Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1891
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź
Tytuł orygin. Le Tour du monde en quatre-vingts jours
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.

Ideał Obieżyświata.

Na honor, pomyślał sobie Obieżyświat, trochę zbity z tropu, u pani Fussaud znałem osoby bardzo do mego nowego pana podobne.
Trzeba dodać, iż »osoby« pani Fussaud były to figury z wosku, łudząco naśladujące żywych ludzi. Podczas krótkiej rozmowy Obieżyświat badał swego nowego pana. Był to mężczyzna około lat 40 liczący, o wyglądzie szlachetnym, wzrostu słusznego, niezbyt otyły, o blond włosach i faworytach, o twarzy bladej i pięknych zębach. Odznaczał się równowagą umysłu, spokojny, flegmatyczny, z okiem jasnem, badawczem, był skończonym typem Anglika o zimnej krwi, tak często spotykanym w Połączonem Królestwie.
W każdem położeniu zachowywał równowagę. Siły swe fizyczne bardzo oszczędzał. Wybierał zawsze najkrótszą drogę, unikał wszelkich zbytecznych ruchów, nigdy się niczem nie przejmował, ani też wzruszał. Nigdy się nie spieszył, zawsze w porę przychodził. Żył samotnie, zdala od stosunków społecznych.
Co do Jana, zwanego Obieżyświatem, był to Paryżanin z krwi i kości, od pięciu lat mieszkał w Anglii, pełnił obowiązki lokaja, napróżno poszukując pana, do którego mógłby się przywiązać. Obieżyświat nie miał nic wspólnego z Frontillem lub Mascarillem, typem śmiesznego lokaja, o wysokich plecach i zadartym nosie. Był to chłopak poczciwy, o miłej powierzchowności, wydatnych ustach, dobry i uczynny. Oczy miał niebieskie, cerę zdrową, twarz dość pełną, pierś szeroką i muskuły doskonale przez gimnastykę wyćwiczone. Włosy miał bujne, koloru ciemnego. Podczas gdy starożytni rzeźbiarze posiadali 28 sposobów układania włosów Minerwy, on posiadał tylko jeden jedyny, a mianowicie trzy przesunięcia grzebieniem i fryzura była skończoną. Czy dwa tak różne charaktery, pana i sługi, zgodzą się wzajemnie? Obieżyświat nie mógł na to odpowiedzieć. Przepędziwszy burzliwie swą młodość, marzył o spokoju. Słysząc wiele o systematyczności angielskiej i przysłowiowym spokoju dżentelmanów, przybył szukać szczęścia w Anglii. Ale dotychczas los mu nie sprzyjał, nigdzie nie mógł długo zagrzać miejsca. Zmienił już dziesięciu panów, gdyż wszyscy nie odpowiadali jego upodobaniom. Byli to bowiem fantastycy, amatorzy przygód i podróży. Ostatni jego pan, młody lord Longsferry, członek parlamentu, po spędzeniu nocy w restauracyi, wracał do domu niesiony wpół przez policyanta. Wobec tego służący uczynił kilka uwag swemu panu, za co został uwolniony ze służby. Dowiedziawszy się, iż pan Fogg poszukuje służącego, zasięgnął wiadomości o sposobie prowadzenia się tego pana. Osoba, której życie było tak regularne, która nigdy nie podróżowała, nie oddalała się z domu, przypadła mu bardzo do gustu. Zaofiarował swe usługi i, jak już wiadomo, został przyjęty. Pozostawszy sam w mieszkaniu po odejściu pana Fogg, Obieżyświat począł się rozglądać po całym domu. Nic nie uszło jego uwagi, od piwnic aż do strychu. Bardzo mu się wszystko w tym surowym, czystym i wygodnie urządzonym domu podobało. Czynił on na nim wrażenie muszli oświetlonej i ogrzanej gazem. Pokoik dla niego przeznaczony, a znajdujący się na drugiem piętrze, również mu się podobał. Dzwonki elektryczne i tuby, łączyły go z pokojami na dole. Na kominku stał zegar elektryczny, który w zupełności odpowiadał takiemuż zegarowi w sypialni pana Fogg; zegary te jednocześnie wybijały każdą sekundę.
— Podoba mi się tu! — mówił do siebie z zadowoleniem.
Nad zegarem wisiała jakaś kartka, był to program przyszłych jego zajęć; wszystko przewidziane, zapisane, nie zapomniano o najdrobniejszem zajęciu; każda chwila była wypełnioną. O godzinie ósmej zrana pan Fogg wstawał, a o ósmej minut dwadzieścia jadł pierwsze śniadanie, woda do golenia podaną być winna o dziesiątej minut trzydzieści siedem, robić fryzurę zwykł o dziesiątej minut pięćdziesiąt i t. d.
Co się tyczy garderoby pana domu, to ta wzorowo była utrzymywaną. Każda para spodni, każdy tużurek lub kamizelka były numerowane i zapisywane do regestru, z zaznaczeniem pory roku, w której użytą być winna. Słowem, dom przy ulicy Saville-row, będący wzorem bezładu, za czasów słynnego Sheridana, w obecnej chwili był przybytkiem wygody i elengancyi.
Nie widziano tam ani biblioteki, ani książek, gdyż w Reform-Clubie były na usługi członków dwie czytelnie: jedna, złożona z dzieł beletrystycznych, druga — z prawnych i poświęconych polityce. W sypialni stała kasa ogniotrwała. Nie spotkałeś tam nigdzie żadnej broni, żadnych przyborów myśliwskich. Wszystko to nosiło cechę spokojnego i regularnego życia gospodarza. Obszedłszy wszystkie kąty domu, Obieżyświat zatarł ręce z zadowoleniem i szeroka twarz jego opromieniła się uśmiechem.
— Podoba mi się tu — mruknął do siebie. — Tego mi było potrzeba. Ależ mój pan, to prawdziwy automat. Dobrze więc, nie mam nic przeciwko temu, by go obsługiwać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.