Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Część I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Poeta i świat |
Część | Część I |
Rozdział | V |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część I Cały tekst |
Indeks stron |
Ale gdzie nas wiatry niosą — pływać musiemy.
Biedna Marynia! ona poszła płakać do swojego pokoju i serce jej biło, bardzo ściśnięte; po takiej rozkoszy taki smutek! Człowiek ze szczęścia w boleść nagle rzucony, jak naczynie z zimnej do gorącej wody, pękać musi, lub cierpieć mocno. — Ona strasznie cierpiała.
W oknie swego cichego pokoju, przez które świecił księżyc, z tym samym bukietem w ręku, co był pośrednikiem pocałunku Gustawa, stała, patrzyła na niebo i płakała biedna. A słowik śpiewał, a Franciszek świstał, a pan Werner burczał pod nosem, a Ludwika pokutowała za wszystkich.
Nagle pomyślała Marynia.
— To być nie może! to być nie może!
I porwała chustkę na szyję i pobiegła do pokoju Gustawa. Gustaw leżał i płakał.
— Ślicznie, Gustawie! zawołała we drzwiach jeszcze, — takież to twoje kochanie?
— To ty! — krzyknął, porywając się chłopiec i klękając przed nią. — Czy i ty wierzysz temu? — I płaczem przerywanemi słowy, opowiedział rzecz całą. Marynia stała nieporuszona.
— O! ten Franciszek! trzpiot przeklęty! — odezwała się pocichu. — Papa go pieści, to temu pewnie nie uwierzy, — ale ja przynajmniej będę spokojna... bo ty mnie tylko kochasz, o mnie tylko myślisz... wszak prawda, Gustawie, wszak prawda? wszak zawsze będziesz mnie kochał i nikogo innego?
— O mój aniele! możnaż wątpić o tem? Ale ja jutro jadę, ty o mnie zapomnisz. — Jadę może na długo, może na zawsze, może gdzie umrę!
— Nie mów mi tego! — z płaczem przerwała, zatulając mu usta Marynia, — ty wrócisz, ja będę czekała na ciebie, ja nikogo kochać nie będę, jabym i teraz poszła z tobą, mój drogi!
— Dokąd? kiedy nie mam domu, ani kąta? — zapytał sierota. I oboje płakali rzewnie, płakali długo, a łzy ich były słodkie, bo się mięszały razem na pałających twarzach.
Potem ścisnęli się i Marynia szepnęła mu:
— Jutro rano... o wschodzie słońca, w ogrodzie!