Podróż podziemna/Rozdział 3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż podziemna |
Podtytuł | Przygody nieustraszonych podróżników |
Wydawca | Wydawnictwo „Argus“ |
Data wyd. | 1923 |
Druk | Drukarnia aukc. T. Jankowskiego, ul. Wspólna 54 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Voyage au centre de la Terre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Usiądź tutaj! — odezwał się do mnie, — i pisz!
W jednej chwili byłem gotowy.
— Będę ci teraz dyktował litera po literze z tego islandzkiego rękopisu. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
— Ależ, na świętego Michała! strzeż się błędu!
Rozpoczęło się dyktando. Starałem się, jak mogłem. Każda litera wypowiadana była po kolei i utworzyło to jakieś niezrozumiałe wyrazy.
Kiedy już skończyłem, stryj wziął kartkę przezemnie zapisaną i bacznie się jej przyglądał.
— Co to może być takiego? — zapytywał siebie.
Na honor! Nie mogłem i ja tego wytłomaczyć.
Stryj tymczasem zdjął okulary, zbliżył do oczu lornetkę i bacznie przypatrywał się pismu.
— Axelu, — odezwał się wkońcu, — czy wiesz, co tu napisane?
Na zapytanie to nie mogłem odpowiedzieć. Cała moja uwaga bowiem zwrócona była na portret wiszący na ścianie.
Była to podobizna Małgosi, pupilki mego stryja. Znajdowała się w tej chwili w Altonie, u moich krewnych, co było powodem do wielkiej rozpaczy, gdyż przyznać się teraz muszę, że piękna Małgosia i bratanek profesora Lidenbrock kochali się zawzięcie i cierpliwie. Byliśmy już narzeczonymi bez wiedzy stryja, któremu erudycja nie pozwalała na zrozumienie serdecznych uczuć.
Małgosia była śliczną blondynką o błękitnych oczach, poważnym charakterze i kochała mnie bardzo.
Obraz mej ukochanej zajął mnie tak dalece, że zapomniałem o geologji, stryja obecności i o wszystkiem.
Dopiero uderzenie pięścią w stół wyrwało mnie z zadumy i otrzeźwiło.
— Napisz te wyrazy, coś pisał dopiero co, na linji horyzontalnej.
Usłuchałem, i napisawszy poprzednie wyrazy i poodłączałem po literze pierwszej, potem drugiej, trzeciej i t. d.
Po ułożeniu w ten sposób wyrazów, wyczytał profesor ku wielkiemu swemu zdumieniu te słowa:
„Kocham cię bardzo, moja mała Małgosiu!“
— Hę! — zawołał profesor.
— Ach! to ty kochasz Małgosię? — spytał stryj tonem opiekuna.
— Tak... Nie... — wybełkotałem.
— Ach, więc kochasz Małgosię! — mówił już machinalnie, nie myśląc o tem, co mówi.
Potem podyktował mi znów całe zdanie, a nie mogąc dojść do tego, co napisane, huknął pięścią w stół, aż rozlał się atrament, pióro wypadło mi z ręki.
— To nie to, co myślałem! — wykrzyknął, potem przebiegł szybko, jak bomba, przez gabinet, popędził po schodach jak szaleniec, przeleciał ulicę Królewską i uciekł, niewiadomo w jakim kierunku szybko, ile mocy miał w nogach.