Podróż na wschód Azyi/7 października
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż na wschód Azyi |
Podtytuł | 1888-1889 |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W przejeździe do Tomska czas dość piękny, zwłaszcza przed samym Tomskiem: od Muryńska droga doskonała, kraj zmienia się. Położenie Tomska piękne, amfiteatralnie rozłożony po prawym brzegu Tomi; lewy brzeg równy jak stół, widać na mile całe. Pierwszy to prawdziwie sybirski widnokrąg w tem znaczeniu, jak dotąd go sobie wyobrażałem. Miasto robi o wiele lepsze wrażenie niż Irkuck, większy ruch widocznie, ba, nawet i więcej o porządek dbają. Pierwszy raz w Syberyi udało mi się zobaczyć, że ulice polewano. Niestety ni dziś, ni jutro, ni w tym roku wogóle nie trzeba już będzie polewać; śniegi od wczoraj i pluta nieustanna! Co począć, doprawdy nie wiadomo. Z każdą chwilą droga się psuje; możliwość zimowania gdzieś między Omskiem a Tiumeniem z każdą minutą się zwiększa!
Zaraz dnia pierwszego idę na łacińskie probostwo. Krowa stara, koń stary, gospodyni stara, wikaryusz stary, a jegomość niemłody. Plebania czyściutka, porządniutka, choć dół żelaznemi ściągnięty sztangami, ale za to wyłożony wojłokiem, piaskiem, słomą, liśćmi, garbnikiem i deskami, ciepły, od wilgoci zabezpieczony; pierwsze piętro zajmuje proboszcz, trzy niewielkie pokoiki, czyściutkie, jak pudełko; rosyjskim sposobem zapuszczane podłogi, ściany bieluchne. Kilka dobrych reprodukcyj najznakomitszych arcydzieł Murilla i Rafaela, portret Piusa IX. i Leona XIII., a u ich stóp w porządku jeden nad drugim Mikołaj, Aleksander II. i obecnie najmiłościwiej rządzący, to salonik; dalej gabinet, pracownia, wreszcie sypialnia. Wszędzie po kilka pięknych fotografij Matki Boskiej Częstochowskiej i Ostrobramskiej, wszędzie czyściutko a skromnie. W środkowym wielkim, obszernym pokoju biblioteka kościelna, więc polska, dzieła rozmaitej treści. Tu w niedzielę po sumie przychodzą panowie i panie brać i oddawać książki. Wreszcie po drugiej stronie biblioteki, znowuż w podobnych jak proboszcz pokoiczkach, mieszka pan Czapiczyński z Warszawy, zesłany z r. 1863, zajmuje się biblioteką. Okradziono biedaka do koszuli, więc proboszcz na rezydencyę go do probostwa zaprosił. Organista, pan Sylwester, Żmudzin, księdzu za kamerdynera od wielkich okazyj służy; chłopak, sierota z księdzem jeździ po parafii i samowar co rano wnosi. Mój Boże! co tu cierpień, co tu cierpliwości, zaparcia się, wytrwałości, nim ten biedny księżyna doprowadzić potrafił do tego, co jest. Z pensyi 100 rub. miesięcznie i datków może, choć rzadkich, parafian wszystko się zrobiło.
Przychodzę na kawę po mszy; ksiądz kawę, chłopak samowar chwytają i cwałem pędzimy do saloniku, bo zimno było w kościele. Ulegając namowom i prośbom proboszcza, przeniosłem się nareszcie na mieszkanie do biblioteki. Jakże tu miło, swobodnie, spokojnie po tem okropnem hotelisku, jak ciepło moralnie i fizycznie! Poczciwy proboszcz nietylko sam urządził pokój, nietylko dywaniki poznosił, stoły poustawiał, lecz rano, gdym z miasta powrócił, zastałem swój pokój wyczyszczony, wywietrzony, rzeczy w porządku i nawet nakadzone wódką kolońską, żeby powietrze odświeżyć.
Tym proboszczem, ksiądz Waleryan Gromadzki. Od r. 1860, już przed powstaniem zesłany, w Omsku na swą prośbę zatrzymany przez ówczesnego jen.-gubernatora, Francuza rodem, Duhamel'a, obecnością swą samą przyczynił się do tego, że pan Koziełło Pokleski wybudował tamże kościół katolicki. Taktem swym, zgodnością, prawością, czystością obyczajów, miłością Chrystusa, zyskał sobie mir i ogólne poważanie nawet u prawosławnych; po ulicach Tomska z nim chodząc, sam z radością konstatowałem, że wszyscy z czcią i uszanowaniem księdza proboszcza witali, każdy jamszczyk czapki uchylał. Z archirejem potrafił utrzymać konieczne dobre stosunki. W kolonii polskiej, tu do 2000 ludzi w samym Tomsku liczącej, poważany, kochany jak ojciec, umiał utrzymać najlepsze stosunki z dwoma jeszcze zesłanymi tu księżmi łacińskimi, którzy, widocznie uznając jego zasługi, traktują go jak ojca, jak przełożonego, choć od niego starsi. O setnych mniejszych i większych zasługach ks. Gromadzkiego, doprawdy, tomy spisywaćby można. Co prawda, przydawały się niemało ks. Gromadzkiemu stosunki z kilkoma wielkiego serca paniami, które hojnymi darami popierały jego przedsięwzięcia. Jużby mu dziś należał wypoczynek po pracy blizko trzydziestoletniej. A co to za szalone trudy i niebezpieczeństwa przy tej pracy! Tonął trzy razy, dwa razy zamarzał w stepie, raz już go prawie nieżywego od mrozu do wsi przywieziono. Gorliwością, cichością, zaparciem siebie wielki, ten sługa Boży, prawdziwy apostoł!
Ale wróćmy do Tomska. Przed rokiem otworzono tutaj uniwersytet o jednym dotąd fakultecie medycznym. Co roku miano otwierać po jednym fakultecie, w tym roku jednak żadnego nie otworzono. Profesor Stanisław Zaleski, były doktor medycyny, z młodziutką żoną, Warszawianką, panną Iwanowską, powołany tutaj na profesora, objął katedrę chemii; on mi gmach a zwłaszcza bibliotekę pokazywał. Uczniów na pierwszym kursie jest wyżej stu; w kolegium profesorskiem kilku Inflantczyków i Zaleski, Polak. Kuratorem okręgu szkolnego pan Floryński, bardzo grzeczny i cywilizowany człowiek, choć żadnym, prócz rosyjskiego, nie włada językiem, archeolog, sam mi swój dział, t. j. muzeum archeologiczno-antropo-topograficzne, pokazywał. Wiele tam istotnie ciekawych okazów, wykopanych w Syberyi zachodniej, świadczących, iż w czasie (nieoznaczonym dotąd), kiedy mieszkańcy jej znajdowali się na stopniu cywilizacyi, odpowiadającym naszej epoce kamiennej i bronzowej, stali o wiele wyżej cywilizacyjnie, od dzisiaj znajdujących się tu i ówdzie jeszcze aborygenów, Ostiaków, Jakutów, Tunguzów. Pan Floryński wnosi stąd, że mieszkańcami tymi byli Sławianie, przodkowie Rosyan. Dowodu szuka on właśnie w stosunkowo wysokim stopniu cywilizacyi, o którym wykopaliska owe świadczyć mają. Dla mnie dowód to nijaki, boć równie łatwo przyjąć można, że ludy cofnęły się w cywilizacyi, zamiast iść naprzód. Zbiór etnograficzny, prawie wyłącznie Ameryki, mianowicie Indyan dotyczy; jest przecież parę rzeczy ostiackich i tunguskich.