[91]OBRAZKI
I.
Czy zginie?
Między stosami tłóczonych kamieni,
Na których ludzkie łzy drżały, czy rosa,
Szła wąskim rąbkiem przydrożnej zieleni
Biękitnooka i złocistowłosa.
Drobne serduszko pod nędzną odzieżą
Tak się trzepało, jak ptaszek ukryty:
Szła i wznosiła oczęta w błękity,
Jak ci, co smutni są, a przecież wierzą.
Za nią została z dymami czarnemi
Wioska rodzinna i puste jej pola,
I wiatr, co lata ze świstem nad niemi
I zda się jęczeć i wołać: „niedola!”
[92]
Za nią zostały te szmery kojące,
Któremi cisza usypia tęsknotę;
I szumy lasów, i kwiatki te złote,
Co pierwsze wschodzą w przednówek na łące.
I młyn, co huczy, i straszy, i gderze,
I rozbryzgana w jutrzenki i tęcze
Rzeczka, co szepce wieczorne pacierze,
A nocą przędzie mgły srebrne, pajęcze.
Za nią została rodzinna jej chata,
Z której ją bieda wypchnęła za progi,
I szmatek ziemi jałowy, ubogi,
Co rodzi żyto raz w każde trzy lata.
I mały Jasiek, co w zgrzebnej koszuli
Nosi wczorajsze zgłąbiałe ziemniaki.
I Burek, co się tak łasi i tuli,
I wierzby krzywe nad rowem, i krzaki,
I krzyż spróchniały, i stare mogiły,
I zapomniana socha na ugorze,
Przy której ojciec padł kiedyś bez siły,
Czując, że dzieciom chleba nie wyorze,
Wszystko zostało! aż w piersiach coś boli...
I takie krwawe to niebo wieczorne
Matka trzydniówką odrabia komorne,
A ty, sieroto, idź, szukaj swej doli!
Hej, mocny Boże! hej mocny Ty Boże!...
Iść ciężko... ciężej umierać od głodu!
[93]
Podniosła oczy; tam, w łunach zachodu
Stolica gore i kipi, jak morze —
Zda się, że do niej żar bucha i parzy...
Jakieś wołania, i śmiechy, i jęki...
U spodu ciemne mrowisko nędzarzy,
A nad niem nuta rozpustnej piosenki...
Dech przyśpieszony w powietrze uderza,
Zmieszane tłumy prą naprzód i śpieszą...
Na bok, kto nie masz złotego puklerza!
Zgniotą cię, zdepcą, a potem — ośmieszą.
O miasto! wielki żądz steku i brudu,
Co zwodnym blaskiem przywabiasz zdaleka,
Powiedz, co spotka i co tutaj czeka
To ufne, czyste dziecię twego ludu?
Czy pójdzie ono, jak poszło tysiące,
Spodlone, w gorzką poniewierkę losu,
Tak, że ni oczu obrócić na słońce,
Ni się ośmieli podnieść w niebo głosu?
Czy znajdzie w tobie ciche przytulenie,
Jako sierota w braterskiej drużynie?
O miasto wielkie! na swoje sumienie
Bierzesz to dziecię!... Czy zginie?