Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć trzecia/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Dzień wyjścia naszego z miasteczka Lady, ostatniego na ziemi polskiej[1], był jasny i pogodny. Pod miastem płynie ku Dnieprowi rzeczka Lady, która była linią rozdzielającą Polskę od Moskwy. Przeszliśmy przez most i już znajdujemy się w obczyznie. Ziemia, w którą weszliśmy, chociaż jest ruską, należała do Polski, a smoleńscy chłopi swój kraj nazywają «zabranym», przypominając długą zależność jego od Polski.
Wszystko tu już inaczej; chaty z długiemi okapami, budowane z belek, zdobione ciesielską robotą, różnią się od białoruskich; inny ubiór ludu, inna mowa, charakter ziemi, wsi, miast, inne już wrażenia nasuwają. Żegnaj mi, rodzinny kraju! żegnaj nieszczęśliwa a ukochana Polsko! z tobą się rozstawać trzeba jak z życiem! Bo gdzież znajdę to powietrze, te wody, równiny, góry? gdzież twą gościnność, obyczaj, wiarę? gdzież ducha, który mimo niewoli, zewsząd się wykazuje? gdzież znajdę tę świętą a nieograniczoną myśl, tkwiącą w tobie, która zapala serca miłością nigdy nieskończoną — gdzież to znajdę? Nigdzie — choćbym przepłynął wszystkie morza, przeszedł wszystkie ziemie, nigdzie nie znajdę tego, co ukochałem w tobie, Polsko; nigdzie też szczęśliwym nie będę! Wróg mnie na łańcuchu wyciągnął z mojej ojczyzny i ciągnie mnie na nim w zimne stepy Azyi, gdzie rzuci na pastwę tęsknocie! Boleść przejmuje moje wnętrzności, boleść ściska mi czucie i myśl, a jednak, Polsko! szczęśliwy jestem w tej boleści, bo szczęściem jest boleć dla ciebie!
Nie wiele dzisiaj widziałem; wszystko się przedemną zasłaniało mgłą, której oko rozedrzeć nie może, bo to jest tęskna i bolesna mgła serca. Nic więc nie widziałem pierwszego dnia mej podróży w Moskwie; zauważyłem tylko, że na polach i przy drogach nie stoją krzyże jak w Polsce, przypominające podróżnemu mękę, co wywalczyła zbawienie ludziom!
Przybyliśmy do miasteczka Krasnego, gdzie zamki i kraty murowanego więzienia zamknęły i schowały nas przed ludźmi. Ranne dzwonienie przerwało mi sen; wstałem i poszedłem do kraty; na wieży cerkiewnej, stojącej w rynku, «diaczek» wydzwaniał jakąś długą, prędkiemi taktami, zwrotkę. Głos jej rozlegał się wesoło w powietrzu a we mnie poruszał tony smutku. Miasto jeszcze spało, okiennice były w drewnianych domkach zamknięte, tylko jeden diaczek nie spał i jak czarny duch z długim warkoczem budził mieszkańców kapryśną i skaczącą muzyką dzwonu. Słońce zeszło i podnosiło się coraz wyżej, na ulicy pokazało się już kilka osób a przy bramie zmieniła się warta więzienia. Otworzyli nam drzwi i pozwolili chodzić po podwórzu; wkrótce dziedziniec napełnił się aresztantami, między którymi wielu znajdowało się cyganów. Ci weszli ze mną zaraz w rozmowę i powiedzieli mi, że na kilka tygodni przedemną przechodził tędy Polak, zawyrokowany do wojska w Orenburgu, a po drodze ciągle malował; w tutejszem więzieniu wymalował kilka portretów. Ciekawy byłem dowiedzieć się nazwiska artysty, artysty, któremu niewola i łańcuchy nie wytrąciły pędzla z ręki; poszedłem więc do dozorcy i zapytałem o nazwisko malarza. «Jest to Konstanty Chilewski», powiedział mi, «syn oficera wojsk polskich, za udział w powstaniu wielkopolskiem r. 1848. skazany został na służbę do Orenburga. Po drodze maluje portrety i widoki, a pieniądzmi ztąd zebranemi opędza koszta niewolnej podróży.»
Krasne, jak to widzieliśmy z okna więziennego, jest niewielkie miasteczko, nie mające więcej ludności nad 1500; położone na równinie, przez którą płyną rzeczki Sienna i Merejka. Do godności miasta powiatowego Krasne podniesione zostało przez Katarzynę II.; roku 1864 odbywały się tu konferencye o pokój między pełnomocnikami Polski i Moskwy. Było to za panowania Jana Kazimierza, kiedy Moskwa wspierając zbuntowanych kozaków i widząc Polskę najechaną przez Szwedów, Brandeburczyków i Węgrów, zgwałciła traktat zawarty za czasów Władysława IV. w Wiazmie, wtargnęła do Litwy i posunęła się aż do Bugu. Niebezpieczeństwo natchnęło naród odwagą i zgodą, i Szwed został wypędzonym, Węgier zgromionym, Brandeburczvk zawarł przymierze, lecz Moskwa pobita przez Stefana Czarnieckiego i Jerzego Lubomirskiego dotąd jeszcze wojowała.
Gdy wojna przeniosła się w granice Moskwy, car Aleksy żądał pokoju. W Krasnem pełnomocnikami Polski byli: hetmanowie obu narodów, książę Radziwiłł, kasztelan wileński, Czarniecki, wojewoda, i Wierzchowski, Chlebowicz, starosta żmudzki, Morsztyn i Brzostowski: pełnomocnikami zaś Moskwy byli: Odorowski, Naszczokin i bracia Dołhorucy. Pełnomocnicy moskiewscy ekspedycyą Bidzińskiego i Połubińskiego w głąb kraju moskiewskiego, który zniszczyli na przestrzeni 40 mil i przerazili nawet samą stolicę, uważali za przeszkodę w zawarciu pokoju, a zjazd pełnomocników głosili za nieszczery dowód chęci pokojowych. W warunkach, jakie polskim pełnomocnikom złożyli, wymagali od rzeczy, chcąc tylko przedłożyć konferencye, ażeby Polska wraz z Moskwą dała pomoc Austryi, walczącej z Turkami. Rozumie się, że na to nie zgodzili się nasi pełnomocnicy. Moskiewscy więc powtarzali skargi i zarzuty zwyczajne u dyplomatów moskiewskich: że Polacy żyją w zgodzie z mahometanami a walczą tylko z nimi, z chrześcianami, i szeroko rozkładali ten płaszczyk religii, którego już od dawna używają za pozór najazdów, grabieży i zaborów. Polacy wymagali zwrotu Smoleńska i okolicy, zrzeczenia się protekcyi nad zbuntowaną Ukrainą, ewakuacyi wojsk moskiewskich z fortec i zamków Rusi i zapłacenia za szkody przez nich porobione. «Komisarze moskiewscy zachowali milczenie i kiwali głowami.» Układy szły powoli i z trudnością, bo Moskale chcieli tylko zyskać na czasie, ażeby w przedłużonym rozejmie pogodzić się tymczasem ze Szwedami, a potem wspólnie z niemi zwalczyć Polskę, której sami pokonać nie mogli. Lecz rozejm zerwany został następnym wypadkiem: Chowański wbrew warunkom rozejmu zajął ze swojem wojskiem stanowisko nad Dnieprem, naprzeciwko obozu wojska polskiego. W takiem zbliżeniu się dwóch przeciwnych obozów niepodobna było uniknąć starcia. Moskale napadali na naszych żołnierzy, będących na paszy i na pal ich wbijali, «jak gdyby niemi oznaczali dla siebie nowe granice», mówi historyk. Polacy mszcząc się, napadali na moskiewski obóz: Chowański z wojskiem uciekł, a obóz dostał się w ręce naszym. Po tym wypadku pełnomocnicy moskiewscy zerwali konferencye, lecz zgodzili się na zjazd w późniejszym czasie do Krasnego.[2]
Przytoczyliśmy ten historyczny ustęp jako malujący charakter moskiewskiej dyplomatyki, i dzisiaj takiej, jaką była w XVII. wieku, z różnicą, że dzisiejsze dążenia zaborcze bardziej są ukryte pozorem porządku, chrześciaństwa i prawa, a dyplomaci są chytrzejsi, zręczniejsi i ogładzeni. Powód każdej prawie wojny moskiewskiej jest zabór: ona to jest zawsze wyzywającą, lecz sprawy swoje tak kieruje, iż wydaje się, że została wyzwaną, jak to w ostatniej wojnie z Turcyą jaśnie się okazało. Ton manifestów i ukazów pisany w dogmatycznym stylu biblii, nosi na sobie zawsze cechę niewinną obrony państwa i chrześciaństwa, obok tonu energii i siły, który zdaje się zapowiadać pewność zwycięztwa, a w nieszczęściu raczej walkę śmiertelną, niż ustępstwo chociażby najmniejsze. Gdy się wczytujemy w te manifesta górnobrznnące, gdy słyszymy tak często powtarzane słowa: «korzcie się ludy, albowiem z nami Bóg», przypominają się nam mongolscy zaborcy, którzy uważali się za posłanych przez Boga na pokonanie całej ziemi; za osoby przeznaczenia, którym wszystko uledz powinno. Słabowidzący lub biorący rzecz literalnie ludzie pod temi słowami: «Bóg, dobra sprawa, obrona, nigdy nie chcemy cudzego», nie widzą prawdziwego celu, to jest zaboru, i usprawiedliwiają moskiewską politykę, wystawiając ją jako wolną od zaborczego dążenia. Moskwa zawsze stara się o zachowanie pozoru prawa; idzie jej przedewszystkiem oto, żeby zabory jej powoli rozszerzając się, nie uderzały gwałtem i nie przestraszały innych państw nagłym wzrostem potęgi państwa. Carowie i dyplomaci ich wiedzą bardzo dobrze, że otwarty i prędki najazd, gorąca i niepohamowana chęć zaboru, korzystanie z pierwszej lepszej okazyi do wojny, mogą przerazić i prędko zniszczyć nieprzyjaciela, ale nigdy nie utrwalą zaboru; powolne zaś, długie podkopywanie sąsiedniego państwa, utrwalające się protekcyą i wmieszaniem się w jego sprawy wewnętrzne, podnosząc stopniowo wpływ Moskwy, przysposabia i przygotowuje tem samem zabór bez wielkich wstrząśnień i wysileń. Taki charakter mają wszystkie zabory Moskwy i dla tego nie wydają się Europie niebezpiecznemi. Zabiera ona kraj wówczas, gdy słabość, którą utrzymuje w sąsiedniem państwie, i intrygi przygotowały grunt dla jej władzy, i ta to przyczyna robi trwałem i wszystkie zabory moskiewskie. Mówiliśmy, że poważny ton manifestów, zapowiedź jakby z trójnoga: zwycięztwa, zdaje się ogłaszać wyrok przeznaczenia; ten mocny ton nie przypuszcza pokoju z ustępstwem Moskwy a przeciwników przeraża walką długą, upartą, która się zakończyć musi albo zupełną a więc trudną zagładą Moskwy, albo też przegraną i niewolą jej przeciwników. Dogmatyzm polityczny manifestów i ukazów moskiewskich, powtarzamy, nie zostawia żadnej pośredniej drogi, któraby ustępstwem mogła sprowadzić pokój; tymczasem w rzeczywistości, jeżeli wojska Moskwy są silnie pobite a car czuje swą słabość, woli raczej na chwilę zrzec się swych widoków zaborczych i niewielkiem ustępstwem zaspokoić zwyciężcę, przeciwnika, niż bojem śmiertelnym dowieść prawdy swoich manifestów. Ta groźna, pewna siebie i zwycięztwa Moskwa przybiera wtedy ton wymówek, skarży się, iż przeciwnicy jej nie życzą sobie pokoju, ogłasza poczciwe powody, że dla miłości chrześciaństwa i pokoju pierwsza rękę podaje. Lecz gdy przyjdzie do traktowania, łudzi przeciwnika długiem i upartem zgadzaniem się na warunki, a zrobiwszy nie wielkie ustępstwo, zawiera pokój w chwili, gdy jej siły były zwątlone, a jedno mocne uderzenie i dalej prowadzona energiczna wojna byłaby odebrała jej potęgę. Łudzą się ustępstwami przeciwnicy, gdy ona nic w rzeczywistości nie tracąc, uczy się ze swego nieszczęścia i wzrasta w większą, groźniejszą potęgę.
Wczytując się w historyę stosunków Moskwy do Polski, w historyę wojen i traktatów między temi państwami, przekonaliśmy się, że charakter jej polityki dotąd się nie odmienił, że jak dawniej Moskwa brała pod swą protekcyę buntowniczych kozaków Polski, tak bierze teraz pod opiekę buntowniczych Greków Turcyi. Jak w Polsce pozór obrony religijnej swoich współwyznawców służył jej za wstępne mieszanie się w wewnętrzne sprawy Polski, tak ten sam pozór posłużył jej do wmieszania się w sprawy Turcyi. Czy polityka ta, tak ukryta, zręczna, przebiegła, — czy zabory jej powolne będą i nadal jak dotąd bezpieczeństwem łudziły Europę? Czy Europa uwierzy zaczajonemu, powoli wzmacniającemu się i strasznemu państwu, że dążenia jego przestały być ambitnemi i że ograniczenie swoich zaborczych widoków przez małe ustępstwo, spowodowane małem zwycięstwem, jest zupełne? Nie chcemy stanowczo odpowiadać w tym względzie, ale nauczywszy się poznawać Moskwę, przypatrzywszy się z blizka jej charakterowi, poznawszy historyą wojen z Polską i historyą jej zaborów, widząc ducha co ją strasznie ożywia, siły co w niej drzemią i zręczność, przebiegłość jej dyplomatów — a z drugiej strony małą znajomość Moskwy w jej przeciwnikach, zdaje nam się, że Europa długo jeszcze będzie w złudzeniu oszukiwaną przez Moskwę a interesa cywilizacyi w zagrożeniu!






  1. Lady, miasteczko pograniczne polskie, na granicy mohilewskiej i smoleńskiej gubernii, położone pod 54° 36’ szer. półn., a 48° 50’ dług. geogr. od Ferro. Ludności ma 2758 osób.
  2. Okrutna to była i barbarzyńska wojna, jak wszystkie wojny Moskwy i Polską. Łuny pożarów i jęki wyrzynanych ludzi napełniły całą Litwę. «Naród moskiewski», mówi ks. M. Krajewski (Historya Stefana Czarnieckiego, Warszawa 1805) «będąc naówczas dziczą, nieznającą prawa ludzkości, wyrzynał bezbronnych jeńców i rozmaitemi mękami, które im wprzódy zadawał, pasł oczy i dzikie serce. Chciał był hetman polski przykładem łagodności swojej pociągnąć Moskali do podobnego uczynku, odsyłając mu sto jeńców, których miał u siebie, ale ten postępek nie nauczył ich wząjemnej ludzkości, owszem wypędzając sromotnie z miasta przysłanych sobie jeńców, dał poznać przez to, że nie odmieni dzikości serca.»





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.