Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć trzecia/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Ciemno było, gdyśmy przybyli na nocleg. W nocy trudno szukać było kwatery, zanocowaliśmy więc w polu przy stogu siana. Jaki wyborny nocleg — ile zapachu, woni? Gwiazdy wyiskrzone na niebieskim stropie i letni, lekki wiaterek uprzyjemniał mi nocleg; dla niewolnika pamiętną jest taka noc. Zasnąłem rozkołysany gwiaździstem marzeniem.
O świcie, gdy jeszcze rosa bielała na trawie, wyruszyliśmy od stogu siana, a przed południem popasaliśmy w wiosce, w której chłopi głośno, lecz z pewnym strachem uskarżali się na nowego pana. Dawny ich pan był bardzo dobry i litościwy człowiek; lubili go też serdecznie, a i on z miłości dla nich nie sprzedawał ich i umarł między nimi. Wdowa wkrótce po śmierci męża wyjechała do Petersburga, a jako majętna i średniego wieku kobieta znalazła wielu konkurentów o swoją rękę. Pan pułkownik, młodszy od niej i przystojny mężczyzna, elegant i ulubieniec salonów i oficerów kolegów, wziął dymisyę, a zostawszy jej mężem, przyjechał z żoną do wsi.
Po przybyciu salonowiec-pułkownik zebrał natychmiast gromadę chłopów do dworu, a gdy ci nizko i pokornie kłaniają się i witają go jako nowego dziedzica, on do nich przemówił groźnym tonem: «Za dawnego pana nic nie robiliście, tylko próżnowali; gospodarstwo dworskie zaniedbane, chaty wasze brudne. Ale odtąd inaczej będzie. Kto leniwie będzie robił, posadzę go w turmie a na pierwszy raz każę mu 1000 łóz wymierzyć; u kogo w chacie zastanę nieporządki i brud, 100 łóz otrzyma; kto oddali się ze wsi bez pozwolenia albo nie odda mi winnego posłuszeństwa i uszanowania 1000 łóz otrzyma» i t. p. prowadził przemowę, a chłopi stali, słuchali; powiedzieli, że będą starać się o łaskę pańską i poszli do domów.
Lecz wróciwszy do siebie, starosłowiańskim zwyczajem schodzili się i zbierali po kilku razem i gawędzili o panu; wszyscy byli zdania, że nowy pan jest człowiek ladaco, tyran i zły. Zdarzyło się wkrótce potem, że pan objeżdżał pola i spotkał kilkunastoletnią dziewczynę, nieznającą go jeszcze. Wypytywał się łaskawie o nazwisko, dom, ojca, braci i o gospodarstwie, a zachęcona podarunkiem, rozgadała się i o dziedzicu, dodając, że go gospodarze we wsi ganią i rozmaicie przezywają.
Nie spodziewał się pułkownik, że jego rycerska przemowa i figura zrobią podobne we wsi wrażenie; zwołał więc natychmiast do dworu wszystkich gospodarzy ze wsi a krzycząc na nich i pieniąc się ze złości, powiedział im, iż wie, jak o nim we wsi gadają, że się o jego osobie odzywają z nieuszanowaniem i za to każdemu z nich każe wymierzyć sto łóz, ażeby się raz na zawsze nauczyli szanować imię i osobę dziedzica i nigdy się o nim przy dzieciach źle nie odzywali.
Pogróżka została wykonaną, od najmłodszego do najstarszego wszyscy gospodarze byli chłostani: cały dzień trwała egzekucya, krzyki i jęki we dworze. Kara jednak nie skutkowała i nie powstrzymała języków, i im jestem winien tę ciekawą wiadomość.
Gospodyni, u której popasaliśmy, miała w spiżarni wyborną mąkę; dwór się o niej dowiedział i zabrał za błahe i mierne wynagrodzenie. Inny raz z powodu imienin i uroczystości we dworze spędzili do kuchni i pokojów na usługi kucharzowi i lokajom wszystkie zręczniejsze gospodynie i dziewki ze wsi. Obrazek ten maluje także stosunki włościańskie w Moskwie, a jednak są ludzie, którzy bronią takiego stanu rzeczy i dowodzą, że chłopi nie pragną lepszego losu, a za przykład i wzór stawiają dobrych i litościwych dziedziców. Nie przeczymy, że wielu jest godnych i dobrych dziedziców, którzy praw swoich używają dla dobra poddanych; lecz prawo, które pomaga panowaniu dziedziców i słabo je ogranicza, zasługuje na największą naganę i potępienie, bo robi zawisłym los, szczęście i dobry byt chłopów od woli lub humoru pana. Gdy się więc zdarzy dziedzic podobny do pułkownika, nic go nie wstrzyma od uciskania i gnębienia wieśniaków. Stosunki poddańcze chłopów w Moskwie są powodem licznych zbrodni i występków, i z tego to stanu ludzi rekrutuje się owa ogromna liczba aresztantów deportowanych do Syberyi.
Droga przechodzi przez pagórki i doliny prawego zabrzeża Klazmy aż do Wiaźnik[1], miasta położonego pod górą na błoniu Klazmy. Z góry rozszerza się na nie malowniczy widok; pod nogami rozłożone miasto świeci kopułami i krzyżami cerkwi; na rzece buja kilka statków a za rzeką ponure błonia i bory zamykają widnokrąg. Ulice w mieście proste, szerokie, ale niebrukowane; bazar i więzienie murowane; kilka kamienic i bizantyńskich cerkwi, monastyr i liczne wiśniowe sady zdobią Wiaźniki, słynące z handlu owoców.
Okazali mi tu ujmującą ufność, nie posłali mnie bowiem do ostrogu, lecz zostawili bez straży na kwaterze u pisarza wojskowego. Pisarz, człowiek stary, gościnny, przyjmował mnie czem mógł i nie chciał wziąźć zapłaty; lecz nad to wszystko dozwolenie chodzenia bez straży po mieście, pewność, iż nie zdradzę zaufania i nie skorzystam z jego krzywdą ze swobody, ujęła mnie i przejęła wdzięcznością dla dobrych ludzi, którzy bez rekomendacyi i bliższej znajomości, bez względu na surowe przepisy i instrukcye carskie, polegali na poczciwości niewolnika i pozwolili mu użyć jednodniowej swobody.
Gdym wyszedł na ulicę i nie zobaczyłem za sobą blizko od dwóch lat nie odstępującej mnie straży, doświadczyłem podobnego zadowolnienia i radości, jakiej doświadcza ptak, gdy wyleciawszy z klatki, zatrzepocze skrzydełkami po powietrzu; radości, jakiej doświadcza każde poczciwe serce, gdy napotka osoby godne szacunku.
Przechadzając się po ulicach, wszedłem do soboru stojącego w rynku i ozdobionego z przepychem i wspaniałością; carskie wrota wyzłocone, obrazy obite srebrnemi blachami, figury świętych malowane nie złym bizantyńskim pędzlem, strop świątyni również się lśni od złota i farb. Z bogactw tych znać zaraz, że świątynię tę wzniósł naród bogaty i posiadający potęgę; nie taką jest świątynia narodu będącego pod obcym jarzmem, nie taką jest świątynia u rolnika; skromniej tam, smutniej, ale i lepiej dla duszy, która bez zewnętrznych pobudzeń sama w sobie znajduje złoto wiary, wspaniałość miłości i przepych nadziei.
Pusta była świątynia w czasie mej bytności w niej; kilku tylko pobożnych padało na ziemię, kłaniając się Bogu a diaczek z warkoczem kręcił się poważny i dumny, jak kapłan starego Egiptu.
Obejrzawszy sobor, poszedłem przyjrzeć się bazarowi, kupcom i towarom, a nie znalazłszy nic godnego uwagi, powędrowałem przez wielką ulicę ku monastyrowi. Przed domem ziemskiego sądu zatrzymał mnie na ulicy tłum płaczących kobiet i ostrzyżonych młodzieńców pokazujących się w oknach. Był to pobór rekrutów. Okropną jest boleść matki tracącej syna! Biedne kobiety załamywały ręce, krzykiem i płaczem napełniały ulicę; jedna z nich padła bez zmysłów na ziemię, ledwo ją otrzeźwiono; inne wyciągały ręce do synów w oknach i wolały: «O moje dziecię! tracę cię, o biedny gołąbku! bić cię ustawicznie będą, a na wojnie stracisz twoją główkę. O mój Boże, biedne ty serce moje
Niepodobna być obojętnym widzem tak głośnej i prawdziwej boleści; mnie też z żalu nad biednemi matkami i z przypomnienia boleści mojej matki łza zakręciła się w oku.
Poszedłem na salę przyjrzyć się chłopakom pod miarą. Tu inne sceny, ale nie mniej smutne, dowodziły, z jaką bojaźnią, trwogą i niechęcią wstępują chłopi moskiewscy do służby wojskowej. Co chwila otwierały się drzwi i wybiegał z nich obnażony młodzieniec, a urzędnik wychyliwszy głowę, krzyczał «łob»; słowo to było rozkazem ostrzyżenia go i znakiem uznania go za zdolnego na żołnierza. Smutnie podawali głowy swoje pod nożyce wojskowego cyrulika, a w smutniejszem jeszcze oczekiwaniu stali inni, których do miary mieli przywołać.
Ojcowie i gminni urzędnicy byli obecnymi w sali; bogatsi umawiali się z urzędnikami o wykupienie synów. Matka pięknego i silnego syna, który właśnie dopiero co ostrzyżony został, była wpuszczaną do sali, w której zasiadali urzędnicy; tam wymową swoją chciała syna oswobodzić. Przekonywała czynowników, że syn jej jest jedyną podporą jej starości i gospodarstwa, że gdy go nie będzie, ją oczekuje nędza a majątek ruina. Wymowną jest miłość macierzyńska, ale twarde są serca czynowników; nie łzą, ale złotem miękczą się; odmowną więc odpowiedź dali matca. Usłyszawszy stanowcze postanowienie, upadła biedna matka na podłogę; czynownicy ją otrzeźwili a służalcy na swoich ramionach wynieśli znękaną staruszkę.
Sceny te głęboko przejęły mą duszę i wzbudziły szacunek do tych kobiet, które oddalenie synów i wstąpienie do trudnej i niewolniczej służby przyjmowały jakby wiadomość o ich śmierci.
Wiaźniki dostarczają Moskwie mnóstwo komisantów, którzy roznoszą i rozwożą po wsiach i miastach łokciowe towary. W Syberyi takich komisantów od miasta, z którego pochodzą, zowią Wiaźnikowcy.
Przy szynkach i na rynku spotykałem dużo chłopów; ubiór ich nie malowniczy; kolorowa koszula pod szarą siermięgą i manszestrowe szarawary uważane są za wystrojenie się i główną ozdobę. Chłopi w Włodzimierskiem mówią grubym językiem; dyalekt ich między różnemi odmianami i prowincyonalizmami moskiewskiego języka zajmuje podobne stanowisko, jak wielkopolski prowincyalizm w Polsce. Samogłoski wymawiają bardzo twardo i mowa ich jest bez wszelkiego wdzięku. Obyczaj również jest gruby, zabójstwa często się zdarzają; instynkta polityczne mniej wyraźne i nie tyle fanatycznie i groźnie dla nieprzyjaciół okazują się, jak w moskiewskiej gubernii.
Sekciarstwo pomiędzy chłopami bardzo jest rozszerzone; chwaląc Boga według zakazanego obrządku, ukrywają religijne swoje praktyki. Powiadali mi, że obecnie w mieście Melenkach mnóstwo osób siedzi w więzieniu za różnowierstwo; prześladowanie dotknęło większą część chłopskich rodzin, podejrzanych w tym powiecie o sekciarstwo.
Prócz starowierców, którzy się dzielą na liczne religie, sekta Duchoborców ma wielu zwolenników w tej gubernii. Jest to sekta dosyć filozoficzna; odrzuca ona wszelkie obrządki, uzmysłowianie wiary i wiarę w Boga — człowieka; wierzy tylko i chwali Boga, rozpamiętywując w duchu jego dzieła, wspaniałość i dobroć.
W Muromie wzięto Duchoborca do rekrutów; od służby się nie wyłamywał, lecz przysięgi nie chciał wykonać jako niegodnej człowieka i potępionej przez jego wyznanie. Osadzili go więc w więzieniu, rózgami i rozmaitemi środkami zmuszali do przysięgi, lecz zapamiętały sekciarz, fanatycznie przywiązany do swoich wyobrażeń, zniósł prześladowania, lecz gdy się te dalej powtarzały, wyskoczył z okna pierwszego piętra na bruk i zabił się.
Sekta Rzezańców (skopców) najniebezpieczniejsza, bo polegająca na zniszczeniu rodzaju w człowieku, rozszerzona w całej Rosyi, ma dużo wyznawców w Włodzimierskiem i Moskiewskiem. Chłysty nie wierzący w Chrystusa i czekający Mesyasza; Mołokanie i wielu innych sekciarzy starannie ukrywają się ze swymi obrządkami, me mniej jednak uporczywie trzymają się ich. Sekciarstwo najwięcej rozszerzyło się między gminem; pomiędzy kupcami także ma wielu zwolenników, a jednej tylko szlachty nie dotknęło.
Dosyć przyjemnie zeszedł mi dzień wypoczynku w Wiaźnikach. Gdy wszedłem na góry wznoszące się za miastem i przyglądałem się okolicy, chęć uwolnienia obudziła się we mnie i myśl ucieczki uczepiła się mej głowy. Zdało się mi, iż już żadna przeszkoda wstrzymać mnie nie zdoła, a potrzeba wolności doda moim nogom bystrości a głowie stosownych środków ochronienia się przed pogonią; lecz znalazła się przeszkoda, której niczem nie mogłem pokonać, to jest: ufność dobrych ludzi i przekonanie, że niezawiodę ich i nie sprowadzę na nich nieszczęścia. Ufność ta była dosyć silną, do wstrzymania mnie i odegnania od siebie jako grzechu myśli ucieczki, bo nawet przed śmiercią człowiek nie powinien chronić się kosztem ufności i dobrej wiary bliźnich.
Wróciwszy z przechadzki do pisarza i przenocowawszy jeszcze jedną noc pod gościnnym dachem, który i między wrogami znalazłem, wdzięczny i swobodny w duchu, wyjechałem do Grochowca z jednym tylko konwojującym podoficerem.
Szybko mijaliśmy nadklazmeńskie pagórki i duże zamożne wsie; w jednej z nich drewniany dworek dziedzica, stojący w ogrodzie, brzmiał uciechą i ucztą. Panny wykwintnie i bogato ubrane, spacerowały po wsi, a mężczyzni na ganku przed domem pili herbatę z ogromnego samowaru i grali w karty. Panna, zapewno córka dziedzica, bystrych i wyzywających oczów kobieta, miała na sobie białą muślinową suknię, osypaną drobnemi kwiateczkami; towarzyszki jej niemniej eleganckiemi sukniami zamiatały kurz wiejskiej ulicy, idąc miarowym, salonowym krokiem, sztywne i nadęte jak balony, głośno się śmiały, a wiejskie dziewki ciekawie przypatrywały się pańskiej elegancyi i zapewno zazdrościły im ładnych muślinów, czarnych atłasów i niebieskich żagnotów.
Podoficer konwojujący mnie, znał wybornie całą okolicę i wesołemi a dowcipnemi opowiadaniami bawił mnie przez całą drogę i zmuszał woźnicę do prędszej jazdy. Nie wiem sam, jak przejechaliśmy tę stacyą i kiedy stanęliśmy w mieście Grochowcu, przyczepionem do górzystego zabrzeża Klazmy.[2] Rozrzucone domy, ubogie domki i kletki ledwo stanowią jakąś całość; cerkwie tylko nadają mu powagę miasta.
Chciałem jeszcze dzisiaj wyjechać z Grochowca, lecz zasidatiel, od którego zależy dawanie podwód, odrzekł, że «dzisiaj niema gotowych podwód, ale jeżeli dam na «czaj», to się wystara o podwodę» (na herbatę, tak samo jak u nas proszą na wódkę). Trudno było w położeniu mojem dawać czynownikom łapowe, których i od więźniów nie wstydzą się przyjmować. Podoficer zaprowadził mnie do kancelaryi naczelnika inwalidów, gdzie wobec zasidatiela powiedziałem oficerowi, że pan czynownik żądał odemnie pieniędzy za, podwodę, lecz ponieważ nie jestem w możności zapłacenia, więc go proszę o zmuszenie pana czynownika do dania mi podwody bez pieniędzy, jak to z prawa żądać mogę.
Zasidatiel ogromnie się oburzył na moje słowa, a widząc przed sobą biednego rekrucika, rzekł do mnie: «Kto ty taki, ażebyś śmiał mi takie rzeczy mówić? ja cie nauczę, ty rekrucki łbie, mówić z czynownikiem
Odpowiedziałem mu: «Chcesz wiedzieć, kto jestem? oto ci powiem, że jestem więźniem politycznym, od którego nie masz prawa brać łapowego, a upiwszy się (był pijany), nie masz prawa rozprawiania z człowiekiem trzeźwym.»
Zacietrzewił się i drgał ze złości czynownik i nie wiedział gdzie podziać swoją małą figurkę; widać było, że chciał mnie «rugać» (wyzywać), lecz wiedząc, iż rząd każe się ostrożnie obchodzić z politycznemi przestępcami i unikać z nimi wszelkich zajść i rozmów, powstrzymał się z nowym wybuchem gniewu i wyzwisk, a obecni wojskowi zreflektowali go prędko i zmusili posłać po podwodę.
Dnia tego nie nadeszła jednak podwoda i musiałem nocować w więzieniu, gdzie z powodu ogromnej ciasnoty umieścili mnie w lazarecie między chorymi. W więzieniu odbywała dniówkę partya aresztantów idących do Syberyi, złożona z dwustu kilkudziesięciu osób. Aresztanci ci pieniądze moskiewskiej jałmużny tracili do reszty, kupując rozmaite łakocie i zbytkowe rzeczy. Kochanki aresztantów, idące w partyi do Syberyi, wyciągały od swoich ulubionych ostatni pieniądz na jadło i ubiory i za nie odpłacały większa czułością i słodszą pieszczotą. W korytarzach, na dziedzińcu siedziały rozkochane pary; wygolony kochanek pierniczkami karmił swoją synogarlicę, poił herbatą, stroił w czerwone chusty i pstre perkaliki. Ogromny był hałas i wrzawa w więzieniu. Aresztanci z fortec odznaczali się bezczelną śmiałością mowy i ogromną rozpustą; hulatyka i gra w karty główną jest ich rozrywką i osłodą przykrej podróży.
Między tym tłumem rozrzucającym grosz jałmużny, bezczelnym i zbrodniczym, znajdowało się kilku rekrutów z Polski, którzy jakby dla tego złączeni zostali ze zbrodniarzami, żeby utracili moralność domową i przybyli do wojska zupełnie zepsuci; był tu także starzec, szlachcic zagonowy z Kowieńskiego, wysokiego wzrostu i rozsądny człowiek; nie wiem za co posyłają go do Syberyi?
Prócz Moskali znajdowało się w tej partyi kilku Niemców, żydów, Tatarów, Czerkiesów, Mołdawian, Szwedów, Polaków, i wielu Rusinów; byli ludzie pochodzący z gminu i ze szlachty, ukarani czynownicy, oficerowie i żołnierze.
Nocleg miałem okropny; spałem na oplutej podłodze tuż obok konającego aresztanta. Wszystkie miejsca były zajęte i nie mogłem innego legowiska wynaleźć; zaduch, nieczystość, zgniła atmosfera lazaretów odebrały mi sen.
Nazajutrz około dziewiątej godziny zabrzmiały wszystkie dzwony grochowickich cerkwi, witające procesją wychodzącą właśnie z blizkiego boru; widzieliśmy ją z okien więzienia. Brzmiały wciąż dzwony i procesya weszła do miasta a następnie na dziedziniec więzienia. W niesiono cudowny obraz Matki Boskiej, znajdujący się w osadzie Froliszcze pod Grochowcem; archimandryt odprawił przed nim modlitwy a tłum monachów i aresztantów chórem odpowiadał na jego śpiew poważny. Po odbytej modlitwie (molebni) każdy aresztant całował krzyż i do puszki monacha według możności składał ofiary. Poczem procesya wyniosła się z więzienia i skierowała się ku domowi mieszczanina, który prosił archimandrytę o nawiedziny jego mieszkania z cudownym obrazem. Zwiedziwszy z obrazem wiele domów, wnieśli cudowny obraz do cerkwi, w której przez kilka dni będą odprawiać nabożeństwa, a następnie poniosą monachowie obraz do wsi okolicznych i po kilkunastodniowej podróży powrócą do monastyru.
Zwyczaj noszenia cudownych obrazów po okolicy przynosi znaczne dochody monastyrom, i ma w tem dobrą swoją stronę, że roznosi wszędzie i do chaty i na pola i do więzienia ducha pobożnego. Każdy choć na chwilę pragnie mieć cudowny obraz w swojem mieszkaniu, rokując sobie z tego nawiedzenia błogosławieństwo i szczęście. Zewnętrzna strona tego pielgrzymowania obrazu jest bardzo wspaniała: różnobarwne tłumy ludu i monachowie, niosący święty obraz, poważne ubiory, przeciągłe śpiewy, nadają mu wiele malowniczości.
Po odejściu procesyi z więzienia nadeszła wreszcie długo oczekiwana podwoda i konwojni żołnierze, i zabrali mnie z sobą do Gorbatowa. Jedziemy przez urodzajną równinę, okoloną borami, zasianą zbożami i zabudowaną licznemi wioskami. Żołnierze powiadali, iż w tej okolicy mieszka we wsiach dużo złodziei i rozbójników, że przed kilkunasty laty napady na podróżnych bywały bardzo częste, a przejazd był zawsze połączony z niebezpieczeństwem; dzisiaj lepszy dozór i sądy kryminalne wstrzymały gwałtowność napadów, a grabieże zamieniły się na pokątne złodziejstwa.
Zbrodnie jednak nie przestały być pospolitem zjawiskiem, a przyczyny ich są rozliczne, przedewszystkiem zaś w ciemnocie i w zabobonie spoczywają. Lud moskiewski w ogóle bardzo jest zabobonny; zabobon zaś jego jest ponury i barbarzyński.
W roku 1848 cholera panująca w całej Moskwie, pokazała się i w Grochowcu. Lud przejęty trwogą, głosił, że cholerę roznosi po okolicy stara baba. Zdarzyło się, że jakaś żebraczka właśnie w owym czasie chodziła po wsi i zbierała jałmużnę. Chłopi zobaczywszy ją, krzyknęli, że to ona roznosi cholerę i gubi ludzi. Rzuciło się wściekłe i zabobonne pospólstwo na żebraczkę i byliby ją rozszarpali, gdyby nie komisarz policyi, który stanął w jej obronie. Komisarz podejrzenia chłopów uznał za słuszne, ale twierdził, iż rząd tylko może winnych karać; wziął ją więc do aresztu i takim sposobem od śmierci ocalił — niestety! na krótko. Chłopi przed domem czynownika długo radzili o cholerze i o żebraczce, a niedowierzając jak zwykle sprawiedliwości carskich władz, w nadziei uwolnienia okolicy od cholery, napadli w nocy areszt, w którym nieszczęśliwa była zamkniętą, odbili drzwi i najokrutniej zamordowali niewinną kobietę.
Urzędnik obudzony hałasem, zerwał się z pościeli i w jednej tylko koszuli wyskoczył do gromady, a widząc zbrodnią dokonaną, stracił potrzebne w takich razach umiarkowanie, i pogroził chłopom. Groźby jego wzięto za znak wspólnictwa z żebraczką roznoszącą cholerę, więc gromada rzuciła się na urzędnika. Wówczas miejscowy kupiec, chcąc ich powstrzymać od nowej zbrodni, począł przekładać niewinność urzędnika i wystawiać im smutne następstwa szału, który ich ogarnął. Zbrodnia pociąga do nowych zbrodni, i kupiec więc jak i urzędnik padli ofiarą zabobonu. Po tych mordach tłum rozszedł się do domów, pewny, że już cholera przestanie grasować.
Wkrótce zjechała komisyą do wsi, zabrała winnych i oddała pod sąd. Czterdziestu najwinniejszych sąd skazał na knuty i wysłał do kopalni syberyjskich.
Opowiadali mi tutaj historyą, niedawno temu zaszłą, o zamordowaniu syna przez własną matkę. Rzecz się tak miała. Żołnierz po długiej służbie wrócił do rodzicielskiego domu. Ojciec jego wtedy już nie żył; matka zaś nie poznała go, zestarzał się bowiem a trudy służby zupełnie go zmieniły.
Żołnierz widząc, że go nie poznano, odegrywał rolę obcego człowieka i prosił jako taki o gościnę; późniejszem przyznaniem się do synostwa, chciał matce zrobić tem większą niespodziankę. Przyjęła ona gościnnie nieznajomego żołnierza, częstowała wódką, czajem, pierogami i mięsem, a gdy się na chwilę oddalił, opatrzyła jego tłumoczek a w nim namacała woreczek z rublami. O zmroku postawiła przed nim obfitą wieczerzę i napoiła wódką. Żołnierz był rad, śmiał się i opowiadał jej o synie, nad którego losem czuła matka płakała. Później zrobiła mu na podłodze posłanie a życząc dobrej nocy, pomodliła się przed obrazami i sama weszła na piec, gdzie zwykle spała. Ledwo żołnierz zasnął i zachrapał, kobieta po cichutku zsunąwszy się z pieca i uchwyciwszy topór, podpełzła do śpiącego. Jednem uderzeniem toporem zamordowała żołnierza, trupa wywlekła na pole i tam go pogrzebała, a pieniądze z tłumoczka starannie ukryła. Prędko zbrodnia wydała się i zbrodniarkę osadzono w więzieniu. Tutaj dopiero dowiedziała się, iż zamordowany był jej synem, wracającym ze służby do domu. Nie okazała żałości i skruchy; ukarali ją knutami i posłali do kopalni.
W jednej znowuż z tutejszych wiosek ojciec umierając, zostawił dwom synom swoim w spuściznie chatę i małe gospodarstwo. Synowie podzielili się gospodarstwem i chatą; jeden mieszkał w pierwszej, drugi w drugiej izbie, a każdy pracując na małym kawałku, nie miał zysków i wpadł w biedę. Pijaństwo sprowadziło nędzę a za nią kłótnie i zawiść. Starszy chciwością miotany, chciał zbogacić się cząstką brata. Pewnej nocy wpadł do komory, w której brat jego sypiał, lecz ten się obudził i stanął do obrony. Wszczęła się walka na topory pomiędzy braćmi. Ludzie zbiegli się, ale nie mogli rozerwać mordujących się i zapamiętałych braci, którzy w końcu utraciwszy siły, padli na ziemię a z ran otrzymanych obaj umarli.
Podobne powieści opowiadane są mi na każdym noclegu, na każdym popasie, niestety! powieści najprawdziwsze. Zbrodni jest wiele, a minister spraw wewnętrznych Lanskoj podaje liczbę roczną aresztantów na 324,391. Jest to więc cała armia zbrodniarzy. Z pewnością liczniejsza armia zbrodniarzy nieodkrytych chowa się w całej Moskwie.






  1. Wiszniki położone pod 56“ 15’ szer. półn., a 59° 48’ dług. jeogr. od Ferro. Ludności liczą 5,306 dusz.
  2. Grochowiec położony pod 56° 12’ szerok. a 60° 21’dług. jeograficznej. Ludności ma 2,255.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.