Poezye. Serya trzecia/Fragmenty/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Poezye. Serya trzecia
Podtytuł Fragmenty
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
XI.

Z długiej się nocy, ku światłu obrócić —
Wiem jak jest ciężką pracą, a jak twardą.
Bo nam się trzeba, jak płomień wyrzucić
W górę, z ogromną siłą i ze wzgardą
Dla tej małości, co nas chce zawrócić
I zdjąć nam z czoła ostatnią myśl hardą,
Myśl, co się blasków paliła koroną
Nad każdą głową wielką — a zelżoną.

Do tych błękitów, co stoją nad nami
Tak uciszone i tak obojętne,
Z Jakóbowemi drabiny szczeblami
Nie widzą oczy moje, we łzach mętne.
Nam trzeba wzbić się własnemi skrzydłami,
Gdy nas odbiegły gdzieś anioły smętne,
I krwawe pióra na zorze kłaść złotą,
Jak ptaki gnane ku słońcu tęsknotą.


Niechaj obaczy Bóg, gdy szarfy tęczy
Zawieszać będzie w chmurach, — niech obaczy,
Że w tem powietrzu uciszonem jęczy
Jakiś głos smętny, żałosny, tułaczy...
I niech pomyśli — nim ziemi zaręczy
Spokój, i łukiem go swoim naznaczy,
Niech pomyśli — czy można zwać ciszą
Czasy, w których się takie skargi słyszą.

A ja wam mówię, że Bóg też ma noce
Bezsenne, w których na gwiazdach oparty,
Swe piorunowe gubi kędyś moce,
I patrzy cichy na świat ten rozdarty —
I wie gdzie wróbel bez gniazda świergoce,
I jakie księżyc odprawia tu warty
Nad mogiłami w rosach — duch pokutny —
I patrzy na to wszystko — i jest smutny.

A ja wam mówię, że Bogu też szkoda
Róży, gdy z liści osypie się cicha,
I drży, i w błękit już nigdy nie poda,
Wydmuchniętego z zórz jasnych kielicha...
Że mu żal struny pękniętej rapsoda,
Gdy łez i pieśni zdrój na niej wysycha,
I zadumany jest nad ziemską bryłą,
Że się tak trupio toczy z tem — co było.


Bo nie o takich marzył nędznych skonach
Dla róż i pieśni, dla ludów i duchów,
On, co dał ziemi królewskość w koronach
Gwiazd i tęsknotę wiosennych podmuchów,
On, co sam morze kołysał w ramionach,
Ucząc je hymnu wichrów i wybuchów,
Co pulsy życia zamknął w pierś granitu,
I moc istnienia zrównał — z żądzą bytu.

Bo nie o takich marzył on mogiłach,
Co rosną zwolna zimne i milczące...
On, co rozbija światy w złotych pyłach,
I potrąceniem stopy gasi słońce,
I jednym tchnieniem ścina w globu żyłach
Płomiennych żarów obiegi tętniące,
I puszcze wali przy piorunów biciu,
I wielkiej śmierci chce — po wielkiem życiu.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.