Podróże Gulliwera/Część druga/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jonathan Swift
Tytuł Podróże Gulliwera
Wydawca J. Baumgaertner
Data wyd. 1842
Druk B. G. Teugner
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Jan Nepomucen Bobrowicz
Tytuł orygin. Gulliver’s Travels
Źródło Skany na commons
Inne Cała część druga
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.


Obraz córki dzierżawcy.
— Autor zaprowadzony zostaje do poblizkiego miasta na jarmark,
a ztamtąd do stolicy. — Zdarzenia w tej podróży.



M


Moja pani miała dziewięcioletnią córeczkę z bardzo pięknemi zdolnościami; gdyż z wielką już zręcznością umiała igłą robić, i swoją lalkę jak najładniej ubierać. Tak mi była przychylną, że przy pomocy matki, urządziła dla mnie w lalki kolebce bardzo wygodne posłanie, wsadzono ją do szuflady, a tę do wiszącej tarcicy przymocowano, dla zabezpieczenia mnie przeciwko szczurom. Łóżko to zatrzymałem przez cały pobyt mój w domu dzierżawcy. Roztropna ta dziewczynka, widziała tylko dwa razy jakem się rozbierał, i już z największą zgrabnością potrafiła uczynić mi tę przysługę; na co tylko zezwalałem na jej konieczne żądanie. Uszyła mi sama sześć koszul i inną bieliznę, z najdelikatniejszego płótna jakie można było dostać (które jednak tak było grube jak żaglowe), i sama mi zawsze tę bieliznę prała. Była też moją nauczycielką języka

krajowego, powiadając mi zawsze nazwisko rzeczy której od niej żądałem, tak, że w krótkim czasie mogłem się dosyć dobrze wysłowić. Miała serce prawdziwie dobre, a nawet wielkość jej, nie była proporcyonalnie tak uderzającą jak innych jej współziomków, gdyż wysokość jej tylko czterdzieści stóp wynosiła. Dała mi imie Grildrig, wyraz ten jest blizkoznaczącym z łacińskim homunculus, włoskim uomicciuolo, co znaczy człowieczek. Nigdyśmy się nie rozłączali, i jej winienem ocalenie moje w tym kraju. Dałem jej imie Glumdalklitch co znaczy, mała piastunka: najtroskliwsze też miała o mnie staranie, i byłbym najniewdzięczniejszym, gdybym o jej poświeceniu się dla mnie nie wspomniał. Najgorętszem jest mojem życzeniem, być kiedyś w stanie odwdzięczyć się jej za wyświadczone mi dobrodziejstwa, zamiast, czego się bardzo obawiam, że się stałem niewinną przyczyną jej niedoli.

Tym czasem rozgłosiło się że mój pan znalazł na polu małe zwierzątko wielkości Splaknoka (zwierzę na 6 stóp wielkie) mające zupełny kształt i budowę człowieka, jego działania naśladujące, mówiące swoim małym osobliwym językiem, i które nawet kilka wyrazów języka krajowego się nauczyło; do tego prosto chodzi, jest łaskawe i grzeczne, na każde zawołanie posłuszne, wszystkie rozkazy najdokładniej wykonywające, a twarz jego i budowa ciała mają być tak subtelne, jak najdelikatniejszej i najlepszego urodzenia trzechletniej dziewczynki.

Przyjaciel mojego pana, także dzierżawca, mieszkający w sąsiedztwie, odwiedził go umyślnie aby się osobiście o tem wszystkiem mógł przekonać. Przyniesiono mnie więc i na stole postawiono, po którym maszerując, szpadę wyjmowałem i wkładałem, przyczem ciągle mu się kłaniałem. Pytałem się go w jego własnym języku jak się ma, i witałem najgrzeczniej: to wszystko podług rozkazów i przepisów mojej małej nauczycielki. Człowiek ten stary i osłabionego wzroku, włożył okulary dla lepszego przypatrywania się, z czego niezmiernie smiać się musiałem, gdyż jego oczy szkłami jeszcze powiększone, wydawały mi się jak dwa księżyce w pełni. Żona i dzieci mego Pana, z tej samej przyczyny nie mogli się wstrzymać od śmiechu, co go mocno rozgniewało. Wyglądał jak ukończony sknera, i był nim też na moje nieszczęście w całem znaczeniu, dając mojemu panu podłą radę, pokazywania mnie publicznie za pieniądze, a to na jarmarku w miasteczku poblizkiem, dwadzieścia i cztery mile tylko od naszego mieszkania odległem. Widząc że mój pan z wielkiem zajęciem mówi z tym człowiekiem, domyślałem się że ze mną coś przedsięwziąść zamierzają.

Nazajutrz dowiedziałam się od Glumdalklitch, że niespokojność moja nie była bezzasadną. Dobra ta dziewczyna z matki swej wszystko wybadała, niezmiernie przeto była zasmuconą; położyła mnie na swej piersi i rzewnie płakała, mocną trwogą przejęta, aby mnie ogromni i nieokrzesani widzowie nie zgnietli lub pokaleczyli, obchodząc się ze mną po swojemu. Poznała też moją skromność i miłość honoru, i pojęła łatwo moje oburzenie, widzieć się być wystawionym na widok najpodlejszego pospólstwa. Rodzice, mówiła, przyrzekli mi, że Grildrig ma wyłącznie do mnie należeć, ale widzę że mi pójdzie jak roku przeszłego, kiedy przyrzeczone mi jagnię, skoro stłuściało rzeźnikowi sprzedano. Więcej ją nawet los mój smucił niżeli mnie samego, gdyż nadzieja odzyskania wolności nigdy mnie nie opuściła, co zaś do hańby, być jak potwora traktowanym i pokazywanym; pocieszałem się myślą, że jestem w tym kraju zupełnie nieznajomy, i że nawet w mojej ojczyznie nie może mojego honoru splamić, gdyby się o tem dowiedziano, bo i król wielkiej Brytanji, znajdując się w podobnem położeniu, na toż samo byłby wystawiony.

Pan mój usłuchał rady swego przyjaciela, i zapakowawszy mnie w pudło, zawiózł na jarmark; wziął też na konia po za siebie, moją małą piastunkę Glumdalklitch. Pudło było ze wszystkich stron zamknięte, i tylko małe drzwiczki miało do wyjścia i kilka dziur dla powietrza. Dobra moja piastunka, była tak o mnie troskliwą, że mi włożyła do pudła materac, dla wygodniejszego leżenia; lecz mimo to zostałem mocno potłuczony i zbity w tej podróży, chociaż pół godziny tylko trwała. Każden krok olbrzymiego konia wynosił przynajmniej czterdzieści stóp, a kłus był tak wysoki, że najgwałtowniejsza burza na morzu większego wstrząśnienia nie sprawia. Podróż ta trwała tak długo, jak droga z Londynu do St. Albans. Mój pan wstąpił na drodze do oberży, gdzie często zapewne bywał, a naradziwszy się z gospodarzem, dobrym swoim znajomym, najął Gultruda czyli Wywoływacza, ażeby ten obwieścił w mieście, że w oberży pod zielonym orłem wystawione jest na widok publiczny bardzo rzadkie stworzenie, wielkości Splaknoka, mające zupełny kształt człowieka, umiejące kilka wymówić wyrazów, i niezliczone bardzo ucieszne sztuki pokazujące.

Postawiono mnie na stole, w największym pokoju oberży, trzysta stóp kwadratowych objętości mającym. Moja piastunka stała na krzesełku przy stole, aby baczność na mnie dawać mogła, jako też rozkazywać mi co mam czynić. Dla unikania wielkiego natłoku, pan mój nie wpuszczał więcej jak trzydzieści osób do pokoju. Przechadzałem się po stole, stósownie do rozkazów mojej piastunki; zadawała mi też kilka nietrudnych dla mnie pytań, na które ile możności najlepiej i najgłośniej odpowiadałem. Obracałem się często do widzów i witałem ich grzecznie. Wziąłem naparsztek wina, który mi Glumdalklitch zamiast kubka podała, i wypróżniłem go za ich zdrowie. Wyjąłem moją szpadę i machałem nią jak nasi fechtmistrze. Piastunka dała mi kawałek źdźbła, którym miasto piki excercytowałem, dobrze się bowiem tego nauczyłem w młodości. W tym dniu pokazywano mnie, dwunastu takim towarzystwom, a przed każdem musiałem powtórzyć wszystkie te ćwiczenia i głupoty, co mnie tak zmęczyło i zmartwiło, że się prawie ruszać więcej nie mogłem.

Ci, którzy mnie byli widzieli, tak dziwne o mnie opowiadali rzeczy, a osobliwie o niezmiernej małości mojego wzrostu w porównaniu ze swoim, że lud z niecierpliwości chciał drzwi wysadzić dla dostania się do mnie.

Przez wzgląd na własny interes pan mój nie pozwolił, ażeby się mnie kto, oprócz mojej piastunki dotykał, dla tego otoczył stół ławkami w tak znacznej od tegoż odległości, że mnie nikt dosięgnąć nie mógł. Lecz złośliwy jeden student, rzucił mi orzech laskowy na głowę, i smierć moja byłaby nieochybna gdyby mnie był trafił, bo orzech był wielki jak bania, i z tak nadzwyczajną siłą został rzucony, że byłby mi niezawodnie czaszkę zgruchotał. Miałem jednakże to zadowolnienie, że widzowie rozgniewani o to, wyszturkali go porządnie i z sali wyrzucili.

Pan mój ogłosił że na przyszły jarmark znowu mnie będzie pokazywał, tymczasem wystarał się o wygodniejsze dla mnie pudełko, bo pierwsza podróż i bezustanne natężania ku zabawie licznych widzów, tak mnie osłabiły, że ani mówić, ani na nogach więcej trzymać się nie mogłem.

Po trzech dniach dopiero przyszedłem cokolwiek do siebie, ale we własnem nawet mieszkaniu nie miałem spokojności, bo znaczniejsi mieszkańcy, do których sława moja w odległość trzystu mil doszła, przyjeżdżali i przychodzili do mieszkania mojego pana, dla widzenia mnie. Jednego dnia przynajmniej trzydzieści takich osób przyszło z żonami i dziećmi, a od każdej takiej familji brał mój pan zapłatę, jakby za pełną widzownię. Przez niejaki czas ani jednego dnia nie miałem odpoczynku (wyjąwszy środę, która u nich niedzielę stanowi), chociaż mnie do miasta nie zaniesiono. —

W nadziei wielkiego zysku, postanowił mój pan, pokazywać mnie we wszystkich znaczniejszych miastach królestwa.

W tym celu, opatrzył się we wszystkie rzeczy potrzebne do wielkiej podróży, uporządził sprawy domowe, a pożegnawszy się z żoną; dnia 17 sierpnia 1703 r. blizko we dwa miesiące po mojem przybyciu, wyjechaliśmy do stolicy w środku kraju leżącej, i 500 mil od naszego mieszkania odległej.

Wziął też ze sobą na konia córeczkę swoją, która mnie w pudełku do ciała przywiązanem nosiła. Z wielką troskliwością obłożyła ściany najmiększem suknem jakie dostać mogła, abym nie tyle przez trzęsienie cierpiał. Mieliśmy też ze sobą chłopca, który z pakunkiem za nami jechał.

Pan mój zamierzył sobie pokazywać mnie nie tylko we wszystkich miastach, znaczniejszych miasteczkach i wsiach, ale nawet nie opuścić zamków szlacheckich niedaleko drogi leżących: słowem, wszędzie gdzie tylko dochodu mógł się spodziewać.

Nie bardzo wiele na dzień jechaliśmy, najwięcej 80 do 100 mil, gdyż Glumdalklitch, dla uchronienia mnie od zanadto wielkiego utrudzenia, skarżyła się często, że kłusowania konia znieść nie może. Czasem wyjęła mnie z pudełka, ażebym mógł świeżego używać powietrza i kraj wygodniej oglądać, przyczem jednak zawsze mnie na sznurku trzymała. —

Przeprawiliśmy się przez pięć lub sześć rzek, daleko szerszych i głębszych od Gangezu i Nilu a żaden strumień nie był tak mały jak Tamiza przy moście londyńskim. Dziesięć tygodni trwała ta podróż, i przez ten czas w ośmnastu wielkich miastach publicznie byłem pokazywany, nie rachując wsi i prywatnych mieszkań wiejskich.

Dnia 26 października, przybyliśmy do stolicy, w ich języku Lorbruldrud czyli Duma świata zwanej. Pan mój najął sobie mieszkanie na głównej ulicy niedaleko pałacu; i kazał natychmiast poprzylepiać afisze obejmujące szczegółowy opis mojej osoby i moich talentów.

ZA POZWOLENIEM
WIELKIEGO SLARDRALA.

DZIŚ DNIA 27. KOMETY
BĘDZIE
WIELKIE PRZEDSTAWIENIE

LUDZKIEGO SPLAKNOKA
CZYLI
KARŁA NAD KARŁAMI
TUDZIEŻ
ZADZIWIAJĄCYCH ĆWICZEŃ GIMNASTYCZNYCH
TEGO OSOBLIWEGO STWORZENIA.

Dzieci niedorosłe 35. stóp płacą połowę.
Mikroskopów dostać można w Kassie.
Sala przez pana mojego najęta, była blizko 300 do 400 stóp szeroka, a stół na którym miałem występować, miał 60 stóp średnicy; ten obtoczył palisadami, ażebym nie spadł. Dziesięć razy na dzień pokazywano mnie, i zawsze z wielkiem zadziwieniem i ukontentowaniem od publiczności byłem przyjmowany. Znałem już dosyć dobrze język krajowy i rozumiałem prawie wszystko co do mnie mówiono. I czytać cokolwiek nauczyłem się u Glumdalklitch która i w domu i w podróży, tak gorliwą była moją nauczycielką, że już cały peryód mogłem zrozumieć i wytłomaczyć. Miała zawsze przy sobie małą książeczkę, nie większą jak u nas atlas: był to mały katechizm dla młodych panien, zawierający główniejsze zasady religji: na tej książce uczyła mnie czytać i tłomaczyła wyrazy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jonathan Swift i tłumacza: Jan Nepomucen Bobrowicz.