Poeta i świat (Kraszewski, 1929)/Kilka słów Autora
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kilka słów Autora |
Podtytuł | Przedmowa do drugiego wydania tej powieści |
Pochodzenie | Poeta i świat |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1929 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Powinienbym może przy drugiem wydaniu tej powieści odpowiedzieć na liczne z powodu jej uczynione zapytania; lecz nienawidząc czczej polemiki, i sądząc, że każde pismo, tak jak je autor pomyślał i dokonał, dostatecznie się samo tłumaczy; przekonany, że ci, co nie zrozumieli celu, dążności, myśli głównej powieści, chyba zrozumieć ich nie chcieli, wstrzymuję się od tego. W istocie, porównywując zapytania recenzentów z książką, znajdujemy, że w niej wyraźna odpowiedź na każde z nich się znajdzie, byleby uważnie poszukać tylko jej chciano. Zdaje się nam także, iż autor tworzący dzieło i autor później tłumaczący się z niego, nie są tak dalece jedną osobą, aby jego tłumaczenie za jednorodne z dziełem wziąć można. Nie jednemu wyda się to twierdzenie nieskończenie dziwacznem. To pewna jednakże, że człowiek zmienia się umysłowie i starzeje co chwila; że tworzy w różnych umysłu usposobieniach, do których potem prostem skierowaniem swej woli przyjść nie potrafi; po upłynieniu więc pewnego przeciągu czasu, autor z dziełem takiem jest w stosunku pokrewieństwa, jak i z innemi obcemi płody, które w nim współczucie obudzają; i nie lepiej często ze swego własnego utworu wytłumaczyć się potrafi, jak zdać sprawę z cudzego. Z tego względu równie nam się zdaje niestosownem zupełne przerabianie dzieł, po upływie pewnego przeciągu czasu od ich utworzenia, jak też tłumaczenie się z nich i kompletowanie w pewien sposób. Takiego, zdaje mi się, tłumaczenia, a raczej dopełnienia powieści naszej, krytyka żądała — lecz dać go nie możemy. Wolno jest krytyce dopełnić ją samej w tysiąc sposobów i tłumaczyć sobie dążności autora, jak się jej podoba. Przeciw temu ani słowa.
Powieść ta obudziła w wielu szczególny przestrach, żeby się nie stała powodem młodym a zagorzałym głowom do naśladowania Gustawa w życiu praktycznem; innym zaś do naśladowania artystycznego powieści, w której ustępach upatrują wiele sceptycyzmu, a tonem jej szyderskim często i ironicznym nieskończenie się brzydzą. Spodziewamy się jednak, że młodzież nie pomyśli nawet o przedrwiwaniu życia zapaleńca, któreśmy wystawili jako smutny przykład ekscentrycznej egzystencji. Równie pewni jesteśmy, że każdy ironję i sarkazm łatwo sobie wytłumaczy i usprawiedliwi szczególnym stanem duszy Gustawa, który autorowi inaczej malować się nie dozwolił. Najniesłuszniej zadano brak wiary Gustawowi. Dość jest otworzyć książkę, żeby się przekonać, jak poeta nieustannie chwyta się za wyższe nadzieje, aby się niemi podeprzeć. Jeśli wiara nie wystarcza mu na ułagodzenie ciężkich boleści, jeśli ona nie zapełnia wyłącznie wszystkich chwil jego życia: przypiszcie to nie autorowi, ale nieszczęsnemu położeniu Gustawa, który był sierotą. Usta matki są pierwszym i najpierwszym nauczycielem religji; nikt ich nie zastąpi, bo one jedne prostą do serca dziecięcia znają drogę. — Autor zaś nadewszystko musi być sumiennym i takimi malować swoich bohaterów, jakimi ich pojął, nie takimi, jakich po nim żądają. Z tego to powodu i w drugiem wydaniu nic się nie odmieniło gwoli krytykom; poczynione dodatki i poprawki są tylko wykończeniem ostrożnem dawnego planu, którego nic nie odmieniono.
Nie taimy tego przed sobą i znamy to dobrze, że obraz egzystencji poety, egzystencji zagadkowej, tajemniczej, co do indywiduów w tem lub owem coraz odmiennej, nie jest jeszcze w jednym Gustawie całkowicie odmalowany; nie przeczym, że chcąc go uczynić pełniejszym, trzebaby w koło głównej postaci ugrupować kilka jeszcze z tej samej familji, a odmiennych charakterów i fizjognomij; — lecz gdy na nieszczęście autor tego uczynić nie mógł, czy nie chciał w początku, dziś już zapóźno. Może też kto inny dopełniając ten obraz, odmaluje wcale innego poetę, spokojnego, umiarkowanego, poważnego, zimnego, wyrachowanego jak Goethe; będzie to ciekawy pendant; zwłaszcza gdy jest tylu utrzymujących, że poeta XIX. wieku wcale nie tak jak Gustaw powinien wyglądać.
Z różnych punktów zapatrują się ludzie na przedmioty, różnie je też widzą, i jeden drugiemu za złe mieć nie powinien, że nie tak widzi jak on. Śmiesznie jest bardzo, gdy kto wziąwszy się pod boki, na całe gardło wrzeszczy: — Chodź tu i daj mi się przekonać, bo ja tylko widzę rzeczy, jak być powinny widziane.
Powiedzmy to raz sobie, a raz na zawsze: — W literaturze także potrzebna jest nieodbicie tolerancja, co się tyczy sposobu widzenia rzeczy, równie jak co do sposobu pojmowania form i stosowania ich do przedmiotów. Nie taka tolerancja, któraby zabiła krytykę i zobojętniła wszystkich, dozwalając głupcom bredzić, ale rozumna, w pewnych zawarta granicach, taka właśnie, jaką nazwisko tolerancji oznacza. Nic bardziej płytkiego umysłu i jednostronnego rzeczy pojęcia nie objawia, nad jakoweś niepomiarkowane, wyłączne, stronnicze przekonanie o doskonałości nieograniczonej jednej tylko idei, które jej adeptom nie dozwala nawet pod pewnemi względy oddać sprawiedliwość inaczej widzącym; nie dozwala wnikać w naturę rzeczy. Prawdziwy filozof i prawdziwy krytyk sądzi każdą rzecz z jej właściwego stanowiska, i to jest dopiero sprawiedliwy sąd. Dobre to, choć nie nasze przysłowie: — Kto wszystko pojął, ten wszystko przebaczył.
I jeśli od całkiem inaczej zapatrujących się na świat i literaturę nie wymagamy współczucia, to przynajmniej żądamy od nich tego rozumnego przebaczenia, które dowodzi prawdziwie uniwersalnego rzeczy pojęcia. To pewna, że najnamiętniejsi ludzie są zwykle ślepi.
Gródek, dnia 17. czerwca 1840 r.