przepakowywanie i ubieranie się we frak. Gdyśmy nareszcie po przebyciu tej pańszczyzny zajechali przed dom Brandtów, czekała nas jeszcze potyczka ze służbą chińską, która jest skądinąd wyborna, ale nietylko ani słówka po żadnemu nie umie, lecz nawet nazwiska swego pana przez Europejczyka wymówionego nie rozumie, bo mu nadaje nazwisko w swoim stylu, więc koniecznie jednozgłoskowe (mnie nazywano, jak się potem przekonałem, master Sa!). Po tych wszystkich przeprawach, świeże koszule nasze już do mokrych ścierek były podobne. Obiad bardzo wystawny; pani się wysadziła. Po czarnej kawie, jazda do Teutonia – Clubu. Tu przedstawienie amatorskie, kolacya, niezliczone toasty, kończące się ogłuszającym chórem: hoch soll er leben! Wreszcie, przy huku i trzasku ogromnego fajerwerku, zwabiającego tysiące Malajczyków, gromkie, ogólne, rzeczywiście wzruszająco serdeczne Prosit Neujahr! Chwila jeszcze — i wyruszymy w towarzystwie Brandtów do portu.
Szalupa z czterema Malajczykami w ciemną wilgotną noc przewozi nas wyfraczonych na pokład Hekuby. O Boże! stateczek malutki, bez grzebienia na spodzie, bo zatoka Bang - kok, tj. właściwie ujście rzeki Menam, tak płytkie, że statki z grzebieniami nie mogą przepłynąć. Wsiadamy; Malajczyki ładują właśnie orzechy kokosowe; 3000 sztuk tychże przykrywa już nasze biedne kufry, które tu przed nami już zajechały; nim dalszych 6000 sztuk kokosów na nie rzucą, trzeba je bądźcobądź wydostać; czynu tego heroicznego dokonywa, perła nie człowiek, Harrison, Anglik, kamerdyner ministra naszego. Na Hekubie są dwie kajuty, I. klasy dla Europejczyków i dwie dla kolorowych. Wiele dobroci charakteru potrzeba, żeby te klateczki ciemne i brudne nazywać kabinami. Kabiny dla »kolorowych« są zajęte przez jakiegoś książęcia syamskiego, który w towarzystwie dworzan powraca do ojczyzny — skąd, nie wiem. Kabina europejska jedna zajęta już przez otyłe małżeństwo Amerykanów, »dla przyjemności« podróżujących, druga dla nas trzech przeznaczona; wilgoć, gorąco, karakony i stada szczurów. Wprowadzają nas do tego Eldorado il primo tenente, tj. zastępca kapitana i maszynista, obaj Szkoci, stock-hagel besoffen, boć Nowy Rok nastał. Służba: złodzieje Chińczyki, którzy jak sroki kradną. Aby czarę rozkoszy aż po brzegi zaraz na wstępie napełnić, pijany maszynista, częstując nas brandy and soda (koniak z wodą sodową, ogólny i ulubiony napój Anglików w całym Wschodzie i Południu), zapytuje czy jesteśmy dobrymi marynarzami, co miało znaczyć, czy chorujemy na morzu; — stateczek nasz bowiem, kołyszący się już w porcie, raz dostawszy się na pełne morze, zwłaszcza w zatoce Syamskiej, gdzie północo - wschodnie musony bardzo dokuczyć mogą, skacze podobno jak opętany. Śliczna perspektywa! Na tej łupinie więc mamy spędzić trzy i pół dnia — dobrze, że nie więcej. Możemy o szczęściu mówić, że mamy Hekubę, bo to jeszcze najlepszy ze statków kursujących między Bang-kok a Singapore. Notabene, jeżelibyśmy mieli zajechać w nocy, po siódmej z wieczora, przed Bang - kok, musimy czekać przypływu, więc ranka, a sławne tam królują moskity!
Ofiarowałem Panu Bogu taki Sylwester 1888 i taki Nowy Rok 1889 za moje grzechy, i z tęsknotą myślałem o naszym powolnym Posejdonie, na którego tyle nawymyślałem — a on był pałacem w porównaniu do Hekuby! W tej chwili płynie on dalej, do Hong-kong. Poczciwy kapitan Mersa i drugi po nim z rangi Zurić, bardzo rzewnie i serdecznie nas pożegnali. Odtąd, aż z powrotem do Bombayu, niewielu, może i żadnych nie będą mieli pasażerów austryackich, a zapewne tylko stado niezliczone Chińczyków, których nienawidzą, bo oni zapowietrzają statek na całe miesiące. Dziwną bo istotnie, zupełnie odrębną mają woń, po której Chińczyka między tysiącem poznaćby można; całe Chiny tak samo pachną. Biedny Posejdon będzie miał nielada robotę, nim się do Hong-kong dostanie; północno-wschodnie musony teraz w całej pełni wieją, a Chińskie morze, zawsze złe, teraz bardzo przykrem bywa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Sapieha.