[54]
POECI
Kradniemy życiu purpurowy płaszcz
i zarzucamy na barki dostojnie —
nocą błądzimy po uśpionem mieście
i wypadamy ze zaułków paszcz,
ku gwiazdom młode wyciągając dłonie,
oręże święcąc ku wojnie:
klingi piorunne w gwiazd skrawym szeleście —
na święte boje — —
I w rubinowej krwi koronie,
udrapowani w krwawych płaszczy zwoje
idziemy, wiedząc że nam z tem do twarzy —
bogowie życia — szaleńcy —
uzurpatorzy — cezarzy — —
W krzepkich swych dłoniach dzierżymy oręże,
skropione szczerą łzą — —
Przed nami mrok, pustka — i nic więcej — —
nad nami nieba, których miecz nie sięże
cicho srebrzystym gwiazd migotem mżą — —
Za nami życie z pełną czarą krwi
tańczy w bezwstydnym kankanie —
wargami, w żółci zmaczanemi pianie
[55]
śmieje się, drwi
z nas —
i Sfinksa maską zagląda nam w twarz,
maską w odwieczny skamieniałą głaz — —
I przeciw komu święcim oręż nasz? — —
My tylko wiemy, że ten łachman krwawy
ma coś ze życia istoty —
coś z gigantycznych bojów i ze sławy,
pisanej na sztandarach gromowemi mioty
przez Boga nad hufami armji Lucyfera — —
Kradniemy życiu ów płaszcz purpurowy,
ociekający krwią —
i wonczas w niebo dźwigamy swe głowy
i młodą duszę lwią — —
Idziemy, wiedząc że nam z tem do twarzy —
bogowie życia — szaleńcy —
uzurpatorzy — cezarzy — —
A w trumnę weźmiem ów płaszcz i — nic więcej —
czerwony życia cud,
[56]
co nam za ziemskie królestwa był wart
i w nim staniemy u wrót,
które w pokłonie ozewrze Bóg‑czart — —
Jeno się musim otulić zszlachecka
krwawym łachmanem, jak upiorny bies,
by Bóg nie dojrzał pod nim duszy dziecka,
ani w źrenicach ukrywanych łez — —