Podróż na wschód Azyi/4 stycznia
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wszystkie smutne przepowiednie nie sprawdziły się, Bogu dzięki! Przeprawa nasza odbyła się w sposób nader spokojny, choć nasza Hekuba hojdała się dość silnie. Jesteśmy prawie u celu. O 4-tej popołudniu mamy stanąć przed tak zw. la barre, czyli ujściem rzeki Menam, którą następnie w górę mamy płynąć do stolicy państwa. Nasi książęta syamscy obiadują zawsze z nami w towarzystwie tłumacza i sekretarza. Starszy z książąt, lat około 19 — 20 (wczoraj mu się przedstawiliśmy), wygląda wprawdzie na małpę, ale jest zupełnie cywilizowany. Noszą oni wszyscy rodzaj kostyumu narodowo-dworskiego: zwykle białą kurtkę, z nizkim stojącym kołnierzykiem, pętlice białe, jak na węgierskich attylach, złote guziczki, długie pończochy białe i trzewiczki czarne, wycięte. Miejsce inexprimablów zajmuje rodzaj jedwabnej lub bawełnianej chusty (tak każe zwyczaj w całym kraju), przepasują się nią wkoło bioder dość zgrabnie, tak, że wygląda na króciuchne, po kolana, pluderki. Zdziwiło mnie bardzo, że panowie ci używają grabków, noża i łyżki zupełnie według angielskich obyczajów, i to tak, iż niejednego szlagona, niejednego magnata austryackiego mogliby zawstydzić. Co prawda, sekretarz, człowiek w poważnym już wieku, rosły, z szeroką twarzą a silnie rozpłaszczonym nosem, ma jeszcze pewne trudności do przezwyciężenia, zwłaszcza z widelcem. Za to tłumacz książąt, jako bywały człowiek (był wojskowym attaché w Japonii), rusza się zupełnie swobodnie, maniery ma europejskie, mówi po angielsku; książęta tylko po syamsku. Typy ich wogóle brzydkie; a zeszpecone są jeszcze te biedne twarze szkaradnym zwyczajem, już w Indyach ogólnym, żucia liści tak zw. Bettelpalm. Są to listki zielone, podługowate, nieco formą liść bzu przypominające, których stosy w każdem mieście i każdej ulicy, w każdym domu i sklepiku się widuje. Listek taki zwija się w trąbkę, zaprawia najrozmaitszemi jeszcze ingredyencyami, i kładzie do ust. Każdy zamożny człowiek ma przy sobie na łańcuszku — a w Syamie nosi za nim służba — srebrną puszkę mniej lub więcej bogato wyrabianą, kształtem do futerału na zegarek podobną, pełną tych drogocennych liści. Skutki tego żucia dwojakie: najprzód muszą ciągle pluć, i to ślinę koloru krwisto - czerwonego, powtóre, zęby robią się koloru tabaki. Coś okropnego widzieć młode, czasem nawet przystojne twarze zeszpecone w ten sposób. Bogaci, nawet przy pluciu, różnią się od biednych, bo za każdym bogatszym niesie osobny sługa — złotą lub srebrną spluwaczkę.
Ale jeszcze będę miał czas obserwować zblizka te piękne zwyczaje; teraz dla pamięci notuję, że gdy mnie nazwano z tytułu i nazwiska przy prezentacyi Jego królewsko - książęcej Mości (pokazało się bowiem, że nasz książę jest jednym z licznych synów króla Syamu), książę z miną arcypoważną i okolicznościową zapytał: w jakim stopniu pokrewieństwa stoję do cesarza Austryi? Uspokojono go, że tak blizkie pokrewieństwo nas nie łączy, nie zdefiniowano jednak bliżej mego do panującego stosunku. Stąd szczególne dla mnie względy.