Podróż po księżycu, odbyta przez Serafina Bolińskiego/12

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teodor Tripplin‎
Tytuł Podróż po księżycu
Podtytuł odbyta przez Serafina Bolińskiego
Wydawca Nakładem Bolesława Maurycego Wolfa
Data wyd. 1858
Druk Drukiem Bolesława Maurycego Wolfa
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


12. Książe Neujabi.

Wiele ze mną rozmawiał książe Neujabi i o tém i o owém, o swych kampaniach przeciw Ciemnostanowi, w którym był razy kilka, i dziwne mi opowiadał szczegóły o tym kraju, który nie jest tak górzystym jak południowa hemisfera księżyca, lecz owszem płaskim, wcale urodzajnym, wydającym bardzo wiele bydła, zboża i drogiego kruszcu, a pomimo tego ubogim, bo wszystkie zasoby kraju wychodzą na zakupowanie cudzoziemskich cacek dla arystokracyi Ciemnostańskiéj, lubiącéj się bawić i stroić jak dzieci.
Potém młody książe zwrócił rozmowę na przedmioty potoczne, i pomiędzy innemi rzeczami spytał mi się, czy panna Lawinia już wróciła do domu wujaszka.
— Nie wróciła jeszcze, a czy ją zna książe?
— Widziałem ją razy kilka przelatującą na spacer, do kościoła i do teatru, odpowie książe.
— Ma być bardzo ładną? czy prawda? spytam z bijącém sercem.
— Jak do gustu, mój panie Nafirze, wysoka, wysmukła, blondynka, z szafirowymi oczyma i długiemi złocistemi włosami. Ale któż ci opowiadał o jej piękności?
— Doktor Gerwid.
— Sam kochany wujaszek zachwalał swą siostrzenicę, to wieloznaczące, rzecze jak gdyby do siebie młodzieniec z oczywistém zakłopotaniem. Lecz po cóż ją wysłał na wyspę Snu? nie powiedział tego panu?
— Nic powiedział i ja nie śmiałem wypytywać go o to. Przecież nie jest chorą, zdaje się.....
— Nie samych tylko chorych wysyłają tam na mieszkanie, wiesz pan przecie, że są prezerwatywy, zabezpieczające od wpływu narkotycznego roślin tam kwitnących. Sami tam urodzeni i wychowani mieszkańcy, doświadczają tego wpływu, tylko do pewnego stopnia: ciągle pozostają w jakimś stanie odurzenia umysłowego, widać im dość przyjemnego, bo z niego wyjść nie pragną, tylko chyba chwilami, nie długo trwającemu. Dla tego téż ich myśli i czyny noszą cechę albo w oczy bijącéj niedbałości, nieudolności, albo téż gorączkowéj egzaltacyi. Na całéj wyspie nie zobaczysz długotrwałego pomnika usilności ludzkiéj, ale często obok walących się chat w najbrudniejszym zaułku, zoczysz dowód pychy arystokratycznéj: jakiś świetny pałac z herbami, basztami, salami rycerskiemi nowo postawionemi, a napełnionemi mnóstwem portretów rodzinnych, zakupionych u antykwaryuszów, lub téż zbroją sprowadzoną z zagranicy.
— Żeście téż sobie mieszkańcy Jasnogrodu, dali wydrzeć tę wyspę Ciemnostanowi?
— Widzisz, panie Nafirze, my sami nie wiemy, czy nam posiadanie téj wyspy korzyść lub stratę przynosiło. Umysły mieszkańców Snu, są pod wszystkiemi względami nadzwyczaj rozdwojone. Teraz Snogrodzianie, sami nie wiedzą co mają myśleć, życzyć sobie lub pragnąć, i rzucili się jednomyślnie prawie w objęcia religii, którą tak pojmują jak wszystkie inne rzeczy, to jest rzewnie lecz nieudolnie, zbyt wiele sercem a zbyt mało rozumem.
— Czy i w Snogrodzie łamią chłopom lotki, a mieszczanom wyskubują po jedném skrzydle?
— Tam jest niby inny system dzielenia ludności na stany: każdemu wolno nosić skrzydła, który za nie opłaca podatek. Zobaczysz tam ubogich hrabiów i książąt, chodzących piechotą z wyskubanemi skrzydłami, zwieszonemi na dół jak płetwy, a w tym samym czasie widzisz brodatych żydów, latających na pysznych skrzydłach.
— Wielki Boże w Niebiosach! Żydzi na księżycu?! zawołałem chwytając się rękoma i skrzydłami za głowę.
— Tu u nas w Jasnogrodzie tak dobrze jak gdyby ich nie było: porównani w obliczu prawa z nami wszystkiemi, wsiąkli do towarzystwa.
— Że to panna Lawinia, osoba jak się zdaje tak dobrze chowana, lubi zamieszkiwać taki kraj?
— O! nie myśl żeby Snogród był pozbawiony uroków. Kobiety tam błyszczą wszelkiemi powabami piękna przyrodzonego i zdobytego talentem, a nawet nauką; muzyka stoi na wysokim stopniu w Snogrodzie, a ten stan półsenności poetycznéj, w którym prawie bez przestannie pozostają dobrze wychowani i niczém nie zatrudnieni ludzie, nadzwyczaj się podoba romantycznym umysłom. Panna Lawinia, o ile mi wiadomo, jest tego usposobienia umysłu, i kilka razy na rok wylatuje ze swym braciszkiem do Snogrodu, gdzie wujaszek ma prześliczny pałacyk z parkiem, polami i lasami, obok zakładu somnopatycznego, którego jest założycielem i właścicielem. Tam sobie żyje panna Lawinia swobodnie i w przepychu, jak jaka królewna, w orszaku najświetniejszych dam okolicy, a jéj braciszek, bardzo miły lecz uczyć się nie chcący chłopaczek, zbija bąki z podobnemi sobie synami arystokracyi.
— Wszystko to, mości książę, zaostrza mą ciekawość, muszę się kiedy puścić do Snogrodu na mych skrzydłach lub nareszcie na méj rybie, która mi ułatwi przekroczenie morza, podobno tylko z dwadzieścia pięć mil szerokiego. Ma się rozumieć, że wezmę z sobą bussolę.
— Przedewszystkiém nie zapomnij paszportu, bo urzędnicy graniczni w Snogrodzie nikogo nie wpuszczają bez paszportu, wizowanego przez ambasadora lub przynajmniéj konsula Ciemnostańskiego, rzecze książe.
— Chyba żartujesz mości książę, nie ma granic dla istot skrzydlatych! rzeknę, pewny że książe tylko żartem wspomniał o granicy.
— Nie myl się pan, są w Snogrodzie granice dobrze strzeżone, tak jak i są żydzi, ciągle tylko o kontrabandzie myślący.
— W jaki sposób możnaby otoczyć wyspę całą granicą, nieprzebytą dla ptaka lub dla skrzydlatego człowieka?
— Na sześćset kroków od ziemi dosięgnie dobra strzelba i zabija, a wyżéj są na kilku wysokościach w atmosferze, nie zbyt wysokiéj księżyca, porozciągane druty elektryczne, zabijające iskrami na kilkaset kroków od siebie wszelkie żyjące stworzenie. Przytém skrzydlate patrole czuwają wszędzie, a nocną porą świecą owe druty jak zorza północna, i światłem otaczają całą wyspę, tak, że żadna istota nie przejdzie pod niemi, nie będąc dostrzeżoną.
— A w Jasnogrodzie są także granice?
— Są, ale tylko ziemskie dla bydła, które z tamtąd często przychodzi z zarazą, i dla ludzi nieskrzydlatych, pozbawionych u nas praw obywatelskich za wykroczenia, a w tamtych krajach pozbawionych pojęcia o godności ludzkiéj za to, że się urodzili w niższym stanie.
— A to widać u państwa i dobre i złe szczególniéj wygórowało i odbija się jaskrawszemi barwami jak na ziemi, rzeknę do oświecającego mnie księcia Neujabi.
— A zkądże pan wiedzieć może, co się dzieje na ziemi? spyta książe z nadzwyczajną skwapliwością, spozierając na mnie ciekawie i uważnie swemi czarnemi nadzwyczaj pięknemi oczyma.
— Siliło mi się przez czas długi, żem żył na ziemi, odpowiedziałem nie będąc wówczas pewnym, czy się mylę lub czy kłamię, bo pamięć moja co do pochodzenia chwilami się przebudzała, lubo w następnéj chwili znowu usypiała.
— Ach! wystaw sobie kochany panie Nafirze, że i ja taki sen miałem, i to przez długi czas, kiedy mnie lekarze skazali na sześciotygodniowy pobyt na wyspie Snu, któren to czas przemarzyłem całkiem tylko o ziemi i o mym pobycie na téj ogromnej planecie, której widziemy góry, morza, jeziora, miasta, a nawet główniejsze rzeki gołém okiem jak na dłoni. Ale posmak, który mi został po tym śnie, nie jest przyjemnym, i wcale nie odpowiada okazałości tego rzęsistego światła, o którem mieszkańcy Ciemnostanu żadnego nie mają wyobrażenia, a nas Jasnogrodzian tak zachwyca. Wiesz co, panie Nafirze, w tych marzeniach i o tobie, nieznanym mi do tej chwili, śnić mi się musiało; bo jest myśl, która mi dopiero teraz do głowy przyszła. Czemuż twoje ukazanie się takie na mnie wywarło wrażenie? Nadaremnie śledzę i śledzę, gdzie ciebie widzieć mogłem, gdzie cię spotkałem. Urodziłeś się i wychowałeś, jak mi doktor Gerwid zaręcza, w mieście odległém, którego nigdy nie zwiedzałem i któregoś ty nigdy nie opuszczał, więc zkądże się czepił obraz twój méj duszy? to już chyba we śnie jakim, a nieraz się wyśni nie tylko obraz człowieka, ale także cała przygoda, cała historya, zajście jakie; nawet najnadzwyczajniejsze sytuacye często nas spotykają po pierwszy raz, ale tak przygotowanych, jak gdyby się wydarzyły po raz drugi, to wszystko gra snów.
— Albo odgłos rzeczywistego życia, które się spędziło na jakim innym planecie..... dodam pomimowolnie, prawie nie wiedząc co mówię, idąc za natchnieniem myśli wyrywającej się z duszy, jak owe światełko błędne na smętarzach.
— Albo odgłos rzeczywistego życia, które się spędziło na jakim innym planecie???... powtórzy książę Neujabi, jak człowiek budzący się ze snu, ale jeszcze oburzony. Boże! na nowy i również dedaliczny wprowadzasz mnie pan tor myśli. A jednakże i ta myśl, zdaje się, nie po pierwszy raz zapokutowała, czyli raczéj odgłos znalazła w méj głowie. Pan jesteś jakimś zagadkowym człowiekiem, wywierającym na mnie......
W téj chwili kazał mnie przywołać stary książe, i tém skrócił rozmowę, która mnie zaczęła w jednej chwili i zachwycać i w niepokój wprowadzać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teodor Tripplin‎.